Monday, July 27, 2020

I 38 — NIE SPRAWIĘ CI PRZYKROŚCI SKARBIE, JA CIĘ ZNISZCZĘ!

        Zacisnęła mocniej swoje długie palce na skraju czarnego ramiączka szkolnej torby, którą przewiesiła przez ramię. Knykcie jej dłoni pobladły, utrącając swoją naturalną barwę. Jak dobrą aktorką była wciąż, by choć wykrzesać z siebie odrobinę naturalnego zachowania? Wciąż się nad tym zastanawiała, do czego się jeszcze posunie by otaczający ją ludzie, widzieli w niej wiecznie radosną nastolatkę, której nic nie zaszkodzi. Prawda jednak była zbyt okrutna, by poznały jej prawdziwe oblicze. Ponownie przyjęła swoją dawną maskę zagubionej dziewczyny z Phoenix, która kryjąc swoje odczucia czy emocje, buntuje się przeciwko niesprawiedliwości społecznej. Stała się dawną marionetką losu, pozwalając trzymać się na sznureczkach jak pacynka teatralne, która pod czujnym okiem lalkarza gra główne role w sztuce życia. Dla niej tym aktorem trzymające ją na żyłkach był los, który ponownie sprowadził ją na ciemne deski sceny swojej przeszłości, gdzie miała po raz ostatni przedstawić perfekcyjne swoją rolę.
        Ona jednak czuła odrętwienie, jej ciało paraliżował, każdy kolejny krok, który wykonywała. Miała dziwne wrażenie, jakby stąpała po rozżarzonym węglu, który boleśnie rani jej nagie stopy. Popadała w paranoje w każdej chwili, gdy musiała, przekonywać samą siebie, by stłamsić w sobie chęć odwrócenia się i zerknięcia czy nie widzi ponownie drepczącego po jej piętach okrutny przeznaczenie, utkwiony w ciele młodzieńca. Rytm jej serca przyśpieszał się w każdym momencie, gdy do jej wrażliwych uszu dobiegł szelest powiewającego na wietrze śmiecia, który niesiony siłą natury, wyleciał ze zbiornika komunalnego, gdzie czuło się rozpad i smród wyrzuconych odpadów. Zacisnęła mocniej zęby, by z ogromnym trudem nie rzucić się w dalszą drogę z paniką wymalowaną na twarzy. Musiała zachować spokój, którego teraz jej brakowało.
        Popadała w skrajności swoich zachowania. Jednego dnia mogła, byś spokojna i radosna czując, że jest w stanie przychylić sobie rąbka nieba, następnym razem, pragnęła uciec przed tym, co ją niepokoi, ogrodzić się szklaną powierzchnią od czyhających za nią demonów swojej chorej przeszłości, jednocześnie mogła przesiedzieć cały dzień przygnębiona, mało mówiąca, wpatrując się intensywnie w początek szkicu rysunku, który tworzyła, by potem pełna frustracji, wytargać papier z przyozdobionego szkicownika, rzucając zmięty papier na jasne panele pokoju dziennego. Ostatnie tygodnie spędziła, wegetując między smutkiem, radością czy wściekłością, która ogarniało jej wiotkie ciało. Nie zwracała uwagi na prośby, przekonywania, czy próby tłumaczeń. Straciła już zapał, do czegokolwiek i tego już nie ukrywała. Porzuciła marzenia o studiach graficznych, które miały stać się jej przepustką do przyszłości, teraz stały się nieosiągalnym marzeniem tkwiącym w oddali swojego umysłu. Nauka szła jej z trudem, co skutecznie było widać po jej marnych ocenach, wychowawca ich klasy starał się do niej dotrzeć, jednak i jego zbywała. Nie zależało jej na niczym, skoro za każdym rogiem mogła ją spotkać, postać w kapturze, trzymając w dłoni ostrze, z którym się nie rozstawała.
        Momenty, w których uwielbiała wracać i podziwiać soczystą zieleń traw oraz rozkwitających pąków kwiatów, czując pod stopami żwirową dróżkę parku, teraz stawała się przedłużającą wędrówką poprzez może tortur psychicznych. Przemieniła się w niebezpieczną grę, w której jest głównym pionkiem, a ktoś skutecznie kierował nią, niczym pionek spychając wciąż na pola ciągłych porażek. Miejsc, w którym miała utracić resztki nadziei. Wpychając ją w swoje ramiona, a sidła jego uścisku nie pozwalały jej normalnie oddychać. 
