Sunday, July 26, 2020

I 21 — WOLNOŚCI DODAJ MI SKRZYDEŁ

        — Nie będę z nim grać! — krzyknęła poirytowana, a jej wołanie rozbrzmiało w obitych drewnem sali teatralnej. 
        Ścisnęła dłonie na egzemplarzu swojego scenariusza sztuki Shakespeare’a, jasne kartki papieru pomięły się w mocnym uścisku dziewczyny. Chęć wyrzucenia przez okno dokumentów i tym samym pozbycia się chłopaka, który został przydzielony do roli Romeo, była niemal tak ogromna, jak wybicia mu tych jego białych zębów, które wystawiał do niej w uśmiechu pełnym satysfakcji. 
        Zastanawiała się czemu trafił się jej taki partner. Chłopak był uważany za podrywacza w szkolnej elicie, spotykał się z dziewczynami jedynie by po nocy pełnej doznań i wrażeń porzucić ją dla kolejnej amatorki jego tandetnych żartów i nieudanych flirtów. Co widziały w nim jej koleżanki ze szkoły? Czym był w stanie ich zauroczyć? Jak owładnąć ich naiwne serca? Wciąż na tym rozmyślała. Jak można złapać na tak słabe żarty w jego wykonaniu. Czy był to powód, że chłopak uchodził za jednego z przystojniejszych nastolatków w tym liceum? Jak sam się określał, kto mógłby się oprzeć, umięśnionemu osiemnastolatkowi, z ogromnymi bicepsami, blond czuprynie, która, pomimo że jest układana każdego poranka ona żyje własnym życiem. Spojrzenie jego szmaragdowych tęczówek wzbudzało w jego partnerkach sercowych, ciągłe wzdychanie i twierdzenie, jaki on jest uroczy. Żałosne, bardziej dołujący był fakt, że pomimo że dziewczyna zostanie wykorzystana i porzucona ona ślepo darzy go uczuciem coś co ma przypominać miłość, tak naprawdę to gorzkie zauroczenie nieistniejącym ideałem. 
        Ona nie uległa jego urokowi, nie była jak jej rówieśniczki, które lecą na parę miłych słów i udało mu się osiągnąć cel. Relacje jej i Adriena można było porównać do toczącej się wojny o terytorium. Blondyn za wszelką cenę chciał zdobyć serce młodej Bennington, jednak ona była niedostępna by mógł wkraść się do jej serca na choćby jedną noc. Próbował każdego sposoby, by zwrócić swoją uwagę młodą artystką, którą z każdym dniem miała ochotę go pobić w jakieś ciemnej uliczce i pokazać mu, że nie będzie wchodzić w jej życiu. 
        — Julio, o co chodzi? — westchnął zrezygnowany wychowawca, podnosząc się z jednego z ciemnych krzeseł na widowni. 
        Nastolatka spiorunowała swojego kolegę wzrokiem, gdy ten mrugnął do niej spojrzeniem swoich jasnych tęczówek, odwróciła się do mężczyzny, stojącego przed sceną z plikiem kartek i wyraźnym zmęczeniem malującym się na jego twarzy. Pracowali nad sceną pocałunku od dwóch godzin wiedział, że to tylko symboliczna czułość, którą mają wykonać w swoim kierunku uczniowie by scena nabrała odpowiedniej formy co w poprawnej sztuce, jednak uczniów, których wybrał do roli dwojga zakochany romantycznych kochanków wcale mu zadania nie ułatwiali, a zwłaszcza młoda dziewczyna, która była już porządnie wkurzona ciągłymi dwuznacznymi teksami swojego znajomego. Nie potrafiła się skupić na granej przez siebie roli i całkowicie wybijała z rytmu wszystkich uczniów ostatniej klasy biorącej udział w przedstawieniu. 
        Julia nie sprawiała do tej pory kłopotów, czytał opinie z poprzedniego liceum na temat jej wybuchowego temperamentu i wspomnieniach, że potrafi zajść za skórę, jeśli jej się coś nie podoba, nie odniósł jednak takiego wrażenia od momentu, kiedy zaczął ją uczyć. Nikt jednak nie poznał na tyle nowej dziewczyny i miał nie odparte wrażenie, że poznają prawdziwą twarz tej nastolatki. Pierwsze spotkanie i momentu poznania mogą być mylące. 
        — Panie profesorze, wybrał pan nieodpowiedniego kandydata do roli Romeo. Adrien robi wszystko specjalnie, żeby się chwalić przez znajomymi, że mnie zaliczył  niemal wypluła ostanie słowa z ust, gdy rozbrzmiał za jej pleców cichy śmiech. Chwyciła leżącą na stoliku zapisaną wcześniej kartkę jakimiś notatkami. Zgięła ją, by po chwili uderzyć chłopaka w ramie — Nie myśl, że tego nie słyszałam! — warknęła. 
        — Julio nie mamy czasu — nauczyciel starał się nakłonić licealistkę by dała szanse Agreste’owi i by mogła grać dalej — Przedstawienie jest za dwa tygodnie! Pohamujcie swoje spory i wcielcie się w swoje postacie — nalegał profesor angielskiego. 
        Adrien, podszedł bliżej sceny, kucając przy krawędzi. 
        — Bardzo chętnie panie profesorze, jestem ciekawy jak ona całuje — rzucił z radością wywołując u szatynki jęk irytacji. 
        Zignorowała uwagę blondyna, zeskoczyła zgrabnie ze sceny. Podeszła do pozostawioną w kącie torby szkolnej i zarzuciła sobie ją na ramię. Szybkim krokiem podeszła do drewnianych zdobionych drzwi, jako jedyne w tej placówce miały w sobie coś ozdobnego, niż jasno pomalowane skrzydła do pozostałych klas. 
        — Julio a ty dokąd? Próba się nie skoczyła! — zawołał za nią nauczyciel. 
        — Wychodzę. Niech sobie pan znajdzie inną aktorkę na moje miejsce — wyrzuciła za siebie egzemplarz sztuki, a kartki rozpadły się na kilka części fruwając po obitych w czarny dywan schodach teatru szkolnego. 
