Sunday, July 26, 2020

I 11 — STAWIASZ MI REGUŁY, NIE JESTEŚ PANEM MOJEGO ŻYCIA, STRACIŁEŚ TEN PRZYWILEJ

        — Ostrzegałem cię lojalnie, byś nie zaczynał z nią rozgrywki — mówił rozbawiony wokalista, opierając się o jasny fortepian i dozą wesołości spojrzał na Davida leżącego na miękkim dywanie, ciemny dżojstik leżał tuż przy nim, co świadczyło o niedawnej rozgrywce, którą zgodził się podjąć z siostrą swojego najlepszego przyjaciela — Musisz przełknąć gorycz porażki. 
        — Dziękuje za wsparcie — odparł z lekką nadąsaną miną, piorunując kolegę spojrzeniem. 
        — Drobiazg stary — odparł z pogodnym uśmiech, odwrócił spojrzenie, spoglądając na pogrążonego w zadumie Michaela — Wymyśliłeś coś? — dopytał, widząc jego pełną skupienia twarz. 
        — Nie — pokiwał przecząco głową, przyglądając się plikowi kartek, leżących na jego kolanach. 
        — Możesz mi powiedzieć, jak długo grasz w tę grę? — basista zwrócił się do nastolatki, która z uwagą przeglądała plansze gry. Odłożyła pada na dywan i zerknęła przelotnie na kolegę. 
        — Pierwszy raz grałam z Chesterem jakieś cztery tygodnie temu, od tego czasu nie zajrzała do niej ani razu — wyjaśniła, spojrzała na Anike która przydreptała do niej, układając się wygodnie na jej udach. Kącik jej ust drgnął lekko do góry. Wolną dłonią przeczesała sierść suczki. 
        — Chyba sobie żartujesz! — wypalił niespodziewanie, przyglądając jej się z uwagi, a sceptyczne myśli ogarnęły, jego umyśl. 
        — Nie. 
        — Phi musisz się pogodzić z przegraną, jesteś zbyt słaby, by ją pokonać – odezwał się Brad, za magazynu muzycznego, który przeglądał. Sam oczekiwał na prenumeratę tej gazety, jednak on jeszcze jej nie otrzymał, widząc najnowszy numer u kolegi, zagłębił się w lekturze, szukając ciekawych artykułów do przeczytania. Zwiesił spojrzenie, czując przeżywające tęczówki przyjaciela, westchnął ociężale, złożył tabloid, odkładając go na komodę. 
        — Twierdzisz, że jestem kiepski? 
        — Tak. 
        — Dlaczego tak sądzisz? 
        — Bo potrafisz przegrać z dziewczyną, która gra w tę rozgrywkę drugi raz w życiu — powiedział nieco rozbawionym głosem. 
        — Skoro tak uważasz mam dla ciebie wyzwanie. 
        — Jakie? — przyjaciele wyraźnie zaciekawieni toczącą się dyskusją, przyglądali się z uwagą mężczyzną pogrążonym w rozmowie. 
        Szatynka oparła się o najbliżej stojący fotel, wciąż głaszcząc swoją ulubienicę. Zerknęła na Davida i Brada z lekkim nieco pobłażliwym uśmieszkiem. Nie traktowała rozgrywki poważnie, lecz w sposób, jaki mogła oderwać myśli od zaprzątających jej umysł wspomnień czy niechcianych myśli. Traktowała to, jako farmę zabawy i relaksu. 
        — Zmierz się z Julią — powiedział stanowczo – Jeśli przegrasz, stawiasz mi piwo. 
        — Dobrze – przyjął rzucone przez niego wyzwanie, odebrał, od niego pada, siadając przy boku nastolatki, która posłała mu maleńki uśmiech. 
        — Zgadasz się? — zanim zaczęli wyścig, zwrócili się do licealistki z prośbą. 
        — Oczywiście, przecież to tylko zabawa — zaśmiała się, pozwalając przeciwnikowi wybrać tor, na którym mieli się zmierzyć. 