        Zapomniała o swoim własnym zaufanie, które przez ostatnie miesiące, stawało się silniejsze, teraz było jedynie maleńkim popiołem na wietrze, praktycznie niewidzialną na bezkresnym czystym niebie.
        Utraciła w życiu zbyt wiele, potykała się, upadając na twardą ziemię już wiele razy, więc teraz nie powinna tego odczuwać prawda? A jednak każdy upadek bolał ze zdwojoną siłą, jakby ktoś palił ją rozpalonym do czerwoności stopionym żelazem. Miesiące pracy nad własną duszą, stały się okresem beznadziejnych prób, gdy jedno zdarzenie zrujnowała całą jej wiarę w szczęśliwe zakończenie. Końcem jej przygody będzie, zimna ochłoń, stalowych tęczówek, które niemal z żywą satysfakcją będą spoglądały, jak spycha ją do świeżo wykopanego przez siebie grobu, pogrzebując ją żywcem. Osadzone w głębi rogówek szare spojrzenie, które nawiedzało ją w żywych koszmarach sennych.
        Oczy, których się bała.
        Nie wsłuchiwała się w cichy śpiew słowików, które przycupnęły na koronach pobliskich dębów, wygrywając melodie natury, w którą uwielbiała się zasłuchiwać, gdy przechodziła przez tę kręte drużki. Nie chciała słyszeć gwaru ulicznego miasta, które tętniło życiem, zmęczeni, ale zadowoleni mieszkańcy powracali do swoich chłodnych domów, odpoczywając po ciężkim dniu w pracy, wysypująca się ze szkoły młodzież, która śpieszyła się do mieszkań na popołudniowy przysmak przygotowany przez rodziców, by potem w zaciszu swoich pokoi odrobić zadane wypracowania. Widziała, jak obok niej przechodzi dwójka dzieci, które zawzięcie o czymś dyskutowały, śmiejąc się po raz.
        Z ciężko bijącym sercem, przeszła przez oliwną bramkę, która odgradzała miejscowy ogród od ulicznego gwaru metropolii, jakby to był ich własny świat, który można było zamknąć. Jej chłodny oddech opuścił jej zastygłe w bezruchu wargi. Obawiała się powrotu do domu. To raczej nie było normalne, zawsze powracała do apartamentu pełna entuzjazmu i radości, teraz czuła odrętwienie na samą myśl, że musi przestąpić próg kalifornijskiego domu. Obawiała się pytań, domysłów, próśb nakłonienia ją do rozmowy. Bała się spojrzeć w te prześnione troską oczy swojego brata, który coraz bardziej był zaniepokojony pogłębiającym się jej stanem. Zbywała go przy każdej próbie rozmowy, widziała, że go rani, ale nie mogła postąpić inaczej. Jedyne czego było jej żal, gdy musiał patrzeć na jej skute surową maską obojętności rany, których sama była twórcą.
        Lód ostrza, tępe nieprzyjemne zimno, rozniosło się boleśnie po jej ciele, przyprawiając ją o dreszcz. Język metalu owinął się boleśnie wokół jej ciała, gdy czuła jak przylgnął do niej, niczym do swojej ofiary. Stłumiony w czarnej rękawiczce, pisk przerażenia, uwięził w jej krtani, przez jej twarz przebiegł grymas niezadowolonie, gdy poczuła te charakterystyczną woń krwi, a ona z trudem powstrzymała się, by nie zgiąć się w pół, gdy do jej oczu napłynęły łzy, pełne cierpienia. Wolno skapywały po skórzanym materiale, który okrywał dłoń jej napastnika, jego chrapliwy śmiech ugodził jej zmysły, gdy z satysfakcją spoglądał, jak wije się w jego silnym jak pnącza uścisku.
        — Grzeczna dziewczynka — zadrwił, a jego suchy głos pozbawiony jakikolwiek uczniów zranił ją na wskroś.