        Zamknęła za sobą drzwi z hukiem, wzdychając lekko, czując ulgę, brakiem obecności swojego kolegi, z którym już nie była w stanie wytrzymać zamknięta w jednym pomieszczeniu. Wyciągnęła białego smartfona z wewnętrznej kieszeni kurtki, przejechała po ekranie palcem, by go odblokować, a jej oczom ukazało się znana jej fotografia, spojrzała na zegarek, który wskazywał kilka minut po siedemnastej. Pochyliła się nad torbą, wyszukując w głębi swoich ulubionych słuchawek, gdy poczuła znajome kabelki zawiązujące się wokół jej szczupłych palców, pociągnęła dłoń, wyłaniając szukane przez nią przedmioty. Włączyła listę swoich ulubionych utworów, prześledziła palcem co ciekawe piosenki, których było coraz więcej w zbieranym przez siebie folderze muzycznym. Natrafiła na ciekawy utwór, włożyła słuchawki do uszu, puszczając start a w jej umyśle rozbrzmiały Highway Saints – One More Time, wsłuchując się w głos wokalisty, zarzuciła plecak na drugie ramię, udając się w stronę wyjścia. Żałowała jak nigdy, że nie zabrała ze sobą deskorolki, bo była przekonana, że wróci godzinę później kolejnym autobusem. 
        Zupełnie zapomniała powiadomić Chestera, że wraca wcześniej. Wyjęła ponownie telefon, odblokowując go. Znalazła aplikacje z czatami grupowymi i odnajdując jej prywatną wiadomość z muzykiem. W ostatnim czasie rzadko go w domu widywała. Ona spędzała czas na próbach w teatrze. Starszy Bennington przygotowywał się do zbliżającej się nieubłaganie trasy koncertowej po Ameryce. Mogli jedynie się widywać w niedziele, o ile wokalista nie został poproszony by pojawił w studiu nagraniowym by popracować nad występami na zbliżające się koncerty. 
        Wsłuchana w dźwięki utworu, pogrążona we własnym świecie rozmyślań, przeszła na drugą stronę ulicy, stając przed domem. Wygrzebała kluczę do mieszkania z torebki, by przekręcić zamek w drzwiach. Weszła do chłodnego pomieszczenia, czując przejmy powiew na policzkach, uśmiechnęła się lekko, odrzucając pęk kluczy na komodę. Zrzuciła ze swoich ramion ramoneskę niedbale wieszając ją na uchwycie, a ze stóp niemal skopała swoje ulubione czarne conversy. 
        Przeszła przez korytarz, wchodząc do skąpanego w późnym południowym słońcu, zmęczona padła na kanapę, wtulając policzek w jedną porzuconą przez nią rano poduszek. Szczęście jednak nie trwało długo, gdy dobiegła ją melodia z zewnętrznej kieszeni komórki. Mruknęła ociężale, podnosząc się na ramionach z jasnego mebla. Przyciągnęła do siebie plecak wygrzebując dzwoniące wciąż urządzenie.
        Spojrzała na ekran, gdzie wyświetlało się zdjęcie jej przyjaciela. Niechętnie nasunęła zieloną słuchawkę, przykładając aparat do ucha. 
        — Słucham?
        — Julia? — głos Mike przybrał ją o lekkie zadowolenie. 
        — Nie Święty Mikołaj — powiedziała sarkastycznie udając śmiech dziadka mroza — Oczywiście, że to ja Mike. 
        — Bardzo zabawne Julia. 
        Słyszała jego pomruki niezadowolenia. Podniosła się z sofy, udając do kuchni, by coś sobie przygotować do jedzenia. Otworzyła lodówkę wyjmując z niej mleko i kilka jajek. Miała dziś ochotę na coś słodkiego, a smak na gofry chodził za nią od paru dni. Przełączyła tryb na głośnomówiący, pozostawiając telefon na blacie kuchennym. 
        — Sarkazmem to ty nie grzeszy — usłyszała jego przyjemny głos. 
        Wyjęła z szafki miskę na ciasto, zaśmiała się w duchu z jego uwagi. 
        — Co chciałeś? — zagadnęła, wlewając wymierzoną ilość mleka do przezroczystego naczynia. 
        — Wiesz co myślałem że będziesz milsza — fuknął obrażony. 
        Westchnęła cicho, no tak artyści. Wrzuciła mąkę ku jej niezadowoleniu, część odmierzonej porcji posypała się po aneksie upadając na jasna podłogę. Zaklęła cicho, biorąc do dłoni ścierkę, by ściągnąć biały proszek. 
        — Dobra, masz wieczorem czas? — nie odpowiedziała na jego wcześniejsze pytanie, gdy usłyszał jak złości się nad rozsypaną mąkom. 
        — Miałam dziś popracować nad rysunkami i wybrać jaką sukienkę na wesele — odeszła na kilka kroków, by wyjąć z szafki mikser i gofrownice. Włączając oba urządzenia do gniazdka, chwyciła w dłonie telefon, by umieścić go na stojaku, który zostawił jej brat od swojej komórki, by sprzęt się nie ubrudził. 
        — Jeszcze nie wiesz w czym pójdziesz? — zdumiał się. 
        Ślub odbywał się pod koniec tego tygodnia, a w niedziele Chester wyruszał w trasę tym samym Shinoda miał się do niej przenieś. Jednak ostatnie dni spędzone nad sztuką sprawiły, że kompletnie zapomniała, że nie wybrała żadnej kreacji na to wydarzenie. 
        – Myślałem, że pójdziesz ze mną do kina – westchnął ciężko – Dostałem dwa bilety i nie mam z kim pójść. Myślałem, że cię wyciągnę, bo lubisz tego rodzaju filmy. 
        — Wybacz Mike, ale choćbym chciała nie mogę — wrzuciła ostatni składnik do ciasta. Chwyciła mikser w dłoń, a drugą ręką zabrała telefon z uchwytu, przełączyła ponownie by przyłożyć telefon do ucha — Jeśli chcesz to mogę ci pomarudzić że nie mam co na siebie włożyć w sobotę — dobiegły ją gwałtowne protesty ze strony rapera, roześmiała się cicho, gdy stwierdził, że woli spędzić ten czas na nagraniach, nad którymi pracował przez ostatnie tygodnie. 
        Pożegnała się z nim, włączając urządzenie, by wymieszać ciasto do złocistych placków. Nudząc cichą melodia, odłożyła ubrudzone pałki do zmywarki, osuszając dłonie z nadmiaru wody. Pozostawiła to, by poszukać swojego tableta, który powinien być w salonie. Nie dostrzegła go nawet na kominku czy stoliku. Zrezygnowana wspięła się po jasnych schodach, mając nadzieje, że zostawiła go w sypialni. 
