Monday, July 27, 2020

I 41 — NIE ZNIOSĘ TEGO

        Spokojny sen, mogła zadrwić na samą myśl o bezkresnej krainie swojej własnej fantazji, owładnięta przez króla snów. Dla niej w jednej były to kolejne momenty usłane cierniami pięknych róż. Kwiatu, który jednocześnie zachwyca swoim blaskiem, lecz jego ukłucia bywają bolesne, sprawiając, że kłują aż do szkarłatnej krwi, która wolno sączy się po bladej skórze dłoni, upadając na soczystą zieleń trawy. Ostatnie dni czuła się dokładnie tak, jak wyrwana roślina z ziemi, pozbawiona wody czy blasku promieni słonecznych, które pozwalają jej żyć, dają tą przysłowia egzystencje, której ona była pozbawiona. Coraz częściej zachowała się jako bezcielesny duch, tułający się w kąta w kąt, by zaznać trochę spokoju. Ona o kpino losu, nie potrafiła się już czuć wolna we własnym królestwie. Zamku, który był szczerzony przez smoka niczym w bajce o ogru, gdzie piękna królewna żyje samotnie, przez wiele lat w wierzy, uwięziona przez swoich rodziców. Ona została więzień własnej duszy, on był jej strażnikiem, przysłowiowym gadem zionącym ogniem było jej własne ciało, które udaremniało, każdą formę ucieczki od tego, co ją męczyło.
        Przewróciła się niespokojnie na drugi bok, zakrywając twarz dłońmi. Wciąż zastanawiała się, jak to się skończy. Ostatni raz przypłaciła niemal życiem pojawienie się swojego byłego partnera. Drżała na myśl, że doprowadzi do ją do zguby.
        Dławiła się własną bytem, dusiła się na samą myśl swojej własnym życiem, bo cóż mogła począć. Czy zdołał to wszystko ciągnąć? Byłaby to w stanie to robić, gdy nie miała przy sobie osób, które pragnęły jej dobra, czuła ich wsparcie, które nie potrafiła odrzucać zbyt długo. Przywiązała się do nich, a to był jeden z jej mankamentów. Przeszłość pozostawiła po sobie ten smaczek, że nie miała powodów, by ktoś widział jej codzienną walkę, którą prowadziła. Nie musiała tego robić na oczach osób, na których jej zależało. Teraz gdy zyskała w coś, co mogła wierzyć, miała wrażeniu, że temu nie podoła.
        Ciche skrzypienie drzwi, sprawiało, że zlękniona poderwała się przestraszona, lecz nie miała odwagi spojrzeć na niego. Nie potrafiła zobaczyć gniewu, blasku rozczarowanie. Zawiodła nie tylko samą siebie, jemu sprawiła zawód własną osobą. Zacisnęła dłonie na kolanach, przysuwając bliżej swojego ciała.
        Nie płakała, bo nie miała już czym. Straciła ostatnie pokłady barwnych łez, które były zwierciadłem naszej osobowości czy duszy, która mocno tliła się w naszych sercach. Kiedyś słyszała, że nasze uczucie, są w nas żywe, jednak czy mogła się do tego ustosunkować? Nie mogła się przecież przyznać, że przestała wierzyć w cudowność tych słów, bo wydawały się jej zakłamane. Czystym łgarstwem. Nie chciała jednak rozczarować tego, kto przypominał jej te znamienne słowa.
        — Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
        Wyczula jego obecność, wiercił w niej swoje ciemne spojrzenie, jakby próbując cokolwiek z niej odczytać. Chwytał się każdego sposobu, jednak porażki, zamiast sprawiać, by się poddał, one go umacniały w swoich przekonaniach. Podejmował wojnę z okrutnymi mackami losu o najważniejszą w jego życiu osobę, lecz coraz częściej stał na przegranej pozycji. Nie przejmował się kolejnymi pociskami lecącymi w jego stronę, zwinie, je omijał, by nie poczuć krwawiącego uderzenia w klatkę piersiową. Był wytrwałym żołnierzem w boju o ludzkie życie.
        — Poznasz prawdę, która mnie zniewoliła i co zrobisz? Nie pomożesz mi, nie uwolnisz mnie od tego! 