        Po dłuższym zastanowieniu padło na plansze na bezkresnym pustkowiu. Hołdy złocistego piasku rozciągały się w przestrzeni wielu kilometrów, nie można było dostrzec żadnych oznaki cywilizacji, a nieliczne zwierzęta skryły się w oddali. Asfaltowana droga rozciągała się wzdłuż piaszczystych terenów. Chwyciła kontroler, skupiając uwagę na ekranie telewizora. Nie czekali długo na rozpoczęcie wyścigu, po chwili ich samochody mknęły na ciemnej drodze, próbując dogonić swojego rywala. Julia mruknęła zdegustowana, gdy na kolejnym zakręcie wypadła z drogi, czym umożliwiła Bradowi prześcignięcie ją o kilka cennych mil. Nie pozwoliła sobie na stratę i już po chwili dogoniła czerwoną terenówkę bruneta. Uśmiechnęła się cwanie, gdy zobaczyła czarno—białe pasy kończące wyścig. 
    — Tak się wygrywa — oznajmiła wesoło, gdy jej czarny kabriolet przekroczył upragnioną linię mety. 
        Mężczyźni roześmiali się na jej słowa. Odłożyła dżojstik na stolik, podnosząc się z lekką trudnością. Syknęła cicho z bólu, gdy poczuła nieprzyjemny dreszcz przebiegający po jej nogach. Przeczekała, aż nieprzyjemny ból minie i pognała do kuchni, bo coś chłodnego do picia. Wróciła do salonu, zastając muzyków pogrążonych w rozmowie. 
        Zwróciła uwagę na Michaela i Chestera pogrążonych nad notatkami, które od dłużej chwili przeglądał raper w poszukiwaniu ciekawiących go informacji, odnalazł czego poszukiwał, pozwalając by, Bennington spojrzał na tę wiadomości. Nie była pewna, nad czym tak pracują, jednak zobaczenie ich przy pracy było miłym widokiem. Postawiła kilka szklanek wypełnione słodkim nektarem na stoliku, przysiadła na wolnym miejscu obok Roba, zagadując milczącego perkusistę: 
        — Nad czym oni pracują? 
        — Busta prosił ich o szkic linie melodycznych do refrenu. Muszą do jutra mu to przesłać. 
        — Wybacz, że zapytam, ale jaki Busta? — zdumienie czaiło się w jej morskim spojrzeniu, Robert, widząc jej nieco niezrozumiałe spojrzenie, zwrócił się do przyjaciela: 
        — Nic jej nie mówiłeś? 
        — Zapomniałem jej o tym wspomnieć — mruknął, nie odrywając wzroku, od pliku dokumentów, przysłuchując się sugestią Shinody. 
        — O czym mówicie? 
        — Busta Rhymes poprosił nas o współpracy przy jednej ze swoich piosenek — pośpieszył z wyjaśnieniami — Wkrótce odbędzie się premiera jego najnowszego albumu — urwał. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, próbując przywołać w pamięci nazwę krążka rapera, z marnym skutkiem — Pamiętacie nazwę płyty? 
        — I'm Blessed — rzucił wokalista, zapisując skrupulatnie tekst na jednej z kartek. 
        — Dzięki Chazz. Prosił o ostateczny linie melodyczne więc Mike pracuje nad nią od kilku dni. 
        — Podjął się produkcji? 
        — Jakbyś zgadła. Jest jednym z producentów tego krążka. 
        — Mike jak ty znajdujesz na to czas? — usłyszała w odpowiedzi jego śmiech. 
        — Zawsze znajdzie się chwile, trzeba tylko dobrze go zorganizować — wyjaśnił napotykając jej pełne ciekawości oczy koloru oceanu. 
        — Wciąż mnie zaskakujesz — odparła. 
        — Nie raz jeszcze będziesz zdumiona jego umiejętnościami, potrafi zaskakiwać — Koreańczyk wtrącił się do ich rozmowy. Nie otrzymali odpowiedzi od Michaela, który ponownie skupił się na melodii, którą przygrywał cicho na jasnym fortepianie słuchając uwag przyjaciela, który wprowadził ostatnie zmiany do tekstu. 