        Nie musiała nawet spoglądać za siebie, by poznać ten charakterystyczny ton głosu, znała go zbyt dobrze, wciąż boleśnie odbijał się w jej umyśle, zawsze tak samo drwiąco się śmiejąc. Była świadoma tego, jak bardzo pławi się w zadawania jej ran, czerpał czystą rozkosz szczęścia, gdy mógł spoglądać jak urzeczony, na jej strach, który niemal kazał jej upaść pod jego stopy. Bawiły go jej marne umiejętności maskowania, czy sztuki aktorstwa, był pełni świadomy tego, jak bardzo cierpi, on to wręcz kochał. Upajać się w sadystycznych myślach, w którym tworzyła główną rolę, gdy mógł spełniać swoje chore fantazje. Stała się jego zabawką! 
        Zapłakała boleśnie, gdy poczuła jego nagie usta, które przysunęły się do jej odsłoniętego obojczyka. Zachlanie niczym bestia pożerająca swoją ofiarę uchwycił skrawek jej pobladłej ze strachu skóry, z namiętnością wodził koniuszkiem swojego języka po jej bladej cerze, ciesząc się niczym zwycięstwa, który zdobył swoją trofeum, gdy mógł ponownie zasmakować woni jej ciała. Mroźny chłód ostrego metalu, wolno sunął po jej biodrze, pozostawiając po sobie lekkie bruzdy, które zaczerwieniły się żywym ogniem.
        Dla niego była to zaledwie zagrywka, nic nieznacząca przekąska przez tlącym się w jego umyśle planie. Zabawa dopiero się rozpoczynała!
        Był pewien swojej wygranej, wiedział, że zrobi wszystko, była mu podporządkowana, jeśli nie chciała utracić swojego serca, była wręcz zmuszona, słuchać każdego jego rozkazu. On był jej oprawcą, przewodnikiem jej życia, przeznaczeniem, przed którym nie miała ucieczki.
        — Skarbie teraz zapraszam na małą wycieczkę — czuła jego lodowaty oddech, który przyprawił ją o zimny pot — Nie muszę cię skłaniać, chyba do grania pokornej dziewczynki? — zapytał, zaciskając długie palce na jej policzku, by zwrócił ją ku sobie — Wiesz dookolne co się potem stanie — ostry nóż zacisnął się boleśnie na jej nadgarstku, tworząc w nim kilka szram.
        Skinęła niezauważalnie głową, gdy wciąż jego dłoń zakrywa jej pobladłe usta. Odsunął się od niej, jednak wciąż pozostał w bliskim kontakcie, gdy sprytnie krył scyzoryk w kieszeni ciemnej bluzy. Mogła uciec, gdy prowadził ją przez tłoczne uliczce miasta, jednak wiedziała, że nie zdoła daleko zajść, był od niej znacznie sprytniejszy i mógł ją odnaleźć wszędzie. Nie wiedziała, gdzie idą, nie rozpoznawała tych budynków, jedyne czego była świadoma, jak wysokie budynki zaczęły się piętrzyć, jednak one utraciły swój blask, odebrane z dawnego koloru umalowane były przez ulicznych grafików, który pełni fantazji tworzyli murale na poszarzałych cegłach.
        Boleśnie zetknęła się ze ścianom jednego z nich, gdy została brutalnie pchnięta w opustoszałą uliczkę, pojedynczy kontener na śmieci był idealną kryjówką przez zbrodniczymi działaniami młodego mężczyzny, w którym sercu tliła się jedyna żądza. Pełne siebie chore pragnienie, zniszczenie tej, którą kiedyś mógł nazywać tą jedyną, teraz mściwość, który skąpany był jego umysł, wypełnił jego wnętrze, by mógł widzieć, jak pada do jego kolan.
        — Czego chcesz? — zapytała oschle.
        Zaśmiał się perfidnie, gdy dobiegł go subtelna nutka niepokoju, która otuliła serce nastoletniej dziewczyny. Trzymał ją mocno, powiódł swoje ramię, układając je na jej szyi, skutecznie odbierając ją świeżego powietrza. Rozpierała go duma, gdy widział, jak jej twarz siwieje, przybierając nienaturalny cień fioletu. Delikatnie odsłonił jej gardło, pozwalając napraw powietrza, wykorzystała skutecznie tę chwilę, gdy słyszał cichy świst w jej gardle. Uwielbił to w niej, gdy starała się przybrać maskę obojętności, w którym skrywa swój paraliż na samą myśl o nim, jednak on skutecznie ją tego pozbawiał, pragnąć by jej życie było mu podległe.