        Poczuł nieme zaskoczenie, gdy jej cichy głos ogłuszył jego zmysły. Spojrzał na nią. Podniosła się na dłoniach, zwracając ku niemu. Poblask w jej oczach zniknął, zastąpiła go głucha przenikliwa cisza, która wręcz przytłaczała. Kochał spojrzenie dziewczyny, które wiecznie się śmiało, teraz nie mógł zobaczyć nawet jasnej iskierki.
        — Sprawisz, że moje przeznaczenie odejdzie. Zniechęcisz moje wspomnienie do mnie, a przede wszystkim uwolnisz mnie od tego potwora?
        Nie potrafił pojąć znaczenia jej ostatnich słów, jednak ona zbyt dobrze wiedziała, kim mianowała tak okrutnym synonimem. Człowiek miewa różnie postaci, trafiamy na różne osobowości ludzie, jednak on był wyjątkiem, który sprawiał, że nawet najodważniejsza dziewczyna z sierocińca czuła lęk przed nim, nawet jej oprawcy, których musiała się wystrzegać, nie wprawiali ją w taką skrajność jak ten młody mężczyzna. Sygnatura jednego z jej najgorszych piekielnych demonów. Kpił sobie z zdążeń losu. Sprawiał złudne wrażenie, sympatycznego młodzieńca, bezproblemowego, umiejącego zawładnąć nie jednym dziewczęcym sercem, obiecując wspaniałą miłość. Co otrzymała? Pierwsze stadium paranoi, w którą zaczęła popadać. Obawiała się nawet najciemniejszego konta swojej sypialni. Pełen cynizmu wręcz drwiący ze zrządzeń losu chłopak o stalowych oczach. Szarości, której wręcz nie znosiła.
        — Może przyszedł ten czas, byś w końcu z tym cierpieniem sama. Nie jestem tutaj tylko po to, by codziennie wkurzać cię, zwlekając się z łóżka — widział, jak unosi głowę, jednak mógł zapomnieć o blasku radości, które miała ozdobić jej blade usta — Czemu mi nie ufasz?
        Poraziły ją jego ostatnie słowa, tak bardzo bała się ich usłyszeć. Zacisnęła palce na ciemnej poduszce, którą trzymała na swoich udach, nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez jej twarz. Wydostała się z grona pościeli, kadząc stopy na podłodze.
        Obserwował dokładnie każdy jej krok, który zmniejszał coraz bardziej ich odległość. Stanęła przed nim, wyprostowała, bez żadnych emocji czy śladów łez na poczerniałych od brudu policzkach. Z tego wszystkie nawet zapomniała o wzięciu odświeżającej kąpieli.
        — Ufam ci Chester, ale się boje — przyznała po chwili ciszy — Chciałabym, tak bardzo pragnę ci wszystko wyjawić, lecz coś mnie blokuje. Świadomość, że mogłabym cię stracić, nie jest pocieszająca. Milcząc, chce was chronić. Raz już moje życie zostało zniszczone, gdy zdecydowałam się, by ktoś poznał jedną z moich tajemnic. Została ukarana najgorszą karą, spędzeniem, tygodni na intensywnej terapii, pogrążonej w farmakologicznej śpiączce. Pragniesz tego? Chcesz bym, odwiedzała w szpitalu i patrzyła, jak umierasz? Straciłam już kogoś, na kim mi zależało. Odszedł ode mnie, a ja mogłam tylko patrzeć, jak znika z mojego życia. Zrozum, nie jest mi łatwo, ale robię to wszystko dla was.
        Chciała już odejść, jednak poczuła mocny uścisk na nadgarstku, którzy ponownie przywiódł ją, by stanęła przed obliczem swojego brata.