        Zbliżał się nieubłagalnie koniec wakacyjnych igraszek. Spędzania czasu w gronie najbliższych przyjaciół oraz czasu na upragnionych wakacjach pora było pomyśleć o powrocie do szkolnej rzeczywistości i pomimo że został jej jeszcze miesiąc wolnego i leniuchowaniu bez świadomości, że następnego poranka będzie musiała wstać na zajęcia wykorzystała ten czas, spędzając go w szczególności z Chesterem oraz resztą kapeli. Musiała pomyśleć o nowym liceum. Zdecydowała, że nie chce uczęszczać do prywatnej placówki, lecz wtopić się w tłum zwykłych nastolatków. Była zwyczajną licealistką która, bo tak wielu latach walki i niewiedzy odnalazła prawdziwy dom, swój własny azyl, w którym czuła się bezpieczna i szczęśliwa, otoczona miłością i opieką swojego brata. Nie potrzebowała zbyt wiele do szczęścia, jedynie świadomość, że ma przy swoim boku Chestera, który nie sprawi jej bólu wręcz odegna od niej trudny jej życia, pozwoli jej zapomnieć o cierpieniu, a złamane serce powoli się goiło. Nie będzie to łatwe, lecz miała cień nadziei, że połamane serce spoi się w spójną całość. Jedynie tego pragnęła, stabilności i poczucia otuchy i bezpiecznej przystani, w której mogła się skryć. 
        Poruszyła sprawy edukacji jednego z ostatniego dnia lipca, gdy oboje siedzieli przy basenie, otoczni spokojną przyrodą, która układała się do snu. Poprosiła młodego mężczyzny by pozwolił jej sam zdecydować do jakiej szkoły chciała pójść. Zgodził się na jej prośbę, bo zależało mu by w nowej szkole poczuła się swobodnie i pragnął by się z kim zaprzyjaźniła. W ciągu kilku dni znalazła liceum blisko ich domu o świetnej renomie, zależało jej na dobrych oceanach, bo chciała w przyszłości aplikować na studia sztuk pięknych, zależało jej na jak najlepszych stopniach i by nauczyciele rysunki mieli dobre kompetencje. Złożyli dokumenty, długo nie musiała czekać na wiadomość zwrotną i pomimo swoich obaw od odmowie, jej wątpliwości zostały szybko rozwiane, gdy przyszła pozytywna odpowiedź, prosząc w liście by na stronie internetowej szkoły wpisała przedmioty na których jej zależało najbardziej. W rubrykach zaznaczyła przedmioty i warsztaty, które umożliwiały jej dalsze rozwijanie się. Jednak nastąpił drobne problemy przy wyborze języka obcego. Nie była chętna uczenia się nowego przedmiotu od postaw więc zdecydowała się na zaawansowany hiszpański. Prosili ją o papiery ze szkoły językowej, do której uczęszczała od kilku tygodni. Była to standardowa procedura. 
        Nie mogła jednak nigdzie znaleźć potrzebnych jej dokumentów. Wybrała po raz kolejny numer brata. Mruknęła gniewnie, gdy usłyszała sygnał automatycznej sekretarki. Wystukała szybką wiadomość do Chestera z nadzieją, że zdoła jej szybko odpowiedzieć. Nie przyszła ona szybko dopiero po kilku długich chwilach oczekiwania usłyszała sygnał powiadomienia. Prześledziła tekst wzrokiem: 
        
Dokumenty są w gabinecie. Poszukaj ich dokładnie w szufladach, nie jestem pewny gdzie je położyłem. 
Chester 



        Wolnym krokiem ruszyła do ostatnich drzwi na końcu korytarzu. Otworzyła cicho podwójne skrzydło wchodząc do jasnego gabinetu. Nie bywała tu często, ostatnim razem była w tym pokoju jakieś dwa tygodnie temu, poproszona przez piosenkarza by przyniosła mu jakieś papiery. Zamknęła za sobą drzwi pochodząc do ukłutego w ciemnym dębie biurka. Spojrzała na idealnie porządek na ciemnym blacie. Laptop z logo nadgryzionego jabłuszka był zamknięty, uśpiony komputer stał na honorowym miejscu. Tuż obok leżał kalendarz w ciemnej oprawie duże litery układały się w bieżący rok, nie miał niepotrzebnych zdobień. Kilka drobiazgów biurowych leżało w szkatułce mając swoje wyznaczone miejsce. Uśmiechnęła się ciepło dostrzegając ciemną ramkę ze zdjęciem. Uchwyciła w dłonie plastikową ramę przyglądając się fotografii. Zdjęcie jej oraz Chestera zrobione