Monday, July 27, 2020

I 40 — SZCZĘŚCIE NA SKRAWKU FOTOGRAFI

        Złożył wpół zapisaną komputerowym drukiem jasną kartkę papieru. Stos dokumentów został samotnie porzucony na przedszkolnym stoliku. Podparł dłoń na kolanie, odrzucając na małą kupkę kolejną za laminowaną kolorową broszurkę, reklamującą jakieś narzędzia ogrodowe, uwydatnione na zdjęciach sprzęty gospodarstwa domowego kusiły, by wsiąść do samochodu i udać się do pobliskiego marketu. Tani chwyt marketingowy, który łatwo się sprzeda. Z trudem powstrzymywał narastające ziewnięcie, westchnął cicho, odkładając na stolik list, który miał rozerwać.
        Westchnął ciężko, wpatrując się w mały stosik kartek na stoliku. Nie było go zaledwie tydzień, a wystarczyło, że jego skrzynka pękała od ilości korespondencji. Widząc stos niepotrzebnych już połyskujących kartek z ofertami, chciał się już tego pozbyć. Coś jednak przykuło jego uwagę. Przesunął na bok stos reklam. Na dnie leżała dość sporej wielkości szara koperta, była niemal po brzegi była czymś wypełniona, jakąś zawartością. Niepewnie chwycił ją, spodziewając się dosłownie wszystkiego, odwrócił ją na druga stronę, mając nadzieje znaleźć adresata tej dziwnej korespondencji, jednak pole było puste, bez imienia czy nazwy ulicy. Był pełen obaw, gdy przyglądał się swojemu miejscowi zamieszkania, zamieszonym w dole nieco poszarzałej koperty.
        Wydawało mu się to naprawdę dziwne. Przeczucia, które tkwiły w jego sercu, wcale go nie zadowalały czy sprawiały radości, wręcz napawały go wieloma obawami. Czuł niepokój co do rozdarcia tego papieru i poznanie treści, która w niej jest zawarta. Może był przewrażliwiony, ale co mógłby jeszcze otrzymać poza listami, które zdążył już przejrzeć? Przekręcił ponownie na zaklejoną część koperty, by poznać adresata, jednak co go zdumiało, to puste pole. Każdy na jego miejscu czuł, by zaniepokojenie, gdyby nie dostrzegł nawet pieczęci z numerem zakładu czy spisany ciemnym tuszem imię jego korespondenta, tutaj nie było jednak nic zawarte. Chwycił rękojeść czarnego nożyka, który niemal zlewał się z ciemną fakturą mebla, na którym został, położony. Przedarł spiętą tekturę, po czym na jego nogi wyleciało kilka fotografii oraz złożona w pół kartka. Stawało się to coraz dziwniejsze, uchwycił między palce zdjęcie leżące na stosiku, unosząc do góry.
        Wpatrywał się w lekkim osłupieniu na kartkę, która miała zachować wspomnienie pewnej zakrapianej nocy. Ciemność klubu nocnego, rozjaśniały migające w świetle lampy, jednak to, co go zdumiało najbardziej to grupka mężczyzn. Wyglądali na takich, którzy nie wzbudzają poczucia bezpieczeństwa, a wręcz mógł posunąć się do stwierdzenia, że odbierając coś ważniejszego niż godność człowieka. Dobrze zbudowani gangsterzy z wygolonymi głowami, siedzieli na skórzanych kanapach. Oczy skrywali za ciemnymi okularami, które nie były konieczne w obskurnym lokalu, jednak oni chcieli wzbudzać przerażenie. Skurzane kurtki opinały ich muskularne ramiona, ukrywając fragmenty łańcuchów, które zwisały im z szyi. Jednak to, co najbardziej przykuwało uwagę to dziewczyna w bardzo skąpej bieliźnie. Czerwień jej stroju mógł działać bardzo pociągająco, jednak im dłużej spoglądał na tę fotografię, czuł jedynie obrzydzenie. Przyjrzał się uważnie jej sylwetce. Wyglądała na bardzo młoda, nie dałby jej nawet dwudziestu lat. Ciemne włosy połyskiwały czerwonymi odblaskami, co wydało mu się znajome. Nie mógł jednak bliżej przyjrzeć się twarzy, którą skutecznie skryła.
        — Co tu się dzieje? — pytał sam siebie.
        Sięgnął po dostarczoną do zdjęć karteczkę. Rozłożył ją nieznacznie, widząc zapisany w pośpiechu tekst bardzo niezgrabnym pismem, z trudem odczytywał kolejne słowa: 

Nie zawsze była taką milutką dziewczynką! 