        Rzuciła szkolny plecak na obrotowe krzesło, które odwróciło się pod wpływem tak gwałtownego ruchu, nie zwróciła na to uwagi, dostrzegając zgubę na zaścielonym łóżku. Chwyciła go, wchodząc w jedną z aplikacji, by założyć jakiś klip muzyczny. Pozostawiła go na parapecie w kuchni, wlewając do gofrownicy porcje na złociste placki. Oparła się o blat, wsłuchując się w piosenkę, zastanawiając się gdzie, podziała się Anika, która zawsze ją witała, gdy tylko pojawiła się w domu. Długo nie musiała się nad tym rozwodzić, gdy zwierzak zbiegł po stopniach apartamentu, szczekając radości i merdając ogonem. Wyskoczyła na nią i gdyby nie asekuracja w postaci aneksu kuchennego padła, by na podłogę. 
        — Cześć, stęskniłaś się za mną? — zagadnęła, drapiąc suczkę za uchem, co wręcz uwielbiała. 
        Wyjmując ostatnią porcję złocistych placków, nałożyła kilka wcześniej pokrojonych owoców. Chwyciła talerz z goframi oraz szklankę soku pomarańczowego, przeszła do salonu gdzie postawiła wszystko na niskim stoliku. Rozejrzała się za pilotem, od którego telewizora nie mogła, nigdzie zobaczysz. Odnalazła go pod jedną z poduch. Włączyła kanał z najnowszymi wiadomościami, chwytając pierwszego placka, pałaszując go z lekkim zadowoleniem, że ich nie spaliła. Ostatnim razem, gdy je robiła wcale jej, się nie udały, wszystkie zostały wyrzucone do kosza, gdy w kuchni rozniósł się zapach spalenizny. 
        Nie przysłuchiwała się polityce, za która nie przepadała i pała do niej sympatią, po kolejnych skandalach, które wyszły w sejmie, przeszli do informacji, które ją interesowały. Kolejny huragan zbliżał się do wybrzeży Kalifornii. Nie przepadała za tymi anomaliami, zawsze się ich bała. Lęk wywoływały u niej silne prądy wieczne połączonym z gwałtownym deszczem. Może nie bała się burz, wręcz uwielbiała patrzeć na jarzące się na horyzoncie błyskawice, to podczas takich tornad ich wręcz nie znosiła. Według metrologów huragan Irco miał zjawić się na plaży w przyszłym tygodniu, jak zawsze ostrzegając o możliwości braku prądu czy też brakach w dostawach innych mediów.
Poczuła strach na samą myśl. 
        Westchnęła cicho, przełykając ostatni kęs gofra, zostawiała brudne naczynia w zmywarce. Chwyciła porzucony tablet i telefon na oknie. Dostrzegając kilka nowych powiadomień. Nie odczytała ich od razu, wróciła do salonu, wyłączając odbiornik, wchodząc na górne piętro. Anika dreptała tuż obok jej stóp. Weszła do sypialni, gdzie pozostawiła dwa urządzenia na komodzie, wchodząc do garderoby. 
        Stanęła przed wieszakiem z sukienkami, przeglądając ich zawartość, co by było odpowiednie na wesele. Przeglądając kolejne kreacje czy to eleganckie, czy też spódnice na co dzień, nie miała praktycznie żadnego pomysłu, co mogłaby założyć. 
        — Przydałaby się Selena — mruknęła na samo wspomnienie przyjaciółki, która była bardzo dobrze poinformowana w świecie mody i jak nikt inny potrafiła doradzić co założyć.
        Adams była zapowiadającą się znakomicie projektantką. Pokazywała jej kilka kreacji, które uszyła i choć jej styl, nie do końca przypadał jej do gustu, to musiała przyznać, że znała się na swoich wachu. Zrezygnowana, chwyciła wszystkie wieszaki z ciekawiącą ją garderobą, rzucając wszystko na łóżko. Przeszła dwa razy z ubraniami, od momentu całkowitej wymiany jej garderoby, miała znacznie więcej ciuchów niż w całym swoim życiu. Prosiła swojego brata, żeby tyle nie kupował, ale po dłuższej sprzeczce ze starszym muzykiem, nie miała siły wysuwać wtedy dalszych argumentów i wyposażył jej wraz Katline całą szafę. 
        Zrezygnowana dwie godziny później nie mogąc wybrać konkretnej sukienki, chwyciła tablet leżący na komodzie i weszła na rozmowę wideo z brunetka. Po trzech sygnałach odebrała, ukazując jej twarz w czarnej maseczce. 
        — Cześć słońce — przywitała się radośnie, połykając ostatnie porcje sałatki owocowej.
        — Hej Selena. Masz może trochę czasu? — spytała, opierając urządzenie o ramię łoża. 
        Widziała jak dziewczyna, spaceruje po pokoju, a po chwili dostrzegła jak, zamyka za sobą drzwi. 
        — Dla ciebie zawsze. Co się stało? — zeszła po schodach do wszechstronnej kuchni, zostawiając miskę, w której do tej pory była smaczna sałatka z owoców. 
        — Pamiętasz jak, opowiadałam ci, że idę z przyjacielem na wesele jego kolegi? 
        — Tak — odparła, siadając na blacie kuchennym, ku niezadowoleniu swojej rodzicielki. 
        — Potrzebuje pomocy. Nie mam pojęcia co na siebie włożyć. 
        Niespodziewanie pojawił się komunikat o dołączającej osobie do rozmowy, a chwile później na ekranie ujrzały twarz blondynki, na jej rękach siedział jej ukochany kot brytyjski. 
        — Alex jak dobrze, że jesteś – zaczęła Selena, biegnąc po schodach do swojej sypialni — Zbieraj się, idziemy do Julii, a ty mi podaj swój adres — zarządziła. 
        Zaśmiała się cicho. Znając impulsywny charakter brunetki, domyśliła się, że coś takiego wymyśli, wolała odwlekać moment, aż zaprosi ich do siebie, bo chciała, by w innym sposób dowiedziała się o jej pokrewieństwie ze znanym muzykiem. Jednak zważając na jego napięty grafik w ostatnich tygodniach, szybko w domu się nie pojawi niż o drugiej lub nawet trzeciej w nocy. Mogła śmiało je zaprosić. Rozłączyła się, wysyłając dziewczynom nazwę ulicy i numer domu. Rozejrzała się po pomieszczeniu, uznając, że wygląda w miarę przyzwoicie. 
        Dwadzieścia minut później, zbiegała po schodach, niemal nie upadając z ostatniego stopnia. Potykając się o swoje własne stopy, podbiegła do wejścia, przekręciła klucz, by na progu dostrzec znajome sylwetki jej koleżanek. Wpuściła je do środka. Przeszły przez maleńki korytarz, by stanąć w otartym salonie, który popadał w mrok, a oświetlały go jedynie światła pod schodami, jasny blask jarzył się na ścianie pokrytą cegłami wokół nich. 