kilka dni po jej przeprowadzę do Los Angeles. Spoglądała przez chwile na ich rozdarowane twarze, po czym odłożyła ramkę na swoje miejsce, dostrzegła drugą zdjęcie, lecz nie chciała jej się przyglądać. Musiała odnaleźć dokumenty, których poszukiwała i chodź nie było jej dobrze ze świadomością że przegląda prywatne rzeczy muzyka, do jutra musiała złożyć papiery odnośnie poszerzonego języka obcego. Z ogromną niechęcią otworzyła pierwszą szufladę, nie znała w niej nic wartościowego. Czuła się nie komfortowo przeglądając szuflady, jednak nie robiła nic wbrew jego woli. Odsunęła ostatnią szufladę odnajdując kilka teczek ułożone jedną na drugiej, przyjrzała się maleńkiej karteczkę „Dokumenty Adopcyjny”, im dłużej spoglądała na czarną tekturkę nie wiedziała jak postąpić. Nie miała powodu, by nie ufać Chesterowi. Od momentu ich spotkania nie skłamał przed nią ani nie zataił prawdy więc nie chciała tak postąpić. Podniosła teczkę przeszukując kolejnego skoroszytu, niespodziewanie na podłogę wypadła zgięła w pół kartka. Chwyciła luźno włożoną papier dostrzegając jedynie podpis. Spojrzała zaintrygowana na cienkie pochyłe kobiece pismo, przywodząc w pamięci czy gdzieś już nie dostrzegła tego charakterystycznego stylu pisania. Przez jej myśl przebiegł list, który czytała kilka tygodni temu w odległym krańcu parku, otoczona śpiewam ptaków, gdy poznała prawdę o swojej rodzinie i przyszłości. Był to styl jej matki. Niepewnie otworzyła zgięty w pół dokument. 
        Nie chcę prosić cię o wiele, bo nie jestem pewna decyzji, jaką podejmiesz. Proszę tylko o jedno, jeśli przejmiesz opiekę nad Julią nie pozwól ojcu się do niej zbliżyć. Uchroń ją przed nim! Zdaje sobie sprawę, że czasami cię odwiedza. Nie pozwól by tknął Julie i dowiedział się o niej. Sprawił jej wiele bólu, gdy ją porzuciłam nie chce by dowiedziała się o Amy, prawda ją zniszczy. Nie zaakceptuje faktu, że ojciec ma kolejne dziecko, a ją pozbawił rodzinnej miłości. 
        Odłożyła list opierając się o jasny skurzany fotel z trudem przełykając łzy goryczy. Co czuła? Rozmyślania na temat tego mężczyzny nie uległy poprawię. Duszące słowa listu, których nigdy nie powinna poznać ugodziły w jej serce. Jak miała zrozumieć niechęć i odrzucenie z jego strony? Im dłużej tkwiła w liście, który czytała, miała ochotę odnaleźć tego człowieka i wyrządzić mu krzywdę, tak jak on sprawił jej ból. Wyrzekł się jej jakby była nikim. Samotnym odłamkiem na wietrze uniesionym w przestworza. On jakby nigdy nic odgonił ją od siebie. Rozgoryczenie, jakie czuła do Johna była jeszcze silniejsze, gdy przeczytała o jego nowym dziecku. Ułożył sobie życie, jest szczęśliwy jak cholera, a ją skazał na dorastanie w tym okropnym miejscu, Nie chciała przywoływać w pamięci chwil z tamtego miejsca. Omeny jej przeszłości przychodziły do niej ciemną nocą dając o sobie znać. Pozbawił ją bezpieczeństwa i chęci do życia. Potok gorzkich słów cisnęło się na jej usta: 
        — Skończony skurwysyn — mruknęła gniewnie, ocierając pojedyncze łzy z policzków. 
        Nie miała zamiaru uronić łez, przez człowieka którego uważała za nikogo. Ona nie miała ojca, dla niej ten mężczyzna był jedynie, pieprzonym dawcą nasienia. Nie będzie odczuwać żalu, przez kogoś, kto sprawił jej ogromną przykrość. Wyciągnęła kolejny skoroszyt, opisany nazwą jej szkoły językowej. Schowała pozostałe dokumenty do szuflady, zabierając teczkę ze sobą, opuściła gabinet, starając się wymazać z pamięci obraz listu, który przeczytała. Wróciła do pokoju, gotowa by uzupełnić ostatnie rubryki. Wpisując nazwę szkoły, usłyszała cichy dźwięk melodii. Sięgnęła po telefon, dostrzegając wyświetlające się zdjęcie i numer przyjaciela, odrzuciła połączenie. Nie była chętna do rozmów. Nie chciała, by wyczuł w jej głosie rozgoryczenia i smutek, musiała sama to zrozumieć i przełknąć te bolesne słowa. 