        Widziała jak jego usta, wykrzywiając się w pełnym satysfakcji uśmiechu, rządzą tliła się, w jego szarych oczach. Karciła siebie w myślach, że zdecydowała się ubrać dziś ciemną spódnicę, która osłaniała jej szczupłe nogi. Napięła się gwałtownie, czując jego dłoń, która zacisnęły się na ciemnym materiale, unosząc go nieznacznie do góry. Przyłożył dwoje palców do swoich spierzchniętym ust, z obrzydzeniem patrzyła, jak zaciska, koniec języka na opuszkach palców. Chciała krzyknąć, spanikować, jednak głos utknął w jej gardle. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, gdy mózg skutecznie podpowiadał jej, by się wyrwała i uciekała, jednak jej ciało go nie słuchało, owładnięty przerażającym strachem. Wzdrygnęła się, czując, gdy osunął z jej bioder materiał dolnej bielizny. Chciała stać się obrazem mury, do którego została przyparta, przestać istnieć, zniknąć mu z oczu, gdy poczuła jego kciuk, zacisnął się na jej kobiecości, jej starania poszły na marne, gdy próbowała wyrwać się z jego ramion. 
        — Spokojnie kochanie, to nie będzie bolało — powiedział ochrypłym głosem, wciąż bawiąc się z nią, łaskocząc ją dłońmi po jej wargach sromowych.
        Nie umiała powstrzymać łez, które spływały z jej obolałych oczu, jedyne, o czym marzyła, by o tym nie wiedzieć, by w jakiś sposób wyłączyć swój zdrowy rozmów, na które czyny nigdy nie powinny się zdarzyć. Powieki jej opadły w dół, gdy nie chciała widzieć swojego własnego upokorzenia. Krzyk pełen paniki opuścił jej usta, jednak szybko tego pożałowała, gdy poczuła jak jej policzki pulsują żywym ogniem, a wargi ponownie okryła ciemna rękawiczka. Nie dbał już o nic, pełnych chorej żądzy uśmiechem zagłębił boleśnie swoje palce w jej łechtaczce.
            Czuła jak po jej ciele roznosi się fala upokorzenia, kolejnego dowodu jego wyższości na nią, gdy jego oczy błyszczały niebezpiecznie, gdy poruszał się w niej gwałtownie, nie było w tym nic romantycznego czy subtelnego. Miała to być jej kara, za wcześniejsze jego upokorzenia, do których się przyczyniła. Był to jej kolejny dowód na swoje wcześniejsze błędy decyzje, które wcześniej wydawała się jej słuszne, dziś były tylko jej kolejnym gwoździem trumny.
        Nie odezwał się do niej słowem, a ona z trudem znosiła kujący w jej piersi sztylety, które wpijały się w jej poranione serce, gdy nie widziała końca swoich wewnętrznych tortur. Sekundy przeradzały się w długie minuty, gdy czuła, jego zwinę palce, w środku swojej kobiecości, jakby z pełnym siebie zadowoleniem padał każdy zakamarek jej ciała. Miała wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Próbowała nabrać sił, by odepchnąć go od siebie, jednak była wiodka niczym szmaciana lalka podporządkowana jego woli.
        Chora żądza zawitała w jego stalowym spojrzeniu, gdy uwolnił ją ze swojego wewnętrznego uścisku. Przełknęła z trudem ślinę, gdy widziała jak, ponownie jego usta smakuje jej subtelności. Nie mogła dopuścić, by posunąć się o krok dalej. Zebrała się na odwagę, nie pozwalając mu się nawet odezwać. Pełna wściekłości odepchnęła go od siebie, poprawiając przekrzywioną bieliznę, wybiegła z obskurnej uliczki, wybiegając na chodnik pełen ludzi. Wiedziała, że tutaj nie zdoła ją dopaść i dokończyć swoich chorych fantazji. Roztrzęsiona i zapłakana, przepchnęła się między ludźmi, nie chcąc słuchać bluźnierstw, które rzucał w jej stronę i kolejnych gróźb. Pragnęła jedynie znaleźć się w bezpiecznych ścianach nowoczesnego apartamentu i zatonąć w puchu jasnej pierzyny.