        — Ładnie tutaj — Withe rozejrzała się po pokoju dziennym, obracając wokół własnej osi, spoglądając na wysoki sufit i zwisającą z niego lampę z wielu kryształów — Ktoś się nieźle napracował, żeby to urządzić. Sama tu mieszkasz? — zwróciła się do koleżanki, która pokiwała jedynie z rozbawieniem głową. 
        — Nie, to dom mojego brata — odparła grzecznie, zabierając z kuchni sok i parę przekąsek. 
        — Nic nie wspomniałaś, że masz brata — Selena natychmiast przypomniała sobie każdą ich rozmowę, z której starała się dowiedzieć z kim mieszka w Los Angeles, jednak ona skutecznie omijała temat, w końcu doszły wraz z Alex do wniosku, że zamieszkuje metropolie samotnie, skoro nie wspomina nic o swojej rodzinie. 
        — Długa historia i bardzo nudna — zaprosiła ich gestem dłoni, by szły za nią. 
        — Powiedz nam, przynajmniej jak się nazywa — zaciekawiła się brunetka, gdy wchodziły na drugie piętro apartamentu. 
        — Chester — rzuciła, gdy pchnęła ramieniem drzwi swojego królestwa. 
        Koleżanki stanęły w wejściu oniemiałe na widok pokoju ich koleżanki, od momentu, gdy tutaj zamieszkała nic praktycznie się nie zmieniło, jedynie doszła sztaluga, którą kupiła po długich namowach Michaela. Pozostawiła ją w kącie przy kilku gazetach, które służyły jej jak dywan, by nie ubrudzić połogi w trakcie malowania. Książki czy płyty ułożone były w otwartej półce, musiała przyznać, że nawet nie spodziewała się, że tak dużo ma płyt muzycznych, które z czasem zaczęły się powiększać. W biurku pozostawiła, przedmiotu do rysunku, leżały tam ulubione ołówki, którymi rysowała jakiś portret leżący na ciemnym blacie. Wiele innych przyborów schowała po szafkach w biurku czy komodzie. Ramki na zdjęcia, które wcześniej były puste, teraz włożone były w nich fotografie jej ze znajomymi, bratem czy zespołem. Nabrał tego dziewczęcego stylu przez te trzy miesiące. 
        Zostawiła wszystko, co ze sobą przyniosła na stoliku, spoglądając na przyglądające się dziewczynie obrazom na ścianie. Oderwała ich od podziwiania widoków, zaciągają w stronę łóżka, gdzie zostawiała wszystkie ciuchy. 
        — Ja tu chce zamieszkać — rzuciła uszczęśliwiona Selena jakieś kilka minut później, gdy ujrzała szafę przyjaciółki wypełnioną ubraniami czy drobiazgami. Chwyciła koszulkę ze stosu podobnych ubrań, przykładając sobie do klatki piersiowej — Cudna jest — spojrzała w dół na koszulkę z nadrukiem Nowego Jorku, wiązaną w pępku — Pożyczysz mi ją? — poprosiła. 
        Skinęła głową, pozwalając jej ją zabrać na pewien czas. 
        — Dobra teraz mi pomóżcie, bo w spodniach znajomy nie pozwoli mi pójść. 
        Roześmiały się wspólnie, po czym zabrały się wspólnie za wybieranie kreacji na zbliżające się przyjęcie. Julia wciąż przymierzała co nowe sukienki, których nie miała jeszcze okazji założyć. Przechadzała się po pokoju w kolejnych odsłonach, pozwalając dziewczynom ocenić efekt. Dobiegała godzina dziewiąta, a ona wciąż nie miała pojęcia co na siebie włożyć. Wsunęła na siebie sukienkę o odcieniu jasnego pudrowego różu. Została pozbawiona jednego ramiączka, odsłaniając jego lekko obaloną skórę. Sukienka idealnie przylegała do jej biustu, trzymając się na jednym ramiączku, które kończyło się wykończeniem koronkowym do łokcia. Krój był prosty i nie rzucał się w oczy, co ją zadowoliło całkowicie. Opuściła garderobę, do której została wepchnięta przez przyjaciółki i pokazała się dziewczynom. Licealistki rozłożyły się na miękkim materacu, pałaszując w najlepsze porcje przygotowanych przez nią croissantów. 
        — Jak uważacie...? — zanim mogła się odezwać, w przedpokoju dobiegły ją nawoływania jej brata. 
        Słysząc jego podniesiony głos, poczuła lekki stres, nie chciała, by jeszcze dziewczyny go poznawały, on sam też wolał unikać rozgłosu, a tym bardziej by w szkole rozpoznawano ją tylko dlatego, że ma sławnego brata. Wiedziała, że może dziewczynom ufać, ale bała się tego spotkania, a czuła, że ono jest teraz nieuniknione. Westchnęła głęboko, wołając go do siebie. 
        Drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich muzyk w swojej ulubionej skórzanej kurtce. 
        — Młoda, dzwonił do mnie twój wychowawca. Twierdzi, że wyszłaś z zajęć szkolnych. 
        Możesz mi to wyjaśnić? 
        Zerknęła kątem oka na swoje przyjaciółki, które z niedowierzaniem i zaskoczeniem przyglądały się stojącemu w progu mężczyźnie. Zaniemówiły na moment, nie dowierzając, że rzeczywiście w progu sypialni ich znajomej nie stoi znany wokalisty, popularnej grupy muzycznej. 
        — Czemu tak wcześnie wróciłeś? — spytała, przekonana o późniejszym powrocie brata ze studia. 
    — Ryan musiał wracać do domu i przerwaliśmy próby — wytłumaczył spokojnie, nadal nieświadomy obecnością dwóch nastolatek — Odpowiesz mi na moje pytanie. 
        — Powiem ci później, zabierz Anikę na spacer, bo ja nie mogę z nią wyjść — poleciała, gdy suczka od godziny, chciała wyciągnąć ja, na co wieczorny spacer po parku. 
        — Dobra — jego uwagę przykuły siedzące na łóżku nastolatki — Cześć, wy to zapewne Alex i Selena? 
        Zdenerwowane dziewczyny lekko pokiwały głowami, jakby coś odebrało im mowę i nie były w stanie normalnie dyskutować. Nie chcąc przeszkadzać licealistkom, przywołał do siebie psa, po czym z cichym trzaskiem zamknął drzwi do pokoju. Gdy były pewne, że muzyk je nie usłyszy, Selena niemal wykrzyczała słowa, które cisnęły się jej na usta: 
        — Co tu robił Chester Bennington!? 
        Julia nie mogła powstrzymać cisnących się na jej ustach cichego śmiechu. Przyłożyła dłoń do ust, tłumiąc napad radości, cały stres nagle zniknął, o ile jej brat przyjął ze spokojem niezapowiedzianych gości, to nie mogła powiedzieć tego o swoich koleżankach, które nie co dzień spotykają w domu przyjaciółki znanego wokalistę. 
        — Mieszka — odparła szatynka, starając się opanować napad radości — Mówiłam wam, że to dom mojego brata. 
        — Twoim bratem jest… 
        — Tak Chester jest moim starszym bratem – dokończyła za nią zdanie. 
        Słyszała jak jej przyjaciółka, szepcze jakieś przekleństwo pod nosem, jednak nie zwróciła ku temu uwagi. Milcząca do tej pory Aleksandra nawet nie wyraziła swojego zdania tak gwałtownie, jak jej wieloletnia znajoma. Gdy w końcu padło pytanie, którego tak się obawiała Julia spoważniała, a radość, która zapanowała w jej sercu, nagle zniknęła. 
        — Nie mówiłam wam dlatego, że on nie chce by media, a tym bardziej w szkole rozeszła się plotka o naszym pokrewieństwie. Znacie dobrze April i jej świtę, za dobrą plotkę są w stanie zrobić wszystko, jeśli jest to możliwe. Nie chcemy, by doszło do mediów, że słynny wokalista ma siostrę, którą kryje. Wolimy uniknąć skandali. 
        — Masz jednak świadomość, że wcześniej czy później i tak dowiedzą się o twoim istnieniu — powoli zeszły po oświetlonych stopniach. 
        — Jest to nieuniknione, ale na razie wole by moja siostra żyła jak każda z was. Nie mając na głowie dziennikarzy, fotoreporterów czy paparazzi — spojrzały na opartego o aneks kuchenny pana domu, trzymając kubek z gorącą herbatą. Odstawił go na blat i spojrzał na dziewczęta stojące w wejściu — Proszę was o dyskrecje. Chce jej oszczędzić zmartwień, liczę na was, że niczego nikomu nie powiecie — utkwił w nich spojrzenie swoich ciemnych tęczówek. 
        Dziewczęta pokiwały gorliwe głowami, jednak wciąż miały wiele pytań, które ja męczyło, jednak to nie był odpowiedni czas na wyjaśnienia. Pożegnały się z rodzeństwem, życząc dobrej nocy.
        Poprawiła nerwowo nałożona na siebie sukienkę, zerkając na stojący na szafce nocnej elektroniczny zegarek. Cyfry układały się w kilka minut po trzynastej, umówiła się z perkusistą, że przyjedzie po nią pół godziny przed ceremonią zaślubin, które miały odbyć się w pobliskim kościele. Nie wiedziała, czym się tak stresowała, skoro tylko była osobą towarzyszącą, nie miała powodów do nerwów, prawda? Jednak tkwił w niej niepokój przy obcych jej osobach. Uczucie, które za wszelką cenę nie mogła się pozbyć. Westchnęła cicho, zabierając z komody kopertówkę, wkładając do niej telefon i kilka drobiazgów jej niezbędnych. Spojrzała na pozbawiony nieładu czy brudu pokój i zamknęła za sobą drzwi. Wolnym krokiem zeszła po stopniach uważając, by się nie potknąć na wysokich butach.
        Spojrzała na otwarty salon, w którym rozbrzmiewał głos spikera, który komentował mecz futbolowy. Chester, który przez ostatnie tygodnie spędził większość czasu w pracy, wykorzystał wolną sobotę na odpoczywanie i oglądanie rozgrywki swojej ulubionej drużyny. Przysiadła na krawędzi sofy i spojrzała na ekran telewizora. 
        — Jak wyniki? — zaciekawiona zerknęła na leżącego na kanapie brata. 
        — Przegrywają dwoma punktami — odpowiedział, nie odrywając wzroku od transmitowanej rozgrywki. 
        — Nie jest to wcale pocieszające, przegrają mistrzostwo — zauważyła, spoglądając na tabele wyników umieszczoną w górnym prawym rogu.
        — Mają szansę to odrobić w drugiej połowie — podniósł się z miękkich poduch, gdy pojawiała się pierwsza reklama. 
        Zmierzył ją spojrzeniem. Pudrowa sukienka z koronkowym wykończeniem idealnie przylegała do jej szczupłej sylwetki, czarne szpilki idealnie eksponowały jej zgrabne nogi. Nie trudziła się nad makijażem, którym nosiła codziennie, podkreśliła jedynie bardziej oko. Włosy idealnie spływały po jej lekko obalonych ramionach. Wyglądała naprawdę pięknie i było to miły widok, by ujrzeć ją w końcu w sukience. Pomimo wypchanej szafy tymi kreacjami ona wiecznie chodziła w spodniach lub szortach, twierdząc, że kieckę ubierze jedynie, wtedy gdy będzie do tego zmuszona. 
        — Siostra wreszcie cię widzę w sukience — rzucił z zadowoleniem — Wyglądasz nareszcie jak dziewczyna.
        Nie skomentowała tego, dobrze wiedziała, że sobie żartuje, jakoś nie miała dziś nastroju na wycinania mu kolejnych kawałów. Jej rozmyślania przerwał rozchodząca się po domu cicha melodia. 
        — Otworze — krzyknął z kuchni Chester. 
        Słyszała gwar rozmów w przedpokoju, chwyciła szklankę wody, stojąca na stoliku upijając kilka łyków, ostawiła szkło na blat, gdy w przejściu zjawił jej brat w towarzystwie Bourdona. Robert miał na sobie dopasowany czarny garnitur, biała dopasowana koszula zdobił jedynie różowy krawat. Podobnej barwy pozetka została idealnie włożona w kieszeń na piersi. Niesforne włosy, które zazwyczaj u mężczyzny powiewały na wszystkie strony, zaczesał nieco do tyłu. Zauważyła, że w dłoni trzyma bukiecik białych róż. 
        — Cześć — uśmiechnął się lekko na widok lekko podenerwowanej nastolatki. Widok Julii w sukience nie należał do częstych, raczej nigdy nie zobaczył jej w tej subtelniej kobiecej garderobie, znał ją z noszenia szortów czy luźnych koszulek, ale nie mógł powiedzieć, że nie wyglądała brzydko, wręcz przeciwnie. Wyglądała naprawdę ślicznie. 
        — Pięknie wyglądasz — wręczył jej bukiet jej ulubionych kwiatów, odebrała związane w różową wstążką łodyżki. Przysunęła do nosa, wdychając delikatny aromat. Delikatny uśmiech rozjaśnił jej twarz. 
        — Dziękuje — podeszła do kuchni, by włożyć roślinki do wody, ówcześnie ich przepraszając. Wróciła po chwili, odstawiając kryształowy wazon na komodę, chwytając torebkę, która porzuciła na sofie. 
        — Gotowa? — spytał. 
        Skinęła głową, pożegnała się z bratem, który życzył im udanej zabawy, nawet nie kwapiąc się na wymyślanie jakichś złośliwości. Wrócił do dalszej rozgrywki, która została wznowiona po przerwie. 
        Stanęli przed małym kościółkiem otoczonym przez kilka drzew, które dawały nieco cienia w te ostatnie słoneczne dni, zanim nienawidzi ich huragan, ludzie pomimo niepokoju cieszyli się słonecznymi dniami. Chwyciła mężczyznę za ramie, które jej zaoferował i skierowali się po brukowanym dziedzińcu otoczonym przez umajone alejki kwiatowe wprost do wnętrza katedry. Wnętrze nie było ustrojone zbyt dużym z przepychem. W rogach ławek zwisały bukieciki z białymi tulipanami, a delikatna kremowa wstążka zwisała między roślinkami. Przy ołtarzu stały dwa wazony z tymi samymi kwiatami a wzdłuż pomieszczenia został położony kremowy chodnik, który miał poprowadzić panną młodą do ołtarza. Zauważyła stojący przy wielebnym podenerwowanego mężczyznę. Niecierpliwił się zbliżającymi się zaślubinami, jak każdy miał obawy czy jego życiowa partnerka nie porzuci go przy ołtarzu i odejdzie. 
        Rob poprowadził ją do jednej z ławek, usiedli koło jakieś młodej pary, zauważyła trzymając za dłoń, chłopaka dziewczynę. Delikatny kapelusz osłaniał jej twarz, jednak mogła powiedzieć, że są w zbliżonym wieku do muzyka. Nie przyglądała się im dłużej, by nie uznali jej za jakąś niepoczytalną, zwróciła wzrok w stronę panna młodego i księdza. 
        Milczenie nie trwało długo, gdy rozbrzmiały pierwsze nudy klawesynu, wprowadzając tym do wewnątrz pierwszą parę świadków. Dziewczyna ubrana w prostą kremową sukienkę do kostek u nóg zakrywała jej białe pantofelki na obcasie. Delikatne zdobienia przy piersiach zrobione z prawdziwych kryształów dopinała kreacji. Nie mogła przyjrzeć się bardziej biżuterii czy zrobionemu makijażowi jednak zapewne wyglądała ładnie. Kroczący u jej boku chłopak miał na sobie prosty granatowy garnitur, przy butonierce dostrzegła wpięty bukiecik z tulipanami. Moment po nich weszła druga para, która rozdzieliła się przy ołtarzu, by wpuścić ostatnią parę światków. Marsz Mendelsona rozbrzmiał w kościele zmuszając zaproszonych gości do powstania, wszyscy zaciekawieniu odwrócili się w stronę otwartych drzwi, gdzie stanęła w przejściu panna młoda u boku swojego ojca. Blond włosy dziewczyny zostały ułożone w wysokiego koka, do które został przymocowany welon z długim trenem. Śnieżnobiała sukienka ciągnęła się delikatnie po ziemi. Gorset, który nie posiada ramiączek otulał jedynie piersi, przylegał do niego szczelnie, zdobienie w kwiatów nieco wychodziło na skórę dziewczyny, delikatne rozcięcie w piaście nie odsłaniało zbyt wiele, ale dodawało subtelności. Szyje ozdabiał wisiorek z prawdziwych diamentów, komplet dopełniały kolczyki, które zwisały z jej uszu. Wyglądała naprawdę przepięknie. Sunęła wolnym krokiem po dywanie z lekkim uśmiechem na ustach, gdy kroczyła, by połączyć się ze swoim wieloletnim partnerem. Stanęła u boku narzeczonego a duchowny rozpoczął ceremonie. 
        Dotarli w końcu do przysiąg, słuchała w skupieniu słów księdza, który kazał przewiesił ich splecione dłonie szatą, trzymając w ręce książeczkę każąc powytwarzać panu młodemu za sobą: 
        — Ja James biorę cię Daphne za żonę i ślubuję ci miłość, wierność… 
        Nigdy jakoś nie była szczególnie uczuciowe, jeśli chodzi o tak wzruszające momenty, raczej zawsze przyjmowała takie chwile ze spokojem i pokorą, czego nie mogła powiedzieć o połowie dziewcząt i kobiet w kościele. Widziała łzy wzruszenia na ich policzkach, czy czające się w kącikach oczu. Dobiegł cicha rozmowa, spojrzała w bok i zobaczyła dziewczynę, która popłakiwała cicho na ramieniu chłopaka, pytając go, kiedy i ich przyjdzie pora na takie wydarzenia. Uśmiechnęła się w duchu ponownie spoglądając na młodych gdzie panna młoda składała przysięgę. 
        Ceremonia zakończyła się wraz z odegraniem pieści i wspólnego wyjściu państwa Lingsting z kościoła. Stanęli przed drzwiami katedry, chcąc złożyć życzenia i prezent państwu młodym. Gdy rozmawiała z Rob’m na temat podarunku wspomniał, że postara się coś wymyślić, jednak ona wpadła na lepszy pomysł. Poprosiła go o zdjęcie jego przyjaciela wraz ze swoją partnerką wspomniała, że namaluje ich obraz. Sprzeciwiał się jej jednak w końcu postawiła na swoje, lecz gdy mężczyzna zobaczył efekt końcowy był bardzo zadowolony. Zabrał od niej rysunek by zanieść go by go ozdobiono w jaką gustowną ramkę. Nie chciała pójść z pustymi rękami, dlatego chciała włożyć swój wkład w ten podarunek. 
        Gdy dobiegł czas składania życzeń oraz wręczenia podarunków, ustawili się wszyscy do grupowego zdjęcia z państwem młodym. Jako jedyna ze zgromadzonych kobiet i młodych dziewcząt nie przytulała się do swojego partnera. Traktowała Roba jak przyjaciela, jednak wciąż trzymała do niego dystans, ale nie tylko przy nim, również przy reszcie chłopaków zachowywała czasami te ostrożne kilka kroków, jednak ta bariera powoli znikała z czego była niewątpliwie dumna. 
        Ponownie wyruszyli w drogę by znaleźć miejsce przy ogrodzie gdzie zostało zorganizowane przyjęcie. Przeszli przez ozdobioną wieloma kwiatami altankę idąc parkietem, który prowadził na miejsce do tańczenia oraz znajdująca się tam sceną dla muzyków. Podeszli do jednego z przystojnych w kremowy obrus stolików, porcelanowa zastawa w motywie kwiatowym ułożona była niemal perfekcyjnie na okrągłych meblach. Stołki zostały okryte kremową narzutką a w tyle wszyty został bukiecik z kwiatów które zażyczyła sobie panna młoda. Rozwieszone lampki zapewne będą ślicznie wyglądać wieczorem wraz z nielicznymi balonami. Poczęstunek, który im zaproponował był nawet całkiem smaczny, chwile potem świeżo upieczeni małżonkowie ruszyli na parkiet, by zatańczyć do ich ulubionej piosenki. Gdy rozbrzmiały pierwsze nuty utworu Michaela Jacksona, Julia skrzywiła się nieco na głos piosenkarza. Nie przepadała za gatunkiem, który reprezentował, jakoś nigdy nie była fankom popu a tym bardziej tego piosenkarza. Nie wyrażała złej opinii na jego temat, ale nie przepadała za jego utworami. Rob, który zobaczył jej zniesmaczoną minę zagadnął ją po raz kolejny. 
        — Nie lubisz Jacksona? — zagaił, upijając łyk czerwonego wina. 
        — Nie specjalnie, artysta popowy, jeśli ma mnie czymś zainteresować nie może wywoływać u mnie irytacji i chęci mordu — sięgnął po zdobione szkło, biorąc duży hałas czerwonej substancji, poczuła nieprzyjemne palnie w przełyku które moment później zniknęło. 
        Rozbawiony perkusista wzniósł z nią toast, gdy para, która siedziała z nimi przy stoliku ruszyła na parkiet. 
        — Nie będę wpływać na twój gust, ale czasami warto posłuchaj takiej lekkiej muzyki, jaką prezentuje on, niektórzy artyści są nawet ciekawi — mówił. 
        — Tak wiem Rob, ale jakoś wole rocka — ostawiła szkło z ubitym winem. 
        — Chodź zatańczyć — powiedział nagle, ponosząc się z krzesła. 
        Wyciągnął do niej dłoń, jednak ona się wahała, nie lubiła tańczyć, bo bała się, że ludzie źle o niej pomyślą, gdy zobaczą jej ruchy na parkiecie. Swobodnie czuła się w towarzystwie chłopaków na domówkach, które urządzając, zna ich dłużej i wie, że może, w jakim stopniu im ufać a oni jej nie wyśmieją za pomylone kroki. Zazwyczaj żartują sobie, że mogła, by tańczyć każdego wolnego z Mike’m. 
        — Nie daj się prosić — stanowczo chwycił ją za dłoń, wyciągając ją na drewniany parkiet. 
        Okręcił ją delikatnie, wokół własnej osi, po czym ujął jej dłoń a druga położył na jej talii. Niechętnie poddała się i pozwoliła się prowadzić w tańcu. Przetańczyli wspólnie parę pierwszych kawałków i musiała przyznać, że nikt nawet na nich nie spoglądał, co ją niezmiernie cieszyło.
        Dobiegał wieczór, gdy siedziała przy stoliku rozmawiając o czymś z perkusistą oraz z parą, którą dzielili stolik, jak na jeden wieczór całkiem dobrze się dogadywali. Jak mogła się dowiedzieć dziewczyna miała na imię Marry była kuzynkom panny młodej a jej partner nazywał się Nicolas, z którym spotykała się od początku liceum. Sympatyczna para, gdy zaświecono światełka ogrodowe, wokalista podszedł do mikrofonu: 
        — Proszę zwolnić parkiet, panna młoda pragnie zatańczyć ze swoim ojcem — oznajmił, po czym skinął na swoich przyjaciół by zaczęli grać. 
        Siedziała przy boku perkusisty, który popijał kolejną lampkę alkoholu z tego co udało jej się dowiedzieć, Dave obiecał, że po nich wpadnie i odbierze by mogli spokojnie się napić. Marry i Nicolas opuścili ich jakąś chwile wcześniej uważając że chcą pobyć na samotności. Obserwowała z nas swojego kieliszka Daphne, która wkroczyła na parkiet ze starszym mężczyzna, którego ucałowała w policzek. Czuła jak jej oczy pieką na sam widok uśmiechniętej córki w ramionach rodziciela. Zacisnęła dłonie na szkle, który trzymała w powietrzu aż jej knykcie pobielały. Nie mogła spoglądać na ten widok aż jej przypominała jedyna rozmowa z ojcem który wyrażał pogardę dla niej i cholerną oziębłość. Wiedziała jedno ze ona nigdy nie doczeka takie momentu na swoim ślubie. Ten jedyny taniec, który był przeznaczony dla ojca i córki jego nie będzie. Odłożyła naczynie z kolejną porcją czerwonej substancji, podniosła się na już nieco chwiejnych nogach. Rob spojrzał na nią lekko zdziwiony, przeprosiła go, mówiąc, że zaraz wróci i udała się na skraj ogrodów. Usiadła w podświetlonej światłami altance, zdejmując z obolałych łydek wysokie obcasy. Nie mogła spoglądać dłużej na ten taniec. Pomimo całej nienawiści do ojca, było jej po prostu przykro, że jej nie zaakceptował jako własne dziecko, wręcz chciał się jej pozbyć. Skryła twarz w dłoniach, gdy poczuła napływające do oczu łzy, zamrugała szybko chcąc pozbyć się kropel upokorzenia. Nagle poczuła ciepłą dłoń na ramieniu, podniosła wzrok dostrzegając brązowe oczu Bourdona, uniosła głowę, gdy muzyk usiadł obok niej. 
        — Zobaczę na każdym potencjalnym weselu, że ojcowie tańczą z córkami, zawsze będę uciekać przed tym widokiem — mruknęła z żalem — Będzie mnie to boleć, że mój kochany tatuś okazał się skurwielem. Czemu akurat ja? — zadała retoryczne pytanie. 
        — Zachowanie wasze ojca jest dziwne — westchnął cicho, przyglądając jej się uważnie — Jeśli nawet Chester we wczesnych latach miał napięte z nim stosunki teraz tym bardziej jego stosunki stanął się oziębłe. Nie do pomyślenia jak potraktował cię ten człowiek. Mogłaś mieć szanse na prawdziwy dom a on cię tego pozbawił. 