        — Pobudka księżniczko — mruknęła niezadowolona, gdy do jej jeszcze zaspanej podświadomości dotarł nawoływania brata. Jęknęła cicho w puch jasnej poduszki, próbując zignorować jego natarczywość — Wstawaj młoda! 
        — Nie chce — marudziła, chwytając koc, leżący obok szczelnie się nim otulając — Chce spać! 
        — Przestań narzekać i wstawaj! — ponaglił, ściągając z niej ciepłą narzutę. 
        — Mam wakacje, mogę dłużej poleniuchować — obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, starając się mu odebrać koc. 
        — Wiem, ale potem mi marudzisz, że siedzisz sama w domu i nie masz się do kogo odezwać. Wstawaj, zabieram cię do studia. 
        — Co? — lekko nieprzygotowana na jego ruch, upadła z łóżka na jasne panele. 
        Mężczyzna westchnął cicho, odkładając koc na kremową sofę przy łóżku. 
        — Jedziesz ze mną do wytwórni, zbieraj się! 
        — Wyjaśnisz mi, po co mam tam jechać? — z jego pomocą podniosła się z podłogi, spoglądając na jego zniecierpliwioną twarz — Prosiłam was, byście nie pokazywali mi… 
        — Julio, jesteśmy we wstępnej fazie prac nad płytą i mogę cię zapewnić, że nie usłyszysz nic prócz krótkich nagrań demo i wstępnych szkiców piosenek. 
        — Skoro tak mówisz – westchnęła, nie posiadając żadnych argumentów, by mu się sprzeciwić. 
        — Wyjeżdżamy za godzinę. Śniadanie zjemy po drodze — opuścił pokój osiemnastolatki, słysząc jej wołanie o zajęciu łazienki. Roześmiał się cicho, wchodząc do swojej sypialni. 
        – W schowku powinnaś znaleźć The Sufferer & The Witness — zatrzymał pojazd, gdy po raz kolejny powstrzymała go sygnalizacja świetlna. 
        Spojrzał kątem oka na Julie, która znudzona wybierała kolejne stacje muzyczne w poszukiwaniu ciekawej muzyki, nie mogła jednak niczego odnaleźć, zawiedziona wyłączyła radio, siadając z lekko niemrawą miną. 
        — Skąd wiedziałeś, czego szukam? 
        — Poznałem nieco twój gustu muzyczny i wiem co cię ciekawi — odparł, ruszając, gdy światła przybrały jasnozielone światło — Nie da się również ukryć faktu, że w ostatnim tygodniu nie słyszę w domu nic prócz twórczości Mcllratha — wyjaśnił, skupiając uwagę na drodze. 
    — Chyba mi nie powiesz, że Tim nie ma świetnych piosenek — oburzyła się, wyciągając album Rise Against z wnętrza schowka. 
        — Niczego takiego nie powiedziałem! Sam lubię posłuchać ich kapeli. 
        Samochód wypełnił pierwsze nuty Chamber the Cartridge, co niezmiernie ucieszyło nastolatkę. 
        — Sądzę, że to lepsze niż słuchanie Shinody — poczuł spojrzenie jej przenikliwych oczu na sobie — Ja go mam dość po ośmiu godzinach w studiu — zażartował, wywołując śmiech u osiemnastolatki. 
        — Nic na to nie poradzę, samo to przyszło — wzruszyła bezradnie ramionami, przypominając sobie sytuacje sprzed kilku dni, gdy często w jej pokoju można było usłyszeć piosenki formacji rapera, ku rozbawieniu brata i irytacji Michaela. 
        — Nigdy nie zapomnę miny, jak zaczęłaś męczyć go, jego własnym przebojem — zaśmiał się Chester, wjeżdżając na parking przed wytwórnią Warner Bros. 
        — Sam się o to prosił — wysiadła z pojazdu, gdy silnik w czarnym samochodzie zgasł, dorównując kroku bratu — Mógł ze mną nie zadzierać, a go ostrzegałam. 