Nie chce cię rozczarować, ale twoja mała przyjaciółka, w końcu cię zostawi.
Wystarczy jeden numerek, a zostaniesz pozbawiony wszystkiego, co masz!
Za maską niewinnej nastolatki kryje się szmata, dla której liczy się tylko łóżko i kasa.
Julia Bennington od zawsze była dziwką, a tutaj masz na to dowód. 

        Nie zdążył nawet zareagować, czy wyrazić swojej wściekłości na tak bezduszne kłamstwo na temat tej dziewczyny, gdy nagle po całym mieszkaniu rozniosła się cicha melodia, dzwonka do drzwi. Śpiący do tej pory husky na jednym z foteli podniósł łeb, szczekając nieco rozeźlony, że przeszkadza mu się w popołudniowej drzemce. Podniósł się z miękkiej kanapy, ówcześnie uciszając Jaya. Przeszedł przez korytarz, docierając pod drzwi. Wciąż nieświadomie zaciskał palce na fotografii półnagiej nastolatki w objęciach jakiegoś mięśniaka, króciutka wiadomość, która czytał zaledwie kilka chwil wcześniej, powiewała delikatnie, gdy szybkim krokiem przeszedł przez hol. 
        Nacisnął na klamkę, by po chwili dostrzec, kto stoi na progu ciemnego skrzydła.
        Niemal zachłysnął się powietrzem, widząc znajomą sylwetkę dziewczyny. Cień uśmiechu, który skradł się na jego usta, szybko spełzł, gdy tylko zobaczył jej stan. Stała na lekko drących nogach, zaciskając dłoń na ramieniu, martwym wzrokiem, wpatrywała się w niego. Co najbardziej go zabolało to brak jakikolwiek uczuć, które wypełniało to jasne spojrzenie. Ogarniająca ją pustka, spowiła jej blada cera, że straciła całkowicie swój kolor. Wcześniej splątane włosy we warkocza, teraz straciły świetność dawnej fryzury, gdy kosmyki wypadały z wiązanego kucyka. Ubrana w zwykłą bluzę oraz spodnie. Spojrzała ukradkiem na trzymane przez niego zdjęcia.
        — Co się stało? — spytał cicho, a ona poderwała głowę.
        Nie miała odwagi się odezwać, miała wrażenie jakby, przez moment straciła prawo głosu, jakby los skutecznie chciał ją pozbawić szansy wyjaśnień. Drżała na samą myśl, że zdecydowała się przyjść do niego, tuż po kolejnym spotkaniu ze swoim byłym partnerem, które jak zawsze nie należało do spokojnych. Czuła lęk za każdym razem, kiedy widziała go, stojącego przy obskurnej uliczce czy opierającego się nonszalancko o korzeń drzewa, był wtedy taki beztroski z lekkim uśmiechem na ustach, nie wzbudzał w nikim żadnego podejrzenia. Nie uszło jej dziś uwadze podczas ich kolejnej sprzeczki, że kilka dziewcząt zainteresowało się jego osobą. Potrafił przyciągnąć uwagę, zauroczyć swoją osobą, wzbudzić zaciekawienie. Nikt jednak nie znał jego prawdziwej natury. Młodzieńca o zaborczym charakterze, który czerpię istną satysfakcję z upokarzania swojej byłej dziewczyny.
        Samotne strużki jej własnego upokorzenia, skryły się w cieniu jej błękitnych oczu, lecz żadna z nich nie znalazła swojej drogi po jej nieco pobladłych policzkach. Jej skóra i tak była przeraźliwie jasna, jednak z każdym spotkaniem ze swoim byłym partnerem traciła ten blask. Nie widzieli w niej już wiecznie roześmianej nastolatki, która zdołała zapominać o problemach, ciesząc się swoim nowym życiem. Ona zniknęła. Odeszła, gdy on się pojawił! Nie potrafiła żyć spokojnie z myślą, że jej życie powoli zamienia się w koszmar. Demon przeszłości wrócić, gdy żywiła ogrom nadziei, że z jedynym czym będzie musiała sobie radzić to zaliczenia na studia, oraz stres związany z oczekiwaniem na list z uniwersytetu, które zapewne już nie otrzyma. Straciła wiarę, że może jej się udać, że zdoła przenieś, przysłowiowe góry. Jeden maleńki błąd spowodował, że teraz obawiała się o swoją przyszłość. 
        — Przepraszam — wymamrotała, czując jak słony posmak swoich gorzkich myśli, które wolno toczyły się po jej bladych policzkach.
        Widziała jego nieme pytanie i wręcz zaskoczony wyraz twarzy, zebrała się w sobie, by potok jej ostatnich słów z trudem przebiegł przez jej gardło.
        — Wybacz, że mnie spotkałeś.
        Próbowała wiele razy, wyzbyć się sympatii do młodego muzyka, ale nie umiała, lub nie potrafiła. Zrozumiała z czasem, że jednym wyjściem, które może podjąć jest odejście. Ucieczka byle dalej od tych namiętnych oczy, które tak kochała. Pluła sobie w twarz, że w łatwy sposób potrafił ją rozszyfrować niczym kod enigmy. Uważała, że nikt nie pozna jej prawdziwego oblicza, jednak sama dała dostęp do rozwiązanie, które z czystą łatwością wykorzystał.
        Spojrzała na niego po raz ostatni. Żałowała tego już teraz, lecz nie miała wyboru, przyszedł moment, o którym myślała od wielu dni, gdy spędzało to jej sen z powiek.
        Odwrócił się, a cień rozżalenia przebiegł w przygasłym blasku jej jasnego spojrzenia. Nie mogła nawet zrobić kroku, gdy poczuła znajomy dotyk. Przymknęła oczy, gdy cień smutku i radości przebiegło przez jej ciało. Obawiała się na niego spojrzeń, lękała się jego ciemnych oczu. 
        — Nawet tego nie próbuj.
        Stanowczy, lecz subtelny głos, wytrącił ją ze swojej głębokiej melancholii. Wpatrywała się w brukowany podjazd do mieszkania, drążąc na samą myśl, że miała, by dostrzec rozczarowanie i zawód, tych uczuć tak bardzo się bała tych, które towarzyszyły jej przez większość swojego życia. Znajomy poblask czyjegoś wstrętu.
        Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, sparaliżowało ją coś na wzór strachu i niepokoju, gdy poczuła tak znajomy uścisk. Załzawionymi oczami, wpatrywała się w jego twarz. Nie dostrzegła jednak nic co mogło ją zawieść czy rozczarować, widziała jedynie troskę w żaden sposób niezakłamaną. Potrafiła rozróżnić czy ktoś był obłudny i nieszczery co do swoich intencji co do niej, czy był ktoś zatroskany o nią o jej samopoczucie.
        W jednej chwili pragnęła mu wykrzyczeć wszystko, co w niej siedzi. Co ją męczy od niemal trzech miesięcy, czemu ze spokojnej dziewczyny, ponownie stała się przewrażliwioną nastolatką na nawet drobny szelest. Nie miała jednak odwagi, by wykrztusić ze siebie żadne słowo, bo co miały powiedzieć? Przyszła do niego niespodziewanie chcąc zobaczyć go po raz ostatni i się pożegnać, jednak im dłużej przed nim stała, nie potrafiła. Nie chciała.
        Pragnęła zasnąć wtulona w jego ramiona i odrzucić od siebie wszystkie niepokojące myśli, widma przeszłości czy gróźb swojego byłego partnera. Potrzebowała pomocy, jednak nie umiała o nią poprosić. Została skutecznie tego oduczona, przez lata życia w samotności, gdzie nie miała na kogo liczyć. Teraz miała osoby sobie bliskie, jednak to ona była problemem, bo nie zdołała wykrztusić z siebie niemej prośby.
        — Nawet nie licz na to, że pozwolę ci odjeść maleńka.
        Stłumiła chęć zaskoczenia pytania, które cisnęły się na jej wargi, lecz znów była poczuła bezwład. Zdobyła w resztki sił, mówiąc przez ściśnięte gardło. 
        — Musisz — wykrztusiła, gdy delikatnie starł spływającą łzę z jej policzka —         Sprawię ci tylko przykrość moją obecnością — mówiła to z ogromnym trudem, jednak opanowanie, które było zaskakujące nawet dla niej.
        — Doprowadzisz mnie tylko do rozczarowania, gdy uciekniesz. Daj sobie w końcu pomóc.
        Słyszała te słowa niemal każdego dnia, od pamiętnej chwili, gdy jej spotkanie z Kent’m skończyło się płaczem do późnych godzin nocnych i kolejnymi napadami histerii, której nie potrafiła opanować. On na nią tak działać. Panikowała, bała się, że odkryje jej największą tajemnicę i skutecznie wykorzysta to przeciw niej.
        — Mike...
        Utraciła ostatnie pokłady swoich umiejętności aktorskich. Przylgnęła do niego, nie mogła tego znieść, nie zdoła sobie poradzić z myślą, że mogła zachować tak samolubnie, odchodząc, wiedząc, że w ten sposób wcale sobie nie pomoże, lecz bardziej sobie zaszkodzi, co ją doprowadzało do szaleństwa. Sama spychała się na samo dno ciemnego krateru bez dna. Braku gruntu, który ją przerażał.
Wtuliła policzek w jego obojczyk, pozwalając łzą samotnie płynąć. Już nie miała siły udawać, że wszystko jest dobrze, bo każdy znal doskonale prawdę, że z dnia na dzień nikła im w oczach, a oni byli bezradni, by jej pomóc. Musiała w końcu zebrać się na odwagę, ożywić tę pewność siebie, która zaginęła po drodze, by ponownie pokarmiła ją nadzieją, że przejdzie przez drogi losu z podniesionym czołem.
        Nie była świadoma, kiedy usiadła na kanapie obitej ciemną skórą. Słyszała jakby w oddali głuche hałasy, który nie chciała rozpoznawać. Słone krople wody nieco zamazywały jej widzenie. Z trudem otarła spływający wodospad łez, wpatrując w jasny puchowy dywan, niespodziewanie poczuła dwoje łap na swoich udach. Jay przytulił pyszczek do jej policzków, próbując zetrzeć kapiące wodę z jej jasnego spojrzenia. Cichy śmiech uciekł z jej piersi, gdy psiak zaszczekał cicho, jakby nieświadomie wyczuwał jej złe samopoczucie. Wskoczył jednym susem na sofę, by położyć głowę na jej kolanach, jakby chcąc jej pomóc. Widząc jak to pomaga jego panu, pragnął zrobić i to z jego dobrą przyjaciółką. Psy to najserdeczniejsze zwierzęta, z jakimi się spotkała. Podrapała husky’ego za uszami, wtedy w jej oczy rzucił się porzucony na jasnej materiale fotografię. Przetarła oczy, by przyjrzeć się im bliżej, nie powinna tego robić. Nie powinna spoglądać w korespondencję przyjaciela, jednak zdumiało ją, że zdjęcia zostały, rzucone na puchowy materiały dywanu, jakby zapominane czy odrzucone w przypływie frustracji.
        Sięgnęła po nie ostrożnie. Połyskujące kartki papieru niemal parzyły jej palce, gdy przeglądała kolejne ujęcia nocnego klubu Pheonix tak dobrze znanego pod osłoną nocą z życia młodych żądnych szybkich pieniędzy dziewcząt, pracujących na fałszywe umowy barmanek czy kelnerek. Nie znała bliżej szczegółów, jednak przebywanie ze swoją dawną współlokatorkom i jej jakże inteligentną przyjaciółką, które żyły na koszt bogatych pełnych wrażeń na jedną noc mężczyzn. Wzdrygnęła się samą myśl, że kiedyś proponowali jej takie życie.             Obrzydliwe.
        — Julio?
        Poderwała głowę a kilka fotografii wypadło z jej rąk, stłumiła krzyk pełen przerażenia. Ostatnie zdjęcie, które trzymała między palcami, przedstawiał dziewczynę bardzo skąpej bieliźnie, która nie zakrywała zbyt wiele, wręcz mogła powiedzieć, że więcej odsłaniała niż tuszowało intymne części kobiecego ciała. Zaciskała dłonie w obitych w cienkim materiale rękawiczek dłonie na metalowej rurce, czerwony blask rozwieszonych lamp otulał tańczącą młodą prostytutkę. 
        Zwróciła na niego uwagę, stał przed nią, trzymając w dłoniach kubek z parującym napojem.
        — Przepraszam — wyjąkała, odkładając na bok kopię zdjęć.
        — Nie masz powodu, by przepraszać — powiedział siadając na skraju sofy, wręczając jej naczynie z zieloną herbatą.
        Zapadła między nimi chwila głuchej ciszy, przerwana jedynie nieco głośnym oddechem domowego pupila Michaela, który zadowolony znalazł sobie miejsce na udach nastolatki. Pogrążeni we własnych myślach nie wiedzieli jak rozpocząć dalszą rozmowę, czy w ogóle poruszyć kwestię dostrzeżonych przez nią pamiątek po gorących nocach Lisy, czy ominąć to szerokim łukiem, jednak musiało być w tym jakieś drugie dno, skoro ten fotografię znalazły się u Michaela. Była pełna najgorszych obaw.
        — Skąd masz te zdjęcia? — zapytała, gdy upiła łyk zielonej herbaty.
        Wahał się przez moment czy dokładać jej zmartwień i tak przez ostatnie tygodnie wciąż żyła w wiecznej niepewności i strachu. Czy należało ją martwić tym bezsensownym anonimem, który miał na celu zniechęci go do niej? Nadawca, jednak się przeliczył, jak mógł wierzyć w stek bzdur osobie, która nawet nie miała odwagi wyjawić swojego imienia. Zachowanie godne pożałowania. Westchnął cicho. Od zawsze z nią był szczery, serce by mu krwawiło, gdyby ją okłamał. Znał jej stosunek do osób, które zatajają prawdę, czasami to go denerwowało, że nic o niej nie wiedział. Jednak spoglądając na jej postawę w obliczu ostatnich tygodniu, rozumiał, jak bardzo się lękała swoich wspomnień.
        — Ktoś mi je przesłał, z odręczną adnotacją — wyjaśniając spokojnie — Nie powiem ci, kto to był, bo nawet się nie podpisał.
        Niepewnie wyjął z wnętrza bluzy, zgięty świstek papieru. Rozłożył go, widział jak wyciąga dłoń by pochwycić kartkę. Zacisnęła palce na wiadomości, odstawiając ostrożnie kubek na krawędź drewnianego blatu. Prześledziła tekst spojrzeniem, a jej wcześniej pobladła twarz zastygła ze zdenerwowania. Wściekłość, która rozniosła się w jej ciele, spotęgowała gromadzony do tej pory smutek. Ścisnęła dłoń, mnąc papier z informacją. Znała zbyt dobrze ten charakter pisma, by pomylić go z kimś innym i chodź nie wiedziała go kilka lat, poznała, by go na drugim końcu świata.
        — Uwierzyłeś w to — jej ciche pytanie brzmiało niemal jak stwierdzenie, którego była wręcz pewna.
        Wiedziała dobrze, jak sprytnie potrafi manipulować ludźmi, odkręcił sobie wokół palca by tylko mu uwierzono. Miał ten niezwykły dar przekonywania, który mógł mu zazdrościć nie jeden polityk. Zastraszył już jedno jej partnera, z łatwością dokona teraz to na mężczyźnie, na którym jej zależy.
        — Zwariowałaś?
        Jej serce zabiło szybciej, była przerażona, gdy miała wyobrazić sobie następne minuty przepełnione krzykami i wyzwiskami skierowane pod jej adresem. Powinna przyjąć to ze spokojem jak zawsze, założyć idealną maskę obojętności, by odrzucić niemal, jak tarczę wszystko, co ją boli. Nikt jednak nie poznał jej na tyle, by wiedzieć, że każde złe słowo boli bardziej niż wpita strzała z trucizną w jej obolałe serce. 
        Zebrała się na odwagę, uniosła niepewnie wzrok, by z nieukrywanym niepokojem wpatrzyć się w głąb jego ciemnego spojrzenia. Delikatny uśmiech rozjaśnił jego usta, gdy widział czając się niepewność.
        — Julio, nie jestem ślepy — mówił to z takim spokojem, o które by go nie posądziła.
        Przed momentem dostał dowód, że jego przyjaciółka miała w przeszłości powiązania ze światem prostytucji. Ona nawet nie powiedziała słowa, by się bronić, bo tak naprawdę nie miała z czego, jednak bała się, że on w to mógł uwierzyć.
        — Używanie Photoshopa po to, by nieudolnie zmienić kolor oczu oraz rysy twarzy tej dziewczyny, by idealnie pasowały do ciebie, nie powiem było sposobem godnym pochwały, lecz nieudolnym. Miał sprawić bym wierzył, że w przeszłości sypiałaś z tymi mężczyznami i brałaś za to kasę — ujął jej dłonie w ciepłym uścisku — Musiałbym być naprawdę skończonym debilem, by w to uwierzyć — poderwała głowę, gdy nagle napełniła ją nadzieją — Julio, znam cię od przeszło roku. Uważasz bym dał wiarę w te bezużyteczne zdjęcia? — rzucił ostre spojrzenie na leżące na dywanie fotografię — Widać to, że zostały one przerobione na szybko, wiadomość nakreślona, bez konkretnego celu. Jakby to pisało dziecko. Znam cię maleńka zbyt dobrze. Pamiętam dokładnie pierwsze dni, kiedy przeniosłaś się do Los Angeles i gdy miałem przyjemność cię spotkać. Obawiałaś się wtedy nawet poddać dłoni, widziałem jak się boisz. Czy zachowywałabyś się tak, gdybyś miała za sobą dni spędzone w zatłoczonym klubie z tancerkami zabawiając się z kolejnymi facetami.
        Patrzyła na niego, a jej oczy zabłysły żywym ogniem, jakby zyskała ponownie wiarę, że ktoś się poznał na jej byłym i jego bezużytecznych próbach skłócenia ją z jej ukochanym. Nie spodziewała się jednak dalszych słów, które wprawiły ją w osłupienie.
        — Wierzę dziewczynie, którą pokochałem. Żaden inny idiota nie odbierze mi wiary w ciebie przez durne fotomontaże.
        Zaniemówiła.
        Nie wiedziała co powiedzieć. Siedziała otępiała, wpatrując się w niego, a treść jego ostatnich słów odbijały się echem w jej umyśle. Wiedziała, że nie była mu obojętna, jednak nigdy nie sądziła, że będzie zdolny ją pokochać. Jej miłość miała zostać odwzajemniona? Czy tak właśnie powinno wyglądać jej dalsza droga? Powinna czuć się szczęśliwa, jednak ona czuła jak ciało drętwieje, a okrutne ręce losu, wyrywają z jej gardła głos, który odrzucił na stos odpadków, uznając, że nie jest jej potrzebny. Wciąż słyszała natrętny głosik, który wiercił jej dziurę w mózgu powtarzając że nie jest go godna. Zaczęły nachodzić ją wątpliwości. Przed momentem dostała dowód miłości, jednak nie była zdolna nawet powiedzieć tych samych słów. Strach skutecznie ją zablokował. Znowu to samo. Miała się lękać swoich uczuć. Czasami zastanawiała czy nadejdzie dzień, w którym nie będzie się bać, powiedzieć komuś, że go kocha. Nawet własnemu bratu, nie umiała wyznać jak bardzo jest mu wdzięczna za miesiące bezinteresownej braterskiej miłości.
        Otuliła się szczelniej ramionami, gdy nieprzyjemny chłód przebiegł przez jej ciało. Rozejrzała się w półmroku, który skąpane było ogromne pomieszczenie. Skąpa bluzeczka, którą miała na sobie wcale nie sprawiały że poczuła ogrzewające ją ciepło, wciąż czuła paskudne dreszcze chłodu, siedziała przytulona do obskurnej ściany w opuszczonej fabryce narzędzi. Wciąż był wyczuwalny zapach smaru oraz chemikaliów. Ona jednak przywykła do tego zapachu. Zdołała opanować odruchy wymiotne, gdy poraził ja smród stęchlizny. Martwe szczury leżące w kątach ogromnej hali, wprawiały ją w obrzydzenie. Jednak sama nie wiedziała jak znalazła się w tej zrujnowanej przez laty fabryce. Nie była świadoma, że mija już kolejny dzień, od momentu, gdy pod osłoną nocy uciekła z domu. 
        Pozostawiła wszystko, nie zabrała ze sobą nic. Porzucony telefon na jasnej pościeli łóżka wydzwaniał po raz kolejny, gdy zaniepokojeni przyjaciele jej zniknięciem próbowali się do niej dodzwonić. Nie miała siły się już tłumaczyć. Dobrze pamiętała wieczór, w którym pod presją znowu posunęła się do opuszczenia murów domu. Działa niczym w amoku. Nie wiedziała jakim sposobem jej były znalazł jej nowy numer, tym razem jednak posunął się o krok za daleko ze swoimi groźbami, gdy zaczął jej sugerować niemoralne propozycje i chęć powtórzenia ich spotkania sprzed trzech miesięcy. Wybiegła niemal z płaczem, nie zostawiając nawet wiadomości. Czuła się tak zlękniona, że nie była w stanie racjonalnie myśleć, nie chciała by on znalazł jej nowy adres zamieszkania. Mógł swobodnie ja nachodzić i w najgorszym wypadku spełnić jedną ze swoich krzywdzących moralnie treści. 
        Gwałtowny szloch wstrząsnął jej ciałem, gdy przypomniała sobie tekst jednej z wiadomości. Wypisał szczegółowo, jakby się nią zabawić, jak to śmiał określić, snując swoje późniejsze marzenia, o jej powolnej, ale drastycznej śmierci. Nie rozumiała czemu ten chłopak tak ją nienawidzi. Klękła samą siebie, że nie dostrzegła w niego sadysty, zaborczego skurwysyna, któremu przyjemność sprawia patrzenie na jej ból. To ją niszczyło. Zamiast żyć szczęśliwie u boku faceta, który ją kocha, ona musiała się posunąć do ucieczki byle z dala centrum Los Angeles, by choć tutaj w rozwalającej się hali produkującej móc w jakiś sposób czuć się bezpieczna. Ale jak mogła czuć jakąś namiastkę tego uczucia, skoro znajdowała się z dala poza granicami miasta. Jak tu dotarła? Do tej pory się zastanawiała jak w tak krótkim czasie znalazła to obskurne miejsce.
        Dni mijały, nawet już ich nie liczyła. Stała się teraz duchem. Jej cera znacznie poszarzała, policzki zapadły się, a głód i sytość, które doskwierały jej od kilku dni starała się o nich zapomnieć. Nie wyglądała wcale dobrze. Podarte w kilku miejscach ubrania, nie wyglądały na świeżo uprane. Nie miały jednak na sobie śladów krwi. Nie cięła się, nigdy tego nie robiła. Nie uważała, że to w jakiś sposób może zatuszować psychiczny ból. Nie była zdesperowaną nastolatkom, która by ulżyć sobie w cierpieniu, sięga po żyletkę. Wolała przeżyć to we własnym świecie, mimo że niszczyła tym samym psychikę, nie poradziła sobie by z ranami na nadgarstkach czy ramionach przypominało, by to jej za każdym razem jaka była bezmyślna robiąc takie rzeczy, by choć na chwile zapomnieć o ciężarze, z którym żyła.
        Cień nocy rozdarł blask niebiesko — czerwonych świateł.
        Znała te błysk zbyt dobrze.
        Odgłos głośnych rozmów i trzask zamykanych drzwi policyjnych był dla niej wyraźnym znakiem. Poderwała się z podłogi, chcąc uciec. Zachwiała się niebezpiecznie, gdy poczuła nagle mdłości. Zignorowała to, rozejrzała się w panice szukając wyjścia. Nie mogli jej tutaj znaleźć. Wcześniej by sobie na to pozwoliła, teraz jednak musiała zrobić cokolwiek by policjanci do niej nie dotarli. Rzuciła się do wyjścia na tył fabryki, którą nieco poznała przed te parę dni. Niestety ściany nie tłumiły jej kroków, bardziej je wzmacniały. Spanikowała, gdy dobiegł do niej szczęk rozmów.
        — Ktoś tam jest — oznajmił męski głos.
        Nie wiele myśląc, pchnęła kolejne drzwi, gdy do pomieszczenia wbiegło kilku funkcjonariuszy z pistoletami w pogotowiu. Zatrzasnęła za sobą ciężkie oliwne drzwi, a ostatnie słowa dobiegły do jej uszu, gdy przedarła się przez gąszcz korytarzy na drugą stronę budynku. 
        — Obstawcie drugie wejście!
        Na chwiejnych nogach dotarła na tył fabryki, pchnęła lekko pojękujące skrzydło. Nie miała szczęścia, gdy wpadła w ramiona jakieś policjantki. Krzyknęła spanikowana, gdy kobieta, zacisnęła dłonie na jej ramionach.
        — Mamy ją — odezwała się do krótkofalówki, którą wyjęła za pazuchy.
        Próbowała się wyrwać, odsunąć się od aspirantki, jednak ona jedynie pokręciła jedynie głową oznajmiając, że nie uda się jej uciec. Sądzili, że jest niepełnoletnia, nie dali jej na razie szansy na wyjaśnienia. W ciszy dotarli na przód, gdzie stało kilka radiowozów, nie liczyła nawet funkcjonariuszy, który obstawiali główne wejście. Westchnęła cicho, pocierając dłonie o ramiona, gdy poczuła chłód majowej nocy. Nie odczuwała tak tego w zamkniętym pomieszczeniu, jednak teraz czuła wyraźnie panującą na dworze dość niską temperaturę.
        — Jak się nazywasz? — spytała aspirantka, która ją zatrzymała.
        Jeden z młodych policjantów zarzucił na jej zmarznięte ramiona ciepły koc, który wyjął z samochodu. Na przestrzeni lat, nauczyła się, że kłamanie przy policji nie działa. Nie miała sensu ukrywać swojego prawdziwego imienia. Co mogli jej zrobić? W świetle prawa była pełnoletnia i nie przyczyniła się do żadnego przestępca by ją zatrzymali.