        — Nie traktuje tego człowieka inaczej niż dawce plemników — zaśmiała się sucho. 
        Ich dyskusje przerwał pojedyncza fajerwerki wystrzelona do nieba. Spojrzeli w niebo a ognie ułożyły się w kształt serca. Uśmiechnęli się oboje na ten widok. Ponownie rozbrzmiała muzyka a Julia uśmiechnęła się delikatnie słysząc subtelne dźwięki gitary która w oryginale utwory dzierży sam Richie’a Sambora. Podniosła się odganiając nieprzyjemnie myśli, chwyciła przyjaciela za rękę i prowadząc w stronę parkietu. Musiała zatańczyć do tej piosenki. 
        Wesele dobiegało końca w głowie nastolatki nieco szumiało, tym samym jej humor znacznie się poprawił, zrezygnowała z wysokich obcasów, chodząc boso po soczystej zielonej trawie, obolałe pięty dały o sobie znać. Opierała się o ramię Roba, który przed chwilą skończyć rozmawiać z Phoenix’m. Opowiadając kolejny żart, który jej się nasunął na język nie zwróciła uwagi gdy goście weseli zaczęli zbierać się do domu. Rozbawiony szatyn jej opowieścią jak to zemściła się na swoim bracie po raz kolejny, zobaczył wchodzącego na parkiet Farrella, który machał do nich trzymając w dłoni kluczyki od samochodu. 
        — Młoda jesteś wstawiona — zaśmiał się basista, widząc stan nastolatki. 
        — Wcale nie jestem — wybełkotała, obejmując go ramieniem, w którym dzierżyła swoje jasne buty. 
        — Nie ma to, jak upić siostrę kumpla — rzucił do chwiejącego się na nogach kolegi. 
        — Wcale jej nie wciskałem alkoholu! Wiem, że jest niepełnoletnia — zaczął się tłumaczyć. 
        Dave pokręcił głową i zaprowadził imprezowiczów do samochodów. Odwiózł przyjaciela do swojego mieszkania, po upewnieniu się, że dotrze o własnych silach, ruszył do willi Benningtonów. Gdy stanął na podjeździe, pomógł wyjść zataczającej się licealistce z samochodu.         
        — Takiego roler kostera to ja nie miała — zaśmiała się dziewczyna, gdy z czasem traciła grunt pod nogami, słyszała ciche westchnienie kolegi, który ją trzymał, dzwoniąc do drzwi. 
        Drewniane skrzydło otworzyło i stanął w nich zaspany wokalista, spojrzał na Dave by przenieś wzrok na swoją pijaną siostrą która starała się iść normalnie, jednak z marnym skutkiem. Gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa, poczuła sile ramiona brata na swojej talii, który słuchając próśb przyjaciela by zaprowadził ją do łóżka zanim kompletnie odleci. 

        Poranek następnego dnia był dla niej koszmarem. Obudziła się z przenikliwym bólem głowy, miała wrażenie, że coś siedzi w jej umyśle i na upór stuka w jej czaszkę. Sygnał melodii wcale jej nie pomagał. Początkowo nie rozumiała czemu ustawiła budzik w wolny dzień, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że dziś Chester wyjeżdża w trasę. Mamrocząc pod nosem coś na temat, jaki to alkohol jest zły, wygrzebała grający telefon z torebki, która została pozostawiona na leżance przy łóżku. Przejechała palcem po ekranie wyłączając ten drażniąc ją dziś dźwięk. Wtuliła twarz w kołdrę mają ochotę zostać cały dzień pod ciepła kołdrą, jednak jej plany zweryfikowało życie. 
        Ociężale podniosła się z łóżka i ruszyła do łazienki, by doprowadzić siebie do porządku i ubrać jakieś po cichu. Kilkanaście minut później wyszła z łazienki w ciemnych spodniach dresowych a na ramiona założyła bluzę z kapturem która na piersi miała naszytą okładkę ostatniej płyty Linkin Park. Założyła ciemny materiał na głowę i opuściła sypialnie wlokąc się po schodach, w przedpokoju zobaczyła dwie duże walizki. Podróżny plecak leżał na jednym z pakunków. Ziewnęła przechodząc do salonu, mając nadzieje pozbyć się, chociaż bólu głowy, kaca szybko jej nie minie. W kuchni zastała opierającego się o aneks kuchenny szatyna popijającego świeżo zaparzoną kawę. 
        — Dobrze się czujesz? — zagadnął. 
        Skrzywiła się, marotając, żeby mówił ciszej, zaśmiał się złośliwie, jednak wręczył jej butelkę z wodą i tabletki. Połknęła szybko lęk opadając na stolik. 
        — Nigdy więcej nie pije alkoholu! — wymamrotała, zakrywając się bluzą. 
        — Kac męczy. 
        — Nie dobijam — warknęła cicho — Kiedy po ciebie przyjeżdżają? — uniosła się, by móc na niego spojrzeć. 
        — Powinni już być — wyjaśnił zerkając na zegarek — Mike powiedział, że będzie do dwóch godzin. Jakbyś czegoś potrzebowała. 
        — Marzę o łóżku — odpowiedziała szeptem.         
         W następnej chwili rozbrzmiał klakson autobusu, Chester odstawił kubek z upitą kawą. Wyszedł na korytarz zabierając z niego walizki, podążyła jego krokiem, by móc się z nim pożegnać. Stanęła na chodniku gdzie zaparkował autobus wycieczkowy. Spakował swoje bagaże i wrócił do niej trzymając na ramieniu czarny plecak z niezbędnymi rzeczami w pierwszym dniu podróży. 
        — Chyba czas się pożegnać. Uważaj na siebie — spojrzał na nią poważnie, westchnęła cicho, domyślając się o czym mówi. 
        Rozumiała doskonale, że się martwi jej atakami i stanami lękowymi, ale przez tak wiele lat musiała radzić sobie z nimi samotnie więc mogła spędzić te dwa miesiące bez obecności Shinody który miał uważać na jej ataki, pomimo że nie była z początku zachwycona tym pomysłem z czasem zobaczyła w nim wiele plusów. Nie miała jednak siły się na tym zastanawiać. 
        Pożegnała się z muzykiem, życząc im bezpiecznej podróży. Wróciła do domu i rzuciła się na kanapę, w która natychmiast się wtuliła, zapadając w głęboki sen. 

No comments:

Post a Comment