        — Każda sytuacja ma swoje rozwiązanie Julio. Nawet najgorsze, znajdują w końcu sprawiedliwość. Potrafisz się od tego uwolnić, tylko wmawiasz sobie, że jesteś na to obca. Nigdy mnie nie stracisz — delikatnie położył dłoń na jej ramieniu         — Czy gdyby mi na tobie nie zależało, nie walczyłbym o ciebie? Podejmujemy decyzje każdego poranka czy to trafne, czy omylne. Prawem każdego są pomyłki, bo nie istnieje pojęcie „idealnego człowieka’. Nawet najlepsi potrzebują czyjegoś wsparcia. Przeżyłaś w swoim życiu wiele. Pozwól mi dalej mówić — upomniał ją, gdy otwierała usta, by cokolwiek powiedzieć — Jednak teraz pozwól, sobie pomóc. Czy to nie ty powtarzałaś, że potrzebujemy bliskich sobie osób, gdy mamy ochotę upaść? To są twoje słowa. Daj nam szansę, byś nie dała się popchnąć z wierzchołka w odmęty toni jeziora. 
        — Nie widzę w tym sensu.
        Wyrwała dłoń z jego uścisku, po chwili zniknęła za jasnym skrzydłem. Westchnął cicho, już nie wiedział, jak ją przekonać by w końcu wyzbyła się ciężaru swojej przeszłości, by pozwoliła się od tego uwolnić. Chciał już wyjść, jednak w jego oczy rzucił się fragment białej obudowy. Ukucnął w miejscu, gdzie leżał rozwalony telefon nastolatki. Spojrzał na hartowany ekran, który pomimo upadku wyglądał niczym nowy. Ujął w dłonie wszystkie elementy tej małej składanki, wsuwając do środka baterię. Wsunął na obudowę ręcznie robione etui, które stworzyła dziewczyna. Przysiadł na skraju łóżka, czekając, aż jej telefon się włączy. Nie powinien tego robić, jednak dojście do rozwiązania może być bliższe, niż myślał. Zawsze zachowywała się dziwnie po wiadomościach i telefonach od chłopaka o imieniu Clark. Jeśli dowie się kim, on jest, zdoła do niej dostrzec i uchronić ją przed zgubą swoich działań. Uśmiechnął się ponuro, gdy dostrzegł na wyświetlaczu zdjęcie swojej siostry w ramionach Michaela, podczas jednego z ich wypadu na plaże. Muskające ich twarze ostatnie promienie słońca, odbijały się od ich zadowolonych min. Wyglądała wtedy na tak szczęśliwą i beztroską, pozwalając sobie zapolować w ich małej sesji zdjęciowej.
        Odnalazł aplikacje z wiadomościami, niestety nie ugrał nic, jak wcześniej podejrzewał. Blokada uniemożliwiła mu dalsze śledztwo, tak samo było w przypadku innych komunikatów. Był coraz bardziej rozgoryczony, że nie był w stanie jej pomóc. Co mógł dalej zrobić?
        Leżała w odmętach ciepłej wody, rozmyślając nad słowami Chestera. Może miał racje, może powinna się w końcu przełamać i powiedzieć im prawdę, ale jak mogła to zrobić, skoro tchórzyła przy byle okazji. Chciała na moment przestać rozmyślać. Zanurzyła się pod ciepłą wodę, wypełniona aromatycznym olejkiem. Musiała się odprężyć. Wariowała już, gdy musiała wciąż o tym myśleć. Wynurzyła się spod piany, dopiero w momencie, gdy nie była zdolna utrzymywać powietrza w płucach. Oparła głowę na czarnej poduszce, która została zamontowana do ogromnej wanny, rozkoszując się pierwszą relaksem od kilku dni. Miała ochotę spędzić tutaj cały wieczór, nie była nawet świadoma, gdy zegary wybiły trzecią w nocy. Westchnęła cicho, wydostając się z przyjemnej kąpieli, gdy woda zaczęła sygnąć. Sięgnęła po puchowy ręcznik, otulając się nim szczelnie.
        Wróciła do sypialni, ubrana w swój ulubiony satynowy szlafrok, otulając swoje nagie ciało. Ucieszyła się, gdy nie zobaczyła muzyka u siebie, jednak w jej oczy rzucił się jej złożony telefon w jedną całość. Mruknęła coś cicho pod nosem, kryjąc się w garderobie by, znaleźć ciuchy, które mogła, by założyć. Wiedziała, że i tak nie zaśnie. Nie miało sensu przebierać się w piżamę. Zarzuciła na ciemną koszulkę, materiał ręcznika by woda nie zmoczyła jej ciuchów.
        Niepewnie sięgnęła po komórkę, obawiając się wejść w wiadomości, była przerażona, wiedząc, co ją tam czeka. Odblokowała swoje wiadomości, nie chciała nawet wejść w rozmowę z Clark’m, która tak naprawdę nią nie była. Jednostronne wysyłanie wiadomości nie jest nazywana dyskusją dwójki ludzie. Prześledziła spojrzeniem podświetlone wiadomości przyjaciół i członków zespołu. Zatrzymała palce, gdy na samym szczycie listy pojawiała się wiadomość od Michaela.
        Nie miała odwagi, by spojrzeć na treść, którą jaką jej przesłał, ręce drżały jej z niepokoju i zdenerwowania, im dłużej spoglądała na ilość przysłanych wiadomości przy jego imieniu. Zagryzła nerwowo policzek od środka, a jej palec zadrżał przy przycisku blokady. Westchnęła cicho, przysiadając na skraju leżanki, wpatrując się w ten jeden numer. Naszło ją wiele wątpliwości jakże i pytań, na które nie mogła znaleźć rozwiązanie. Nie sądziła, że jej kolejne zauroczenie może się tak skończyć. Pragnęła ciszy i spokoju w ramionach tego, którego kochała, ale myśl, że mogłaby go stracić, spędzała jej sen z powiek. Opadła na miękką pościel, miała kompletny mętlik w głowie. 
        Czy mogła mu wierzyć, gdy mówił, że nikt nie zdoła go zatrzymać, by oboje poczuli cząstkę szczęścia, głowiła się nad tym, czy była, by zdolna do życia w nowym związku, ze świadomością, że musi czuwać nad swoją przeszłością, by ona nie przedarła się do jej marnej egzystencji? Mogła zaśmiać się na to stwierdzenie, ona już teraz nad nim nie panowała. Jednak nie była w stanie dłużej okłamywać własnego serca, oszukiwała go ją zbyt długo, wypierając się swoich prawdziwych uczuć, skazując się, na którego cierpienie nigdy nie doświadczyła. Nie znała bólu miłości, bo pomimo jej smutnej przeszłości zawsze była ona w jakiś sposób odwzajemniona. Pomyliła się dwukrotnie czy była gotowa na kolejne rozczarowanie? Coś jej jednak mówiło, że tym razem postąpiła, by właściwie wiążąc się z młodym muzykiem. Nasuwa jej się myśl, że byłby w stanie jej pomóc, gdyby naprawdę mu zaufała mówiąc, co ją męczy. Denerwowały ja na dłuższą chwilę rozmyślania na temat czy ten związek miałby racje bytu. Irracjonalna myśl, która nie dawała za wygraną.
        Nie wiedziała co ze sobą zrobić, od samego poranka chodziła niczym trup po domu, próbując znaleźć sobie zajęcie, bezskutecznie. Wszystko, za co się brała, wprawiało ją w istny stan szału, rzucała wszystko zniecierpliwiona i sfrustrowana. Szkice kolejnych malunków latały po całym pokoju, gdy z niesmakiem spoglądała na kreski, które miały rozpocząć coś na kształt obrazu. Pomimo że czasami nie miała pomysłu na stworzenia swojego dzieła, pozwalała się, wtedy ponieś wyobraźni pozwalając, by ołówek sam sunął po czystej kartce papieru. Efekt czasami ją zadowalał, innym razem odkładała go do teczki z niedokończonymi rysunkami, dając sobie czas na przemyślenie tego i wrócenie, gdyby w jej umyśle zrodzi się dalszy pomysł. Dzisiejszego ranka siedziała przy biurku, wpatrując się beznamiętnym spojrzeniem w rozsypane na papierze kolorowe ołówki, które aż do niej krzyczały do niej, by coś stworzyła, lecz umysł na to nie pozwalał.
        Poirytowana do szczytu swoich granic, wdała się w dyskusje z Chester’m, która z czasem przerodziła się w ich kolejną awanturę. Nie lubiła się z nim sprzeczać, jednak miała już dosyć jego ciągłych domysłów i chęci pomocy. Potrafiła to zrozumieć, lecz dawała mu wyraźne znaki, że sobie tego nie życzy. Nie był to jednak kres jej wytrzymałości, gdy została zasypana kolejnymi wiadomościami od Clarka, jej złość na chłopaka skumulowała się na bracie. Nigdy na nikogo wtedy nie krzyczała jak na niego. Oniemiały Bennington stał wpatrzony w jej zaczerwienione od wściekłości policzki, po raz pierwszy nie wiedząc jak, się mówi. Próbował się odezwać, jednak jakby nagle stracił wszystkie swoje argumenty. Gdy dobiegł do niego trzask zamykanych drzwi, poderwał się z miejsca, rozglądając się za nastolatkom, jej już niestety nie było w mieszkaniu.
Nie darowałby sobie, gdyby znowu uciekła.
Nie wiedział, że to dopiero początek tej całej gry.
        — Zniszczę, rozwalę i utopie w morzu ten przeklęty budzik — w całym domu rozniósł się podniesiony głos osiemnastolatki.
        Chester siedzący przy stoliku kawowym w salonie przeglądał ostatnie rachunki, uniósł głowę, gdy rozwścieczona nastolatka zbiegła po jasnych stopniach apartamentu. Przeszła obok niego, ubrana w uszyte z ciemnego materiału jeansu spodenki, bluzeczka z czarnego tiulu skrywała pod sobą ciemny biustonosz. Był to dość, odważny stój, który zakładała do tej pory. Włosy, które ponownie przybrały kolor czerwieni, związane były w wysokiego kucyka, który upięty był ciemną wsuwką.
        — W takim razie, dlaczego go nastawiałaś? — zagadnął, powracając do swoich dokumentów.
        — Nie usnęłam alarmu! — wrzasnęła, skrywając się w kuchni. 
        Westchnął ociężale, znowu była rozgoryczona nawet zła, nie witała już poranków z uśmiechem czy zadowoleniem, czasami nawet ciężko było mu nakłonić do wyjścia, gdy dopadał ją kolejny stan menacholii. Już nie wiedział co z nią zrobić. Nie był teraz zdumiony opiniami, które czytał, że dziewczyna miewała różne nastroje, od złości po smutek tak zminę, że nawet ona nie potrafiła nad nimi zapanować. Rozumiał teraz wszystkie pytanie, czy wątpliwości dyrektorki oraz jej opiekunów. Jednak obiecał ich matce, że się nią zaopiekuje. Wiedział, że nie odpuści łatwo i dotrze do sedna jej problemów. Nie ustąpi łatwo, choć czasami, przychodziło mu to na myśl. Jednak był wytrwały, poznał już na tyle, by po prostu zostawić tę sprawę w spokoju. Nie pozbędzie się go, nie pozwoli na to. Będzie wysłuchiwał nawet godzinami czy dniami jej wrzasków, czy narzekań, jeśli to w jakiś sposób zbliży go do niej, jest gotowy to znieść, by w końcu rozwiązać pasmo jej kłopotów.
        — Nie musisz krzyczeć z tego powodu — odezwał się.
        Podniósł wzrok, gdy usłyszał jej rytmiczne kroki. Stanęła w przejściu, trzymając w dłoniach puste kubek, który przed momentem wyjęła z wnętrz szafki.
        — Chester proszę cię, twoje głupie uwagi wcale mi nie pomagają. Wystarczająco miałam problemów w ostatnim czasie, dodatkowo dopadły mnie kobiece dni, więc bądź miłym bratem i mnie nie denerwuj!
        Odwróciła się na pięcie, znikając za rogiem. Słyszał odgłos otwieranej szafki i potok kolejnych przekleństw padających z ust dziewczyny. Mruknął coś cicho pod nosem, odsuwając na bok stos kartek, by odnaleźć swój notes.
        Wcześniejsze spokojne poranki w rodzinie Benningtonów przechodziły do przeszłości. Spędzenie śniadanie w przyjemnej atmosferze teraz można było policzyć na palcach jednej dłoni.
        Spacerowała bez celu po swoim ulubionym parku, woń kwitnących kwiatów róż unosił się poprzez wyziew spalin z rur samochodowych, soczysta zieleń trawy, aż zachęcała, by rozłożyć barwny koc, wsłuchując się w dżwięczną melodię słowików. Wsunęła dłonie w kieszenie swoich jasnych szortów, czując pod opuszkami palców chłód metalowych kluczy, oraz charakterystyczną gładką powierzchnię ekranu swojego smartfona. Nie wiedziała, co skłoniło ją do spędzenie tego majowego przedpołudnia na spokojnej wędrówce. Zatęskniła za dniami, gdy mogła się wyrwać z domu, bez celu chodząc po mieście czy odwiedzając swoją ulubioną kawiarnię, by zakosztować, choć odrobiny słodkiej chłodnej łakoci. Potrzebowała wytchnienia, a spacer był idealnym sposobem na rozładowanie tłumiący się w jej piersi emocji czy negatywnych uczuć. Zaciągnęła się świeżym powietrzem, wpatrując się jedną z gałązek rosnącej nieopodal konwalia.
        Czy można przywyknąć do myśli, że jest się obserwowanym? Nikt tego nie zrozumiesz, a tym bardziej nie wyzbędziesz się tego uczucia prześladowania. Miała tego świadomość, kto ją obserwuje, jednak nigdy nie mogła czuć się wystarczająco pewna, by spojrzeć za siebie i kazać mu wyjść, to ją przerastało. Zwyczajne proste zadanie, które wydawało jej się naprawdę ciężkie. Można pomyśleć, że to absurd, ale ona tak właśnie się czuła, nieustanie przez niego śledzona z rozpaczliwym wołaniem z tyłu głowy, by ktoś ją od tego uwolnił.
        — Czego? — warknęła wściekle. 
        Wyczuła jego paskudny oddech za sobą, zapach, który wprawiał ją w mdłości. Nie musiała spoglądać, by wiedzieć, że stoi tuż za nią. Działa niczym robotem, robiąc krok do przodu, jakby wyczuwając, co zamierza zrobić.
        — Grzeczniej, zapomniałaś chyba o szacunku.
        — Szacunku — zakpiła, zwracając się gwałtownie ku niemu.
        Stał blisko. Ubrany w znajomą skórzaną kurtkę, jego nogi opinały czarne spodnie. Można pomyśleć, że mógł wzbudzić w kim sympatię, zarysowana szczęka, głębokie stalowe spojrzenie, które wręcz przyciągało do siebie. Twarz uwydatniał nieco spiczasty unoszący się do góry nos. Ciemne kosmyki włosów opadały z umodelowanej fryzury na jego brązowe czoło. Można było mu wiele zarzucić, jednak jego wygląd był nienaganny i pełen specyficznego uroku, który kiedyś sprawił, że pokochała tę maskę chałturnika i buntownika. Był idealnym chłopakiem w momencie jej młodzieńczego buntu, jakże pomyliła się do subtelnego spojrzenia na jego zaborczość, która od razu powinna być znakiem do jej ucieczki. Nie zrobiła tego, konsekwencje swojego czynu spłaca po dziś dzień.
        — Zapomniałeś, co to słowo oznacza Kent! Zostaniesz dla mnie już tępym bezmózgim kretynem, który ubiegając się za czyjąś atencją woli zastraszać i grozić, by tylko zmusić mnie do powrotu. Krzyki na mnie nie działają. Nie sprawisz, że się przed tobą ukorzę. Możesz o tym zapomnieć!
        Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, że była tak odważna co do swoich słów, jednak czuła, że tego gorzko pożałuje, jednak musiała mu powiedzieć wprost, że nigdy już do niego nie powróci. Nie będzie dziewczyną, którą bezkarnie może pomiatać, a przed oczami świata zewnętrznego udawać szczęśliwą kochając się parę. Ołuda, którą sam stworzył, wymknęła mu się spod kontroli, gdy ona zrozumiała, że niszczy ją ta toksyczna relacja.
        Zadrwiła z niego, ze szczerą satysfakcją spoglądała jak, żyłka na jego skroni pulsowała niebezpiecznie, z roztargnieniem próbując wymyślić coś, by ją skopać na samo dno. Oczy mu się nagle zaświeciły, a ona zrozumiała, że jej ofensywa nie zadziała.
        W jednej chwili strach powrócił, a przerażenie owładnę jej sercem.
        Nie była zdumiona, gdy poczuła jak silne uderzenie. Zatoczyła się to tyłu, niestety niedane jej było spotkać się z twardym podłożem, gdy poczuła mocny uścisk i szarpniecie za włosy. Syknęła cicho z bólu, jednak to nie zniechęcało jej oprawce.
        — Chyba muszę ci przypomnieć, kto tu jest górą ty parszywa dziwko! — nie mogła zareagować, gdy wpił jej kolana pomiędzy żebra, nie mogła nawet się skrzywić, czując narastające cierpienie — Idziemy! — warknął wściekle.
        Próbowała się wyrywać, uderzyć go, by wypuścił ją ze swojego uścisku, jednak on był silniejszy. Zaprowadził ją w jakieś odległe miejsce jak tamtego pamiętnego dnia, jednak tym razem miał inny cel. Sprawić jej ból, czystą przyjemność upokorzenia. Brudzenie sobie rączek nie było w jego stylu, lecz to nie dotyczyło jej osoby. Lubował się w zadawaniu jej krzywdy, smakował każdą rozkosz, gdy mógł spoglądać jak się pod nim wije. Cholerny sadysta. Mogła go wyklinać od najgorszych, jednak dla niego to brzmiało jak komentarz padający z jej ust. Nigdy nie potrafiła zrozumieć sensu jego rozumowania i raczej nie próbowała zgadywać, co nim kierowało. 
        Znała zbyt dobrze jego formy zemsty, które żywił w swoim sercu. Pamięta dokładnie ten sam cios, który boleśnie kłuje jej klatkę piersiową, bolesne uderzenie, które zwala ją z nóg. Czy próbowała się bronić już wielokrotnie, ale za każdym razem wyciągał swój podręczny scyzoryk, zadając te same rany?
        Jęknęła przeciągle, gdy rzucił ją na jedną z pobliskich ścian. Nie patyczkował się z nią jak to miał w zwyczaju.
        — Oduczę cię zaraz, podnoszenia na mnie głosu! — wycedził, przyciskając swój bark do jej odsłoniętej szyi.
        — Nie jestem twoją własnością — wysapała z trudem — Nigdy nią nie byłam! — dodała z wściekłością, z trudem zbierając w sobie siłę.
        — Zawsze pozostaniesz moją dziwką!
        Nie zdążyła nawet pomyśleć, gdy poczuła mocne uderzenie w dolnych partiach swojego brzucha. Syknęła cicho z bólu, kolana się pod nią ugięły. Spojrzała morderczo nad gorącego nad nią chłopaka, następną rzeczą, jaką zdolna była zobaczyć to wierz jego buta. Wyklinała go pod każdym względem, gdy bił ją bez opamiętania, czy zadawał bolesne rany na jej ciele, rozkoszował się widokiem, jej cierpienia. Satysfakcja już dawno przerodziła się w chorą radość. Nie wiedziała jak długo, się nad nią pastwił, była ledwo żywa. Z trudem patrzyła na jego roześmiane w czystym szaleństwie oczy. Jej tortury nie miały końca, a ona żałowała, że ludzie są ślepi, by nie dostrzec za jakimiś zbiornikiem komunalnym pochylonego chłopaka nad ciałem młodej dziewczyny.
        — A to kochanie na dowód byś do końca życia zapamiętała, że nigdy cię nie opuszczę — sięgnął do tylnej kieszeni, swoich jeansów wyjmując z niego tak znajomy nożyk.
        Spanikowała jeszcze bardziej, gdy widziała zbliżające się do jej twarzy ostrze. Nie mogła pozwolić sobie na więcej blizn, a znając jego techniki, zapewne pamiątka tego spotkania pozostała z nią do końca życia. Zebrała się na odwagę, podnosząc się z siebie, spychając go z siebie. Wyrwała z jego dłoni, jego ulubione narzędzie zbrodni.
        — Nie będzie mi dyktować warunków — działa jak w jakimś amoku, wpijając rękojeść nożyka w jego dłoń.
        Szkarłatna ciecz popłynęła po ciemnym asfalcie, z ust chłopaka popłynęło głośne przekleństwo, gdy z impetem powaliła go na ziemie, a ostrze ześliznęła się z poranionej ręki, upadając na ziemię.
        Nie spoglądała na niego, pragnęła jak najszybciej uciec z dala od tego miejsca. Było to dla niej trudne, gdyż przeszywał ja otępiały ból, który nieprzyjemnie roznosił się po jej kruchym ciele. Rzuciła mu ostatnie pogardliwe spojrzenie, po czym wybiegła na ulice, pełną ludzi, chcąc wmieszać się w tłum przechodniów. Otuliła się ramionami, gdy poczuła bolesne ukłucie w klatce piersiowej, a oddech nieco zwolnił. Zaczęła się obawiać, że ten chłopak w ich małej szarpaninie połamał jej żebra, czuła jak każdy oddech pali ją niemiłosiernie, gdy pędem zmierzała do apartamentu, tłumiąc narastający jęk.
        Stanęła przed drzwiami domu, zaledwie chwile póżniej, modląc się w duchu, by nie spotkała Chestera. Jednak los postanowił ją ukarać i to dotkliwie.
        Siedziała na skraju szafki, opierając się o jasną ścianę, próbując unormować swój oddech. Jedyne czego pragnęła to wyrzucić z siebie wspomnienia ostatniego spotkania z byłą sympatią. Wiedziała, że potrafi być nieobliczalny, jednak ona sama nie tolerowała używaniu przemocy przeciwko wrogom. Nie umiała zadawać komuś rozdartych ran. Była przeciwieństwem Clarka, który był tego świadom oraz sprawiało mu to czystą rozkosz. Ona taka nie była. W takim razie czemu sięgnęła po ten nóż i go zaatakowało? Było to z obrony koniecznej, jednak teraz gdy emocje z niej opadały, zaczęła sobie pluć w twarz, że posunęła się do tak prymitywnego zachowania.
        Spojrzała mętnym wzrokiem na drzwi, gdy w całym domu rozbrzmiała cicha melodia. Stłumiła jęk rozpaczy w swojej piersi, z małym trudem podnosząc się z niskiej szafki. Przekręciła klucz, otwierając szerzej drzwi. W jednej chwili pragnęła zapaść się pod ziemię, gdy stanęła twarz w twarz z przyjacielem. Żałowała, że po raz kolejny widzi ją w tak opłakanym stanie. Pobita, zraniona i pełna obaw.
        — Mike… Co tu robisz? — zapytała niepewnie.
        Obawiała się wszystkiego tego, że na nią nakrzyczy, znienawidzi ją czy roześmieje się drwiąco, jednak on stał i ze smutkiem spoglądał na jej nieco podarte ubranie.
        — Z kim się biłaś? — westchnął cicho.
        — Nie ma to znaczenia — odparła wymijająco.
        — Nie ma — powtórzył głośniej, wchodząc do środka.
        Chwycił jej poranione do czerwoności dłoni. Z maleńkich ran spływała samotna ciemna ciecz, która upadała na jego jasną koszulę. Zaczerwienione ślady po siniakach były wyraźnym znakiem jej niedawnego konfliktu z Clark’m.
        — Spójrz na siebie, tak wygląda osoba, która się z nikim nie sprzeczała? — mówił stanowczo.
        Bez słowo chwycił ją za ramię, prowadząc do środka. Westchnęła przeciągle, wiedząc, że na nic zdoła się przeciwstawić. Nie miała ochoty wmawiać komuś po raz kolejny, że wszystko jest dobrze.
        — Z nikim się nie biłam — odezwała się cicho, gdy siedziała oparta na jasnej kanapie.
        Podała się, gdy siłą zaciągnął ją do salonu, chcąc zając się jej poranionymi dłońmi czy krwawiącymi policzkami. Nie miała sensu się z nim spierać. Wiedziała, że i tak by przegrała tę małą konfrontację.
        — W takim razie co się stało? — spytał z westchniem, odkładając buteleczkę z płynem na ciemny blat stolika.
        Zagryzła nerwowo wargę, nie wiedząc, czy zdobyć się na tę odwagę i powiedzieć o napadzie. Jednak miała już dosyć męczenia się z tym, sumienie jednak nie pozwalało jej się odezwać, kazał siedzieć cicho i się nie odzywać.
        Siedzieli w milczeniu przez następne minuty, Michael wyraźnie wyczekiwał jej odpowiedzi, jednak ona nie była na to gotowa. Skuliła się na kanapie, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w zgaszone palenisko w kominku. 

No comments:

Post a Comment