        — Julia Bennington — odpowiedziała, gdy siedziała na skraju jednego z foteli.
        — Bennington — komisarz spojrzał w skupieniu na swoją partnerkę — Nie otrzymaliśmy przypadkiem zgłoszenia o zaginięciu dziewczyny o tym imieniu?
        Poderwała głowę spoglądając na mężczyznę w osłupieniu. Czyli jednak jej brat zgłosił jej ucieczkę na policje. Nie winiła go o to, martwił się o nią, ale całe to zdarzenie nigdy nie powinno się wydarzyć. Nie powinna zostać złapana przez policjantów i wrócić do domu dopiero, wtedy gdy była na to gotowa.
        Nie przysłuchiwała się rozmowie śledczych, którzy upewniali się co do wcześniejszego zgłoszenia. Po długich minutach, które dla nich były wiecznością, ruszyli w drogę powrotną.
        Obawiała się momentu, gdy stanie przed bratem. Nie wiedziała co mu ma powiedzieć, jak się zachować. Był świadom, że wcześniej uciekła, jednak nigdy nie dowiedział się jak to jest oprócz tego pamiętnego dnia po plotkach gdzie nie wróciła na noc do domu, nie dając mu znać, żeby się o nią nie martwił. Teraz odczuł to bardziej.
        Godzina drogi minęła jej zaskakująco szybko, gdy radiowóz podjechał na brukowany podjazd posesji Benningtona. W trakcie drogi odłączyły się od nich pozostały pojazdy. Została jedynie w samochodzie z aspirnat Charlotte jak dało jej się dosłyszeć oraz jej partnerem komisarzem Claus’m.
        — Wysiadaj — polecił mundurowy, gdy silnik samochodu zgasł.
        Z drążącym w piersi sercem, opuściła ciepłe wnętrze samochodu, mętnym krokiem powlokła się za policjantami, którzy ruszyli dumnie przed siebie. Mężczyzna z oznaką komisarza zastukał do drewnianych drzwi. Odgłos szybkim kroków przedarł ciszę, a chwile później szczęk przekręcającego klucza w zamku.
        Skuliła się, gdy słyszała początek rozmowy policjantów z jej bratem. Wpatrywała się bez namysłu w ciemne płytki, z których ułożony było wejście do mieszkanie, jakby to było najciekawszą rzeczą, jaka mogła jej się przydarzyć. Niestety została dość brutalnie wyrwana ze swojej nostalgii. 
        — Julia, czyś ty do reszty zgubiała.
        Nawet nie widziała jak policja odjechała z cichym piskiem opon. Chester podszedł do niej, a w jego oczach malowała się wyraźną ulga, że mógł ją zobaczyć całą i zdrową.
        — Uciekasz na pięć dni, coś ty sobie myślała, że to pomoże — jego ton unosił się z każdym słowem.
        — Nie krzycz na mnie! Gdybym wiedziała, że zaczniesz na mnie wrzeszczeć, to zrobiłabym wszystko by im zwiać. Twoje krzyki wcale mi nie pomagają! — pierwszy raz od wielu miesięcy zaczęła się na niego krzyczeć.
        Miała już dosyć i tak swojego paskudnego życia, narzekania starszego Bennigtona były ostatnią rzeczą, jaką chciała usłyszeć. Wiedziała co robiła i miała świadomość, że popełniła błąd, nie musiał jej jeszcze bardziej uświadomić, że całe jej życie jest pasmem kłamstw i tajemnic.
        — Chcesz mi pomóc to się po prostu zamknij!
    Czuła się jeszcze bardziej wkurzona niż wcześniej. Sfrustrowana i zdenerwowana wbiegła do domu, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Z hukiem zatrzasnęła drzwi sypialni. Zdjęła pośpiesznie bluzę z ramion, rzucając ją w kąt. Od razu pożałowała, że minęła próg swojego azylu, gdy rozbrzmiał dzwonek jej telefonu. Pełna złości, chwyciła leżącego na leżance smartfona żałując od razu, że na niego spojrzała. Rzuciła wściekle białym telefon o pobliską ścianę, nagle głos powiadomienia umilkł, gdy bateria wyleciała z wnętrza komórki. Nie zmierzała spoglądać czy cokolwiek się stało z gadżetem elektronicznym, rzuciła się na łóżko, po raz kolejny przeklinając tego sukinsyna. 

No comments:

Post a Comment