        Nie była pewna, kiedy dotarła do mieszkania, płynące po jej policzkach strumienie słonej wody, zamazywały jej widoczność, lecz stanęła w końcu przed ciemnymi drzwiami. Bez zastanowienia pchnęła je, rzucając wszystko, co miała w dłoniach w kąt, nie zwróciła uwagi, gdy usłyszała głos Chestera, który z kim rozmawiał. Z drążącym sercem, przeszła szybko przez salon, ukradkiem widziała swojego brata oraz jego dobrego przyjaciela, który wpatrywali się w nią pełni przerażenia. Nie co dzień wracała do domu, w tak ogromnym stanie. Wymienili się zaniepokojeni, gdy trzasnęły drzwi jej sypialni.
        — Dosyć tego! — Bennington podniósł się z fotela — To trwa za długo! — oznajmił stanowczym głosem.
        Niepokój o siostrze wrastał w nim każdego dnia, gdy widział jak, wraca do domu. Mógł znieść jej niezbyt dobry humor, czy wybuchy gniewu, ale nie mógł patrzeć, jak wracała pełna niepewności, a łzy spływają po jej policzkach. Chciał jej pomóc, jednak odrzucała każdą pomoc. Nie mógł na to dużej pozwalać, widział już raz, gdy tajemnice niszczą człowieka. Nie mógł utracić najważniejszej osoby w swoim życiu. 
        Wspiął się po jasnych stopniach, nie przykuwając uwagi, że jego kolega, podążą za nim. On sam również ciężko przeżywał tak nagłą zmianę w zachowaniu nastolatki, gdzieś tkwił haczyk jej dziwnych czynów, jednak nikt z nich nie mógł się dokopać do ich wnętrza.
        Chester nie bawił się w nic takiego jak pukanie, wszedł do środka, a do jego uszu dobiegł przeraźliwy płacz dziewczyny. Rozejrzał się, próbując dowiedzieć się gdzie jest. Siedziała w kącie pokoju, gdzie trzymała swoją sztalugę. Skulona na jasnej ziemi, wyrzucała sobie błędy swojej młodości próbując wymazać z pamięci ostatnie zdarzenie. Była kompletnie nieświadoma pojawienia się wokalistów grupy muzycznej. Mężczyzna znalazł się przy niej, niespełna w sekundę. Otulona swoimi własnymi ramionami, mogła jedynie czuć jego dłoń, która zacisnęła się na jej ramieniu.
        — Nie dotykaj mnie! — syknęła.
        Przestraszony zatrzymał się w pół ruchu, czuł przeszywające spojrzenie swojego przyjaciela na sobie, gdy próbowała skryć słone łzy rozgoryczenie, które ciekły po jej bladych policzkach, jednak skutek był daremny, gdy jak w filmie, przed jej oczami pojawiałaby się ostatnie minuty spotkania ze swoim byłym chłopakiem. Ponownie ją zdeptał, skopał, przyprawił ją o ból, którego nie zdoła zapomnieć. Czuła odrazę do samej siebie, gdy wyrzucała sobie, że pozwoliła się do niego zbliżyć, dała mu pole do działania, a on skutecznie to wykorzystując, wprowadzając w życie swój plan. Miała ponownie stać się jego własnością, która jest mu całkowicie podporządkowana. Stać się osobę pozbawioną własnego zdania. Okropne, lecz prawdziwe, jak ten chłopak potrafił być bezwzględny, gdy znalazł ją na swojej drodze. Czasami zastanawiała się, czy podjął taką rolę, by ją gnębić. Sprawić ją ogrom cierpienie, z którym miała sobie nie poradzić.
        Nie próbowała nawet się maskować, gdy szloch owładnął jej ciałem, to było dla niej zdecydowanie za dużo.
        — Julio co się stało? — zapytał miękko.
        Mglisty obraz majaczącego przed nią mężczyzny sprawił, że miała ochotę jeszcze bardziej upaść w mrok swojej duszy, skryć się jak najdalej przed jego ciepłym głosem wypełniony czułością. Skazała go na życie wypełniony niewyjaśnionymi tajemnicami i nastolatkom z przeszłością, którą chciała wydrapać niczym kartki z dziennika i rzucić do kosza niepotrzebnych rzeczy, by potem uleciał one w powietrze.
        Opadła na jasne deski parkietu, już nawet ją nie obchodziła obecność Chestera i Mike’a, miała już dosyć swojego parszywego życia. Nic już nie miało dla niej znaczenia nawet jej obietnice, które kiedyś sobie złożyła, że nie okaże swojego upadku, to wszystko już nie miało znaczenie, nie dziś!
        Nie odpowiedziała, nie miała ku temu odwagi, bo co mogła im powiedzieć? Zachowała się może nie właściwie i powinna im powiedzieć o próbie gwałtu, jednak straciła już jedną osobę, gdy zdecydowała się wyjawić, choć namiastkę tego, co ją męczyło od przeszło kilku lat, zostawiła ją, porzuciła, a ona została brutalnie sprowadzona na ziemie, żyjąc w świecie, w którym jest opętane przez pełnych żądzy krwi bestie, które jedyne czego pragnął do posmakować słodkiej substancji ludzkiej słodyczy, który dla niej był niczym najsłodszy nektar.
        Nie zwróciła uwagi, gdy dwoje zaniepokojonych mężczyzn wymienili się znaczącymi spojrzeniami. Dopiero wtedy poczuła woń otwartej rany, z której skapywała metaliczna krew, a jasna podłoga została poplamiona jej własną krwią.
        — Wstań — jego słowa były niczym prośba. 
        Odmówiła kręcąc głową, gdy napotkała te znajome ciemne tęczówki mężczyzny. Klęczał przy niej coraz bardziej niepokoił się o jej stan psychiczny. Przeciągające się od wielu tygodniu stan samotności, w który wpadła, sprawiał, że ponownie czuła jakby nikogo przy sobie nie miała, by poddać jej pomocną dłoń, a tych, których miała odpychała od siebie. Nie mógł tego znieść, nie teraz, nie w tym momencie. Nie pragnął widzieć jak pełna swoich destrukcyjnych myśli, pochłaniają ją zdradzieckie macki choroby, która ponownie dała o sobie znać.
        — Julio proszę porozmawiać z nami — usilne nalegania obu muzyków wciąż nie przynosiły skutków.
        Nie chciała nawet sobie pomóc, tworzona przez klinga ostra rana nie miała już dla niej znaczenia. Patrzeli jak dziewczyna, która kiedyś wniosła wiele radości do ich grupy, powoli umiera na ich oczach, a oni stali się bezradni, gdy ich chęć pomocy tuszowała szybkimi słowami odmów.
        Tracili ją!
        — Jesteś pewna, że to jest twoja ostateczna decyzja? — zapytał Chester.
        Siedział na skraju jej łóżka, wpatrując się w mającą w lekkim blasku jasnych światełek sylwetkę nastolatki, skrytej pod stosem poduszek i ciepłej narzutki, którą zarzuciła sobie na ramiona. Wydarzenia z parku całkowicie ją zmieniły, początek marca przywitała bez żadnego wyrazu. Stała się robotem, który wykonuje każde polecenia, chodziła do szkoły z trudem poprawiając oceny oraz utrzymując swój poziom nauczania na zadowalającym ją wcześniej poziomie. Jedyne co teraz jej pozostało, to siedzenie nad książkami i przygotowania się do najważniejszego egzaminu w swoim życiu. Drżała na samą myśl o testach sprawdzających, bała się, że nie napisze ich, że odda praca pustą bez żadnych odpowiedzi. Wszystkie te myśli wprawiły ją w przerażenie, gdy siedziała pochłonięta nad pracami domowymi. Jedyne co jej teraz pozostało to nauka.
        Przyjaciele?