        Muzyk roześmiał się, przypominając, sobie całe zdarzenie, jednak po chwili spoważniał: 
        — Cieszy mnie jednak fakt, że daje sobie pomóc. Sądzę, że z czasem zapomni o rozpadnie, związku ze Smith. Nie da się ukryć faktu, że przyczyniłaś się znacząco do zmiany jego myślenia — zauważył słusznie. 
        — Nie zrobiłam nic specjalnego. W jakiś sposób go rozumiem, wiem, jak mógł się czuć rozgoryczony, po rozwodzie. Miłość czasami jest niespodziewana. 
        — Muszę ci przyznać rację — ruszyli widną na ostatnie piętro, uprzednio odbierając od recepcjonistki przepustkę dla Julii, która umożliwiała jej swobodnie poruszać się po budynku wytwórni bez obaw wyrzucenia przez ochroniarzy, gdyż nie była pracownikiem czy też interesantem. 
        — Wiem, że nie lubisz, jak wyróżnia się twoje osiągnięcia i wolisz być skromna, ale wiedz, że wiele dla niego zrobiłaś. 
        — Wyraźnie pieką mnie uszy — zatrzymali się, by spojrzeć na przyjaciela, który zmierzał w ich kierunku — Mówiliście o mnie? 
        Rodzeństwo spojrzał po sobie, posyłając sobie niewinne uśmiechy. 
        — Dlaczego akurat my mieliśmy o tobie mówić — odezwał się wokalista — Mamy ciekawsze tematy do rozmów. 
        — Chazz nie okłamuj mnie, dobrze wiem, że byłem głównym tematem waszej rozmowy. 
        — Masz racje, mówiliśmy o tobie — przyznała Julia. 
        — Mogę wiedzieć czemu? 
        — Nie — odparła, kręcąc przecząco głową. 
        — Zdecydowanie za dużo czasu przebywasz z Chesterem, stajesz się tak samo wredna, jak on. 
        — Dzięki Mike — wyczuł kpinę czającą się w głosie wokalisty, jednak nie przejął się jego udawanym wzburzeniem. 
        — Może to rodzinne. 
        — Nie pasuje mi to do twojej osobowości młoda! 
    — Nie będę się z tobą sprzeczać — przyznała Julia, wchodząc do wnętrza wszechstronnego studia nagraniowego.
        Rozejrzała się z uwagę. Ściany pomieszczenia przyozdobione były w pomarańczowe barwy, wiele instrumentów stało pod ścianami, pojedyncze instrumenty stały pośrodku pokoju, lecz była na tyle dobrze ustawione, by pozwolić przejść do kolejnych pomieszczeń i nie sprawiać wrażenia niepotrzebnego tłoku. Zaoferowana oglądaniem studia nie zauważyła znikających wokalistów za drzwiami do pokoju gdzie znajdowała się duża konsoleta, komputer, a na boku ustawiono dwie kanapy. Przekroczyła próg pomieszczenia, zatrzymała się w pół kroku, słysząc przeraźliwy kaszel. Podniosła spojrzenie na Michaela, mężczyzna z trudem łapach powietrze słyszała jego spazmatyczny oddech, duszący kaszel nie pozwolił mu normalnie mówić. Chester stał przy jego boku starając się mu pomóc, cicho coś do niego mówiąc. 
        — Co się dzieje? — ogniki w jej oczach przybrały nieco przerażony wygląd, a ona z lekką paniką spojrzała na duszącego się muzyka. 
        — Później ci wyjaśnię. Podaj inhalator jest w zewnętrznej kieszeni jego torby. Pośpiesz się! — chwyciła czarną torbę leżącą na krześle, odnajdując w jednej z przegródek małe urządzenie, szybkim krokiem podeszła do muzyków podając Mike’owi urządzenie z lekarstwem. 
        — Chester, możesz mi wyjaśnić co się dzieje? — spytała, wciąż niespokojnie spoglądając na Shinodę, który po przyjęciu leku mógł swobodnie oddychać. 
        — Mike nic ci nie mówił? 
        — Ale o czym? 
        — Jestem alergikiem — wyjaśnił ciemnowłosy, opadając na pobliskie krzesło — Uczulają mnie roztocza i pyłki kurzu. 
        — Od kiedy na to cierpisz? 
        — Niecałe trzy lata, na początku sądziłem, że to zwykłe przeziębienie jednak objawy nasilały się. Badania wykazały, że to alergia — wyjaśnił z lