Monday, July 27, 2020

I 25 — ZDRADZIECKI CYKLON

    
            Wiatr bezlitośnie targał koronami drzew, łamiąc kruche czy słabowite gałęzie, tłuk niemiłosiernie swoim płaszczem po ogromnych oknach apartamentów czy mosiężnych ramach domów rodzinnych. Strugi szalejącej na dworze ulewy zmieniały drogi metropolii w rwące rzeki, które jakby nie mają swoje naturalnego źródła, z którego wypływa, nie istniały dla niej wały rzeczne, gdzie cała woda mogła swobodnie płynąć, to przeczyło z naturalnymi prawami przyrodniczymi. Jednak każdy dobrze wiedział, że matka natura nie zna zasad, nie posiada reguł, według którym miała żyć, ona robiła, co tylko pragnęła. Ona była swoim szefem, jak i pracodawcą. Bawiła się strachem zlęknionego człowieka. Sprawiało jej to przyjemność, spoglądając na rodzący się w ich oczach ból, niepokój o swoje cztery kąty.
        Zadrżała, gdy okolice rozdarł potężny grzmot, który boleśnie odbijał się w jej zmysłach. Chwyciła skrawek narzutki, zarzucając sobie ją na głowę, kryjąc twarz przez rozcinający mrok, jasny błyskiem. Nie była strachliwa, nie lękała się zwyczajnych burz, jednak wprawiało ją w niepokój panująca na dworze ulewa, która była jedynie zwiastunem tego, co miało nastąpić jutro. Bała się, po raz pierwszy od kilku miesięcy czuła strach i rosnący się w jej piersi frustracje, że nie zdoła nic zrobić, by choć na moment przestać czuć paraliżujący ją od środka niepokój, tym razem nie był to lęk, któremu mogła powiedzieć „nie” i pozwolić sobie się mu przeciwstawić, to było coś na co, nie znała sposoby, by odczuć ulgę. 
Odrzuciła sfrustrowana jasne prześcieradło, dotykając gołymi stopami zimnych paneli pokoju. Wymacała w ciemności swój ulubiony szlafrok, który sięgał jej zaledwie kolan i narzuciła go sobie na zmarznięte ramiona. Uważając, by nie potknąć się w ogarniającej ją ciemności, stawiała ostrożnie każdy krok, nie chcąc spaść z podwójnych schodków. Nie chciała brać telefonu, przyjdzie czas, że będzie jej znacznie potrzebniejszy, wczoraj zostali pozbawieni prądu, jednak udało im się to obejść, gdy dowiedziała się od brata, że w piwnicy trzyma agregat, który mógł stać się ich zbawieniem w najtrudniejszych momentach huraganu.
        Odnalazła z trudem wyjścia na korytarz, sięgnęła po klamkę, by za nią szarpnąć, jednak drewniane skrzydło samo ustąpiło, jedynie co była w stanie zrozumieć, zanim poleciała na podłogę, to subtelny blask świecy. W mdłym, blasku światła, dostrzegła sylwetkę dobrze zbudowanego mężczyzny. Pisnęła przestraszona, jakby ponownie stała się maleńką dziewczynką, która boi się każdej drobnostki, którą usłyszała pod osłoną nocy, bojąc się tego jednego demona, który wciąż ja nawiedzał. Serce boleśnie kołatało w jej piersi, a ona tłumiła narastający krzyk, ukrywając ustach w dłoniach. Ignorowała pulsujący ból w skroni, która nieco zamazywał jej prawidłowe widzenie, ponownie powróciła do przeszłości, której się tak bała.
        — Julio nic ci nie jest?
        Poraził ją ten spokojny głos, pełen subtelności i ciepła. Natrętny głosik w jej głowie powtarzał jej wciąż, by się odezwała, przestała drzeć z niepewności jednak strach, który ją sparaliżował, był silniejszy. Widziała przez zamglone spojrzenie, jak świeczka ponownie została odstawiona na pobliską półkę z płytami oraz kolekcją książek. Oświetlił ją blask latarki wydobywająca się z odblokowanej komórki, wtedy dostrzegła jego twarz. Pochylał się nad nią ze strapioną miną, próbując odnaleźć w mroku jej spojrzenie.
        Odezwała się przez zaciśnięte gardło.
        — Nic takiego — wyjąkała, jakby teraz jakiekolwiek cierpienie było jej obce.
        — Nie powinienem cię tak straszyć — odezwał się skruszony — Wybacz.
        Wyciągnął do niej rękę, niepewnie położyła swoje szczupłe palce na wierzchu jego dłoni, pozwalając się podnieść z niewygodnej podłogi. Poprawiła przekrzywioną koszulę nocną, gdy szlafrok opadał swobodnie przy jej bokach. Stała w dość skąpej bieliźnie z odkrytą satyną, która otulała jej barki. Powinna czuć się skrępowana, jednak tego nie odczuwała. Dobrze wiedziała, że widział ją już w skąpym ubraniu, gdy w letnie wakacje wybrali się na plaże, a ona wygrzewała się na złocistym piasku w swoim ulubionym kostiumie kąpielowym.
        — Nie mam powodu się gniewać, ale to wejście to ty miałeś — zaśmiała się, przeobrażając całe zdarzenie w żart. 
        — Do prawdy, znakomite — wyłączył światło w swoim telefonie, a oni dostrzegali siebie jedynie przez nikły promień palącej się na półce świecy — Ty też nie możesz spać.
        Mruknęła cicho, coś na wzór zgody wzdychając cicho.
        — Jak głowa?
        Z całego zamieszania zapomniała, że przed momentem miała dość dotkliwe spotkanie z drewnianym skrzydłem jej pokoju, nie było jednak to tak dokuczliwe, czuła jedynie lekki pulsujący ból w skroni. Ludzie dają sobie rady z gorszymi obrażeniami.
        — Całkiem dobrze — odparła, chwytając wstążeczki podomki, otulając się materiałem, by po chwili związać w pasie kokardę z błękitnej przepaski — Nawet nie próbuj mnie ponownie przepraszać — ostrzegła go.
        Michael roześmiał się cicho, wywołując u nastolatki napad cichego śmiechu. Stojąc w przejściu i nie wiedząc co zrobić, poczuli po raz pierwszy niezręczną atmosferę. Nastolatka poruszyła się niespokojnie, nie mając pojęcia, jaki gest wykonać w stronę przyjaciela, a on rozmyślał jak ubarwić jej te godziny spędzone pod osłoną mroku, gdy za zasłoniętymi oknami wilii szalała burza.
Zdecydowali się usiąść na stojącej przy łóżku leżance, jednak nie zabawili na niej długo, gdy Julia pociągnęła go na miękki materac. Oparła się o stos poduszek, przyciągając go bliżej siebie, ułożył się wygodnie na jej brzuchu, przez co miał doskonały widok na jej skąpaną w ciemności twarz.
        — Co zamierzasz robić przez resztę nocy? — zagadnęła.
        Oboje dobrze wiedzieli, że nie zdołają już zasnąć, starli się oboje przywołać do siebie króla snów, jednak na marne, gdy senna mara nie przychodziła, a oni znudzeni leżeli w swoich łóżkach z jakąś nadzieją, że może jednak zasną za kilka minut.
        — Zagramy w dwadzieścia pytań — zasugerował młodzieńczą grę.
        — Poważnie nie miałeś innych sugestii? — żachnęła się, unosząc brew do góry.
        — Nie marudź młoda — rzucił, po czym wpadł w lekko zadumę — Na początek banał. Twoje drugie imię?
        Spuściła na niego zaskoczona wzrok, jakby nie rozumiała pytania, gdy dostrzegła malujący się na jego ustach delikatny uśmiech. Uznała, że Chester nie zdołał mu powiedzieć zbyt wiele na jej temat, jakby chciał, żeby wszyscy ją poznali, a nie sugerowali się opowieściami piosenkarza.
        — Jessica. Ulubiony przedmiot za czasów liceum?
        — Sztuka, ze zwyczajnych to chyba literatura.
        Zadając sobie kolejne coraz bardziej zmyśle pytania, nie dostrzegali upływającego im czas na dobrej zabawie. Niebo zaczęło się przejaśniać i to nie był powód wciąż trwającej za oknami burzy, jednak nad miastem wstawał poranek, jednak mało ich to obchodziło, gdy poprzez zwyczajne pytania, zaczęli się jeszcze bardziej poznawać. W końcu dotarli do jednego z przedostatnich pytań, które miał zadać Shinoda.
        — Imię twojego poprzedniego chłopaka?
        Zastygła w bezruchu, gdy nieświadomie, wsunęła palce w jego przydługie kosmyki włosów, delikatnie je przeczesując. Nie lubiła wspomnień o swoich poprzednich sympatiach, jednak szybko się otrząsnęła, unikając niewygodnych pytań. Ponowiła swoje ruchy, odchrząkując.
        — Clark i Justin — mruknęła posępnie — Moja kolej —zastanawiała się przez chwile, jakie pytanie mu zadać, aż w jej umyśle pojawił się dość irracjonalne pytanie, jednak chęć go zadania była ogromna — Czy od momentu, kiedy mnie poznałeś, czy chociaż raz pomyślałeś, by mnie pocałować? — nie zamierzała precyzować swojej wypowiedzi, bo dobrze zdawała sobie sprawę, że zrozumie o co jej chodzi.
        Widziała jak wprawia go w osłupienie, poruszył się niespokojnie, jednak uparcie starał się grać nie wzruszonego, bo co miał jej odpowiedzieć? Mógł skłamać i zataić przed nią prawdę lub przyznać się do jednej z jego słabości. Owszem traktował ją jako przyjaciółkę, jednak z czasem zaczął spoglądać na nią jak na kogoś innego, który nie definiuje się pod słowem „przyjaźń”, jednak uparcie to ukrywał jak przed innymi oraz samym sobą. Postawił jednak być z nią szczery.
        — Tak — odpowiedział cicho, w myślach tłumiąc drzemiące w jego piersi pożądanie, by chwycić ją w ramiona i zatopić się w jej malinowych ustach. Dziewczyna obdarzyła go lekko zaskoczonym spojrzeniem, jednak się nie odezwała. Wrócili ponownie do gry, gdy zegar wskazywał punkt piąta rano, a burza nieco ustąpiła. Mosiężne chmury zawisły nad miastem tworząc przygnębiającą szary płaszcz, z którego wciąż wylatywały strumienie wody.
        Znudzeni zadawaniem sobie wciąż pytań, nie byli świadomi, gdy znużeni zasnęli. Julia opadła na stos poduszek, a jej dłoń osunęła się kaskady jego włosów na odsłonięty policzek. Muzyk spał na brzuchu wtulony w jej klatkę piersiową, jego dłonie swobodnie objęły ją w talii, jakby wcale jej to nie przeszkadzało. Byli przy sobie, nic innego ich nie obchodziło, nawet zbliżający się do miasta cyklon.

        Otworzyła lekko zmęczona powieki, słysząc za oknem odgłos stukania koron drzew o przysłonięte okiennice. Zamknięte żaluzje przepuszczały jedynie pojedyncze strużki rannej poświaty. Rozbieganym wzrokiem, rozejrzała się po sypialni. Nie rzuciło się jej nic szczególnego w oczy, co mogło ją zaniepokoić, wtedy spojrzała na śpiącego na jej brzuchu mężczyznę, tym razem nie obudził się wcześnie, pozostawiając ją samą. Dobrze zdawała sobie sprawę, że gdy doszło ostatnim razem do takiej sytuacji, zostawił ją samą by nie czuła się skrępowana gdy się obudzi przy boku obcego sobie mężczyzny. Jednak im dłużej tak trwała, zaczynało jej się to podobać i wcale nie miała ochoty uciekać w popłochu. Rozkoszowała się tym przyjemnym dotykiem a przez umysł potoczyła się dość egoistyczna myśl, że pragnęła takich chwil więcej. Jej serce było spragnione uczucia, pragnęło w końcu zatopić się w tym subtelnej rozkoszy pożądania tej, którą została pozbawiona w swoich poprzednich związkach. Chciała w końcu kogoś pokochać, jednak wszystko szło jej na przekór, gdy czuła kolejne fale rozgoryczeń, gdy wiązała się z niewłaściwymi chłopakami. Nie miała szczęścia albo los nie chciał by zakochała się w kimś z kim nie miała perspektyw, jakby poddawał ją próbie czy przeczeka ten okres i gdy nadejdzie odpowiednia chwila, pozwoli sobie na prawdziwą miłość. Jednak jak długo mogła czekać? Koleżanki wśród niej były już szczęśliwie związane, a ona była wciąż sama. Nauczyła się jednak przez te lata samotności cierpliwości i wiedziała, że musi poczekać na swoją kolej, nie wymuszając nic w swoim życiu.
        Przypomniała sobie nagle trzynastoletnią dziewczynkę, trzymającą w dłoni pierwszą zakupioną przez siebie płytę, gdy mogła przeznaczyć swoje ciężko odkładane pieniądze na ten jeden album, którym miał być jej przepustką do szczęścia, w jakiś sposób była, stała się ucieczką od okrutnej rzeczywistości. Jej ponure myśli przerwał cichy szept, ponownie spojrzała na śniącego wciąż Michaela. Widziała jak na jego ustach rozchodzi się przyjemny uśmiech, wtulił się w nią jeszcze bardziej, co niezmiernie ją ucieszyło. Nie miała nawet ochoty wstawać, było jej zbyt przyjemnie. Opadła na miękki puch poduszek, przymykając delikatnie oczy.
        Pogrążona w błogiej ciszy, nie była świadoma, gdy zaczęła odpływać ponownie do krainy wiecznych marzeń, poczuła jednak po chwili jak Mike odsuwa się od niej, miała już powiedzieć by został, jednak do jej uszu dobiegł jego cichy głos.
        — Nie masz pojęcia jak wiele dla mnie znaczysz — słyszała jego szept głęboki jednak skrywający za sobą nieokreślony ból — Stałaś się moim sensem życia.
        Niepewnie uchyliła powieki, dostrzegła nad sobą wręcz hipnotyzujące ciemne spojrzenie oczu przyjaciela. Obserwowała jak wywołuje u niego zawstydzenie, jednak uparcie tego po sobie nie pokazywał. Posłał jej delikatny uśmiech, jak gdyby nic się przed momentem nie wydarzyło, a jego wyznanie było tylko jej omenem sennym.
        — Wyspałaś się? — zagadnął.
        — Wyjątkowo tak — nie zamierzała kłamać, bo jej słowa były prawdą, pomimo jedynie czterech godzinach snów czuła się wyjątkowo wypoczęta, była gotowa zmierzyć się z kolejnym dniem z nową energią. Przez myśl jej przemknęło, że chętnie witałaby tak każdy poranek, stłumiła to wewnątrz swojego umysłu. To były absurdalne myśli, na które nie mogła sobie pozwolić.
        — Oszukujesz! — krzyknęła, wyrywając mu kartkę z dłoni.
        Siedzieli w salonie, czekając na najgorszy moment dzisiejszego dnia, przejścia huraganu. Zrobili sobie szybkie śniadanie, po czym znudzeni rozłożyli się w pokoju dziennym, a nie mając nic ciekawego do zrobienia, postanowili znowu ze sobą po rywalizować. Doszło to momentu, gdy Julia zauważyła niewłaściwe posuniecie kolegi który uparcie starał się to ukryć.
        — W tej grze nie da się kantować! — bronił się, sięgając po zapisaną kartką papieru, odbierając ją z dłoni oburzonej nastolatki.
        — Rzeczywiście, a to przed chwilą co to było — grzmiała — Umówiliśmy się na czystą grę, a nie przekręty — ponownie chciała dostać się do kartki mężczyzny, zrzuciła się dość gwałtownie na niego, chcąc odebrać jej jego własność, jednak nie przewidziała pewnych zdarzeń. Przeskoczyła szklany stolik, lecz straciła równowagę pod wpływem gwałtownego ruchu, nie zdołała się utrzymać na równych nogach, upadła. Zderzyła się twarzą z jego klatką piersiową, co z boku mogło wyglądać na celowe zagranie, by tylko mogła zbliżyć się do muzyka.
        Wypuścił z rąk zapisaną kartkę, która poleciała na podłogę. Chwycił ją delikatnie za ramiona, pomagając się jej podnieść, jednak wciąż siedziała na jego kolanach. Oparła dłonie na jego ramionach, działa w jakiś amoku wpatrując się w spojrzenie przepełnione czułością, delikatnie przejechała opuszkami palców po jego odsłoniętym karku, po czym splotła dłonie ze sobą, nieświadomie oparła się o jego czoło, a w kącikach jej ust błąkał się lekki uśmiech. Czuła jego ramiona na swojej talii wcale jej to nie przeszkadzało gdy poczuła jak zaciska palce na jej bokach, przysuwając ją bliżej swojego ciała.
        Nie potrzebowali w tej chwili słów by wyróżnić co kryje się wewnątrz ich serc, jakby widzieli w sobie poszukiwaną przez lata osobę, tę najważniejszą, dla której są zdolni zrobić wszystko. Nie było istotne tej chwili różnica wieku jak ich dzieliła, jakby kiedykolwiek było to przeszkodzą, jednak ona zawsze powtarzała. Wiek to tylko liczba znacznie ważniejsze jest wnętrze człowieka. Oddech uwięził w jej gardle, przyglądała się mu jak zaczarowana, gdy wolno zbliżał się do niej, jakby oboje byli świadomi co się w tej chwili wydarzy, czy byli na to przygotowani? Na to nikt nigdy nie jest gotowy.
        Nagle powietrze rozdarł potężny huk, drgnęła przestraszona, gdy jej zmysły nagle ogłuchły. Nastąpił kolejny trzask, zlękniona przylgnęła do niego całym ciałem, wtuliła twarz w jego obojczyk słuchając jak w oddali szale prawdziwa dzicz. Drżała, gdy słyszała tak gwałtowny szum wiatru, który łamał na swojej drodze wszystko co wpadło pod jego ręce. Nic go nie obchodziło, przyświecała mu idea niszczenia wszystkiego, czego popadnie. W tym momencie dziękowała Chesterowi, że wpadł na ten pomysł, który wydawał się jej tak bardzo absurdalny. Próbowała zatuszować wszystkie niechciane dźwięki jednak to było nieuniknione. Zacisnęła palce na koszuli przyjaciela, próbując opanować drące ciało, jakby w jednej chwili przestało ją słuchać. Czuła drzemiące w piersi wstyd, że zdoła się zdominować przez pogodę a ja ogarną strach, który był niemal tak paraliżujący nie pozwalał się jej swobodnie poruszać.
        Mike siedział wbity w fotel, delikatnie głaszcząc ją po plechach, starając się jakoś uspokoić, jednak wiedział, że nie zdoła długo zajmować jej myśli, gdy miasto zostało zaatakowane przez zapowiadany od dwóch tygodni cyklon. Na nic była złudna nadzieja, że odejdzie w inną stronę, on uparcie gnał swoją wyznaczoną ścieżką nie zważając na lęk mieszkańców słonecznego Los Angeles.
        — Cholerny huragan — słyszał jej pomruk niezadowolenia.
        Westchnął głęboko przyznając jej racje, jemu też to się nie podobało. Nie mógł jednak ukryć zadowolenia, które nagle go ogarnęło i sam do końca nie rozumiał dlaczego, nawet nie zamierzał o tym rozmyślać, tylko pozwolić trwać chwili.
        — Nic na to nie poradzimy maleńka — mówił cicho — Musimy to przetrwać.
        — Brakuje jeszcze trzęsienia ziemi — wyszeptała z sarkazmem w głosie — Ludzie, którzy żyją w krajach bez takich anomalii są szczęśliwcami — dodała, przekrzywiając delikatnie głowę, wdychając łagodny zapach męskich perfum.
Chciała się odsunąć, nagle wrócił do niej zdrowy rozsądek, który kazał jej odejść od tego mężczyzny, jednak nie pozwolił sobie na to, było jej zbyt dobrze by z tego zrezygnować, czuła się bezpieczna w jego ramionach, teraz pragnęła tylko czuć się przez kogoś chroniona.

        Huragan Irco odchodził w zapomnienie a mieszkańcy metropolii mogli oszacować straty po zdradzieckim żywiole. Pracownicy elektrowni czy wodociągów uwijali się, by dostarczyć Kalifornijczykom potrzebne media, jednak napotkali drobne problemy z przerwanymi kablami elektrycznymi oraz przeciekiem rur w kilku miejscach, szczęśliwcami byli ci, którzy zakupili urządzenie do wytwarzania prądu, teraz mogli spokojnie ich używać.
Położyła talerze wypełnione aromatyczną zupą na ciemnym blacie stołu jadalnego.         Wczesnym rankiem pomimo trudności udało jej się skontaktować z bratem, napisała mu, że wszystko z nimi dobrze i by się nie martwił. Gdy weszła na zewnątrz by ocenić czy zostało coś zniszczone, poczuła ulgę, gdy dom nie został uszkodzony a ucierpiał jedynie ogród, który został doszczętnie zniszczony, na ziemi porozrzucane było wiele gałęzi a drzewa nie były już takie urodziwe jak przed cyklonem. Wiedziała, że będzie musiał się tym zając profesjonalista, ona w zupełności nie miała ręki do roślin, u niej nawet zwykłe kwiaty więdły w ciągu kilku dni. Nie nadawała się do prac ogrodowych.
        — Mike! — wołała przyjaciela, który zniknął w garażu sprawdzając coś przy samochodzie.
        Otworzyła drzwi do pomieszczenia, próbując go odnaleźć, wtedy rzuciła jej się w oczy otwarta maska pojazdu. Zeszła po dwustopniowych schodkach stając na szarych płytkach. Niezauważona zbliżyła się do pogrążonego w pracy mężczyzny, stanęła przy boku samochodu, opierając się na krawędzi czerwonej blachy.
        — Stało się coś? — zagadnęła, gdy spoglądała jak zakręca jakiś korek.
        Kompletnie nie znała się na mechanice aut, pomimo że miała prawo jazdy, znała jedynie budowę silnika oraz rzeczy, które będą jej niezbędne przy potencjalnym wypadku czy nagłemu zatrzymaniu samochodu, obca była jej konstrukcja reszty urządzeń czy zastosowań. Nie mogła się pochwalić wiedzą na ich temat.
        — Olej był to wymiany — odparł, wycierając ubrudzone dłonie w jakiś nieużywany ręcznik.
        — Przygotowałam zupę, lepiej chodź zjeść, zanim wystygnie.
        Nie musiała go długo namawiać, odłożył trzymaną w dłoni szmatę na skrzynkę z narzędziami, dotrzymując jej tępa.

        Wieczorem siedzieli w lekko oświetlonym salonie, rozmawiając na nieistotne tematy. Zapomnieli o wcześniejszych zdarzeniu, który prawie doprowadził ich do pocałunku. Julia wylegiwała się na kanapie, głaszcząc leżącego przed nią Jay’a.
Dwoje czworonogów, źle zniosło przechodzący huragan, wciąż się kryli pod łóżkami czy znajdowali sobie inne kryjówki, by tylko przeczekać panującą na dworze zawieruchę. Nie zdołali ich uspokoić, a gdy ponownie Anika skryła się w jej garderobie, pozwoliła jej tam pozostać jakby suczka wreszcie znalazła zaciszne miejsce. Nie zamierzała jej z tamtą wyciągać nawet nie próbowała.
        — Wreszcie koniec tego piekła — westchnęła, wyłapując zmęczone spojrzenie Mike’a.
        Shinoda mruknął coś w odpowiedzi, próbując się skupić na czytanej książce, jednak nie mógł. Litery uciekały przed jego spojrzeniem, a zdania zlewały się w całość. Nie wiedział czemu czuł się tak zmęczony, nie dostrzegł, gdy oczy same mu się przymknęły a powieść, którą czytał wypadła z jego dłoni.
Julia podniosła wzrok, gdy usłyszała trzask upadającej lektury na drewniany parkiet. Uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc się z kanapy. Sięgnęła do komody, wyjmując ostatniej szafki ciepły koc. Wolnym krokiem podeszła do śpiącego muzyka. Okryła go puchowym materiałem, uważając, by go nie zbudzić. Podniosła czytaną przez niego książkę, spoglądając na ostatnie akapity, które czytał. Prześledziła tekst wzrokiem a jej policzki spowiła barwa burgundu. Wcale nie była zdziwiona czytanymi przez niego takimi powieściami, sama miała na swoim kącie dwie podobne lektury, jednak nie wspomniała o tym nikomu.
Odstawiła na szklany blat tomik.
        — Odnajdziesz tę, którą poszukujesz — ostatnie słowa umknęły z jej ust.
        Nie wiedziała zbyt wiele o jego strefie uczuciowej, jednak nie chciała być nachalna. Czy ją to ciekawiło? Odpowiedź była nieco dziwna, ale nie. Wiedziała o jego nieudanym małżeństwie z Taylor, znała powód ich rozwodu jednak nie znała bliższych szczegółów i wołała poczekać aż sam jej o tym opowie. Mieli przed sobą jeszcze wiele tajemnic, jednak nie nastąpił ten czas, by je wyjawić.

        Przyglądała się jak ogrodniczka uporządkowuje zniszczony ogród, a do miasta wróciła tak dawno niewidziane słońce. Siedziała na tarasie wygrzewając się w blasku promieni słonecznych. Jutro ponownie otwierają szkołę, chciała wykorzystać ostatnie chwile wolności, które jej zostały. Mike wczesnym rankiem otrzymał telefon od chłopaków by przyjechał do studia. Podobno mieli ważną rozmową z ich producentem, który nalegał na szybkie spotkanie. Ona w tym czasie zadzwoniła po ich ogrodniczkę by zajęła się obumierającym rośliną w ich domowym azylu, nie musiała jej długo namawiać zgodziła się niemal od razu.
        — Szukam cię po całym mieszkaniu — poderwała głowę na dźwięk głosu Michaela.
        Stał w przejściu na taras w swojej ulubionej czarno—białej koszuli w kratę i w czarnych dopasowanych spodniach oraz zwykłych trampkach. Zaczesał włosy do tyłu, układając je na żel, co niesamowicie mu pasowało. Coraz bardziej ją intrygował i temu nie mogła przeczyć.
        — Znalazłeś mnie — odparła, wciąż nie odrywając od niego wzroku. 
        Nie mogła się oprzeć pokusie, by wciąż na niego spoglądać, zawsze lubiła go widzieć w tej jasnej koszuli, co nie uszło uwadze muzyka. Czasami miała wrażenie, że zakłada ją specjalnie by zrobić jej na złość, jednak tak naprawdę lubił czuć jej intensywne spojrzenie na sobie. Zachowywał się nieco egoistycznie pragnąc, skupić całą jej uwagę na sobie, co było w tym złego, że chciał widzieć w jej spojrzeniu tę mglistą poświatę czy odległy wzrok. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tak piękna dziewczyna zwraca na niego uwagę. Julia również była niezwykle dojrzała jak na swój wiek, wcześniejsze doświadczenia życiowe nieco pokazały jej jaki los potrafi być przewrotny częstując nie raz zatrutym ciastem. Miała za sobą bagaż doznać, który nie doświadczyli jej rówieśnicy.
        — Czy mógłbyś mi się nie pokazywać na oczy w tej koszuli! — z zamyślenia wyrwał go głos lekko speszonej Julii.
    Był świadomy, że nie spełni jej prośby, za bardzo polubił to uczucie czyjegoś zainteresowania i nie w kwestii zwykłej kumpelskiej relacji.
        — Nie pasowała ci czerwona koszula, teraz ci nie będzie pasować ta — zaśmiał się.
        — Spadaj — mruknęła pod nosem, odwracając od niego wzrok.
        Westchnął cicho, zbliżył się do leżanka, na którym się wygrzewała, siadając na jego skraju.
        — Może dasz się namówić na spacer.
        Zamyśliła się przez chwile, po czym odezwała się spokojnym głosem.
        — Dobrze.
        Opuścili mieszkanie chwile później, kilka kroków przed nimi maszerował Jay i Anika, końce ich smyczy trzymał Shinoda.
        Spacerowali brukowanymi uliczkami miasta, mijając po drodze wielu przechodniów, starszych ludzi, który wybrali się na popołudniowy spacer, wracający z pracy ludzi czy młodzież, która cieszyła się ostatnim dniem wolnym, gdy zostaną zmuszeni wrócić do szkolnej rzeczywistości. Rozmawiali na nieistotne tematy przechadzając się przez jej ulubiony park. Nagle minęli znajomego jej mężczyznę trzymającego na rękach kilkumiesięczne dziecko, przy jego boku stała jakaś dwudziestoletnia blondynka, rozpromieniona spoglądała na małą dziewczynkę w ramionach najwyraźniej swojego ojca.
        Zatrzymała się gwałtownie, gdy przyjrzała się twarzy mężczyzny, która była jej znajoma, a zarazem tak znienawidzona. On wyraźnie też ją rozpoznał, bo uśmiechnął się kpiąco jeszcze bardziej tuląc do siebie noworodka, jakby świadomie robiąc to by sprawić jej przykrość.
        — Parszywy gnój — wyszydzała przez zaciśnięte zęby.
        Poczuła dłoń Michaela na swój ramieniu, chciał ją odciągnąć, widząc co się szykuje. Miał ten niewątpliwy zaszczyt poznania ojca Chestera i Julii i spotkać go kilkukrotnie. Może było to dziwne, mógł przecież go pomylić z jakiś obcym facetem, jednak jego przyjaciel był bardzo podobny do Johna. Niczym się nie różnili nawet kolorem oczu.
        — Julio nie warto, chodź! — nalegał, próbując ją przekonać do dalszego spaceru, jednak ona stała jak otępiała wpatrując się zawistnym spojrzeniem w stojącego przed nią mężczyzną.
        — Nie masz tak mnie nazywać smarkulo — odezwał się w końcu, odkładając dziewczynkę do wózeczka, wtedy jego wzrok padł na stojącego przy niej Shinodę         — Widzę, że córka wdała się w matkę, takie same ladacznice.
        — Odezwał się złamany ku… — zanim mogła dokończyć, gdy po jej policzkach rozniósł się ogromny ból, łzy stanęły w jej oczach, a ona nagle poczuła jak gród usuwa się spod jej stóp. Upadła, by gdyby nie szybka reakcja muzyka, który potrzymał ją w talii, nie pozwalając spotykać się z ziemią. 
        — Brawo, zeszłaś na samo dno dziwko, wyrywasz facetów dla kasy — zwrócili się z pogardą na bruneta, który z całych sił powstrzymywał się, by nie uderzyć stojącego przed nim ojca swojego najlepszego przyjaciela. Miał swoją godność — Mogłaś wybrać kogoś lepszego, a nie tego frajera, który uważa się za przyjaciela mojego syna — furknął.
        Nie wytrzymał, wypuścił Julie z objęć, która wciąż niebezpiecznie się chwiała. Zamachnął się by po chwili jego pięść zetknęła się z jego twarzą. John zatoczył się to tyłu podtrzymując zakrwawiony nos, jego partnerka pisnęła przestraszona, w następnej chwili podbiegając do niego, pytająco gorączkowo czy nic mu się nie stało.
        Nie zamierzał trudzić się z jakimiś głupimi sugestiami, pozostawił kochanków na żwirowej dróżce i podszedł do osamotnionej nastolatki, która wciąż trzymała się za bolące miejsce. Zrezygnował z dalszego spaceru, musiał zająć się jej podbitym okiem. Dobrze wiedział o ostatnim spotkaniu ojca z córką, które nie skończyło się dobrze, a raczej kolejną awanturą jednak coś w nim pękło, gdy starszy Bennington zaczął wyzywać osiemnastolatkę od najgorszych. Zobaczył wyraźnie jego wrogie nastawienie. Niczemu nie była winna a traktował ją gorzej od pani zarabiającej w najstarszym zawodzie świata.
        Weszli do mieszkania, a on wypuścił ze smyczy psy, pozwalając im swobodnie biegać. Poprowadził Julie do salonu, sadzając na kanapie, wciąż była rozdygotana po niedawnym spotkaniu, zaczerwienione oko zaczynało powoli puchnąc a w jej umyśle boleśnie odbijały się słowa jej ojca „dziwka”. Nie potrafiła powstrzymać tłumionego w piersi szlochu, pojedyncze łzy sunęły po jej bladych policzkach, ginąc w jej bluzeczkę. Przez zamglone spojrzenie dostrzegła kucającego przed nią Michaela, którzy trzymał w dłoni woreczek z lodem. Niechętnie sięgnęła po nie, przykładając ją do powieki. Jej ciałem wciąż wstrząsał bolesny płacz, nie wiedziała co zrobić. W jednej chwili została zaszufladkowana. Przypisana jej tabliczka z ohydnym napisem. Widziała jak Mike podnosi się z ziemi, była pewna, że odejdzie i ją zostawi, może i stanął w jej obronie, ale co z tego, jeśli ona czuła się jakby miała wypisane na czole prostytutka. A on nie będzie chciał jej już znać, jednak zrobił coś co ją początkowo zaskoczyło, objął ją w talii, zamykając w bezpiecznym uścisku, powtarzając cicho, żeby o tym nie rozmyślała i nawet nie próbowała myśleć o sobie w ten paskudny sposób. Doceniała jego wsparcie i chęci, by w jakiś stopniu ją uspokoić. Nie odezwała się słowem, siedziała tulona w jego ramionach a ból psychiczny powoli słab. 

No comments:

Post a Comment