        Wystarczyło zaledwie niecałe dwa miesiące, by osunąć się na drugi plan. Wcześniejsze spotkania czy imprezy w domach znajomych nie stanowiły już rutyny cotygodniowych piątków. Kontakt z przyjaciółkami ograniczyła do minimum, gdy zatroskane koleżanki o jej samopoczucie zaczęły dopytywać się co się dzieje. Serce jej krwawiło, że musi je tak traktować, ale ciągle tłumaczenia i długie rozmowy z młodą Adams nie przynosiły skutków, gdy ona powtarzała jej, że nie ma ochoty o tym mówić. Ostatnimi czasy zbliżyła się nieco do młodego Agreste’a, który podświadomie rozumiał jej ból, zabierał ją zawsze po szkole do ich ulubionego miejsca, by po prostu pogadać na nic nieistotne tematy. Pewnego dnia przyznał się jej, że zaproponował Marinette by na stałe się z nim związała co dziewczyna przyjęła z ogromnym entuzjazmem. Cieszyło ją szczęście przyjaciół, przynajmniej im zaczęło się układać. Niestety nie miała takiego szczęścia z zespołem, chłopacy nie byli tak łatwowierni, nie odpuszczali jej, tak bardzo pragnęli dowiedzieć się co kryje się za jej pogłębiającymi się wciąż stanami lękowymi, jednak uparcie nie mówiła. Nadal. Zachowywała się może jak dzieciak, ale ta dziewczyna została wychowana na niezależną osobę, która nie potrzebuje nikogo, by sobie pomóc. Jednak z czasem zaczęła się zastanawiać czy jej ideologie nie są, aby absurdalne. W każdej chwili, gdy patrzyła na nich, gdy się o nią zamartwiają, chciała splunąć sobie w twarz i zadać sobie bolesny cios, by się opanować i by zobaczyła jak wiele traci, chcąc odepchnąć ich od siebie. Miała jednak za mało odwagi, by powiedzieć samej sobie stanowcze nie! 
        Tak wiele razy, w ostatniej chwili podtrzymywała się, by nie wykrzyczeć im by zabrali od nią jej byłego partnera, który czerpał istną frajdę z kolejnych gróźb, które do niej nadsyłał. Nie miała pojęcia jak znalazł jej numer, ale to jej się nie podobało. Wciąż te same powtarzające się słowa, których sugestie tak panicznie się bała. Potrzebowała wstrząsu, by się obudzić, dokładnie tak jak w dzień, gdy zrozumiała, że jej związek z Clark’m był nieposzumieniem i najgorszym życiowym błędem.
        — Tak — opowiedziała sucho.
        Uniosła się na łokciach, spoglądając w pociemniałe spojrzenie swojego brata.
        — Nie radzę sobie teraz nawet z najprostszymi przedmiotami, nie poradzę sobie na studiach — powiedziała niemal z płaczem.
        — Chcesz zniszczyć swoje marzenia? Tyle razy opowiadałaś mi, że chcesz dostać się do Pasadeny.
        — Przestałam wierzyć w cuda!
        Ześliznęła się z miękkiego materaca, śledził uważnie każdy jej krok, gdy bosymi stopami, podeszła do ciemnego biurka. Chwyciła w dłonie swój ulubiony szkicownik oraz komplet kredek, którymi ostatnio malowało, otwierając nogą jedną z dolnych szuflad, by wrzucić wszystko w ciemną otchłań szafki.
        — To nie są cuda — powtórzył, schować po dwustopniowych stopniach — Tylko marzenia — stanął przed nią, gdy odwróciła się do niego plecami.
        Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu, widział jak lekko wzdryga czując jego dotyk. Od chwili tamtej pamiętnej rozmowy, początkowo nie chciała by ktokolwiek się do niej zbliżał, jednak gdy wróciły do niej ataki ze zdwojoną siłą, skryła swój lęk, by tylko sobie pomóc. Choć w tym pragnęła by ktoś wtedy przy niej był, zaczęła się obawiać nocy, bo nie wiedziała co za sobą ona niesie. Wciąż jednak zachowywała chłodny dystans.
        — Chcesz z nich po prostu zrezygnować? — odwrócił ja ku sobie a on napotkał spojrzenie jasnych tęczówek, pozbawionych jakikolwiek uczuć, ogarniając pustkę mroku.
        — Łudziłam się, że coś takiego jest dla mnie. Skutecznie mi odbierają jakąkolwiek wiarę, to po co się starać?
        — Julio…
        Nie zdążył już nic powiedzieć, gdy nastolatka wyrwała się z jego mocnego uścisku. Cichy dźwięk połączenia ogłuszył ich zmysły, widział jej mocno zaciska powieki, a jej oddech nagle stał się spazmatyczny i szybki, gdy niepokój i złość wzięły nad nią kontrole. Nie miała nawet ochoty odbierać, zdawała sobie sprawę kto do niej telefonuje. Upodobał sobie ją ostatnio męczy, katować nieprzerwanymi połączeniami. Z jękiem rozpaczy przywitała głos automatycznej sekretarki, która nakazała nagrać się na pocztę głosową, a ona z trudem powstrzymała się przed nie wybuchnięciem histerycznym płaczem, rozpoznając nieco ochrypły głos młodego mężczyzny.
        — Nie ignoruj mnie skarbie, wiem, że tam jesteś.
        Patrzyła z przerażeniem na twarz Chestera, który wpatrywał się w nią, a ona wyrzucała sobie, że nie wyłączyła tego przeklętego trybu głośnomówiącego, po ostatniej rozmowie z Adrien’m.
        Stała niczym otępiała słuchając jego dalszych słów.
       — Długo nie zdołasz się przede mną ukryć, gdy tylko cię spotkam zapamiętaj! Będzie bolało! 
        Zacisnęła mocniej wargi, wstrzymując oddech. Przestała już odczuwać strach, gdy słyszała ten mdły ton głosu Kenta, ona była wręcz przerażona. Wpatrywała się w ogłupiałe spojrzenie starszego Benningtona, który podszedł do komody, chwytając jej telefon. Spojrzał na wyświetlacz, gdzie pojawiło się ikonka nieodebranego połączenia. Nie było żadnego zdjęcia, napis mienił się żywym kolorem.
        Clark Kent
        — Kim jest Clark? — spytał spokojnie, lecz słyszała wyraźnie jak jego ton głosu drży ze zdrenowania.
        — Nikt ważny — wyjąkała słabo — Naprawdę nikt — dodała z przekonaniem.
        — Nikt? — powtórzył, zbliżając się do niej — W takim razie jak wyjaśnisz, że ostatnie dziesięć połączeń, których nie odebrałaś ma numer z tym imieniem?
        — Powiedziałam ci — opanowała się po chwili, przybierając poważny wyraz twarzy — Nie powinno cię interesować z kim rozmawiam!
        — Oczywiście Julio, ale nie rozumiesz, że się martwię.
        — Wiem, ale to moja sprawa z kim pisze! — warknęła wściekle.
        Był to jeden z przykładów jak w jednej chwili jej humor może ulec zmianie. Wcześniej by przeobraziła to w żart lub po prostu nie zwróciła uwagi na to, że jej brat zagląda jej do telefonu. Dopóki nie miała czegoś do ukrycia nie bała się zostawiać komórki gdzieś samotnie porzuconej, jednak teraz zbyt wiele działo się w jej życiu. Teraz była swoją własną zagadką.
        — Julio… — próbował ją przekonywać.
        Szybkim krokiem, podeszła do niego, wyciągnęła do niego otwartą dłoń, nakazując mu by poddał jej własność. Zrezygnowany ułożył urządzenie na wiechu jej ręki, a jej palce zacisnęły się na krawędzi zabawki technologicznej.
        — Nie Chester, to zbyt osobiste! — powiedziała stanowczo — Mówiłam ci o wielu rzeczach, tym razem nie mogę rozumiesz? Nie mogę!
        Strach przebiegł przez jej twarz, jednak to umknęło uwadze młodego muzyka, który westchnął cicho, nie mając już argumentu, by toczyć z nią rozmowę, którą przegrał już dawno. Wiedział, że jej zachowanie w końcu się na niej odbije. Chciał ją przed tym uchronić, jednak ona nie pozwalała się wyplątać z tego całego bałaganu, w jakie wpadła. Musiała dać im nadzieje, że wpuści ich do swojego życia. 

















No comments:

Post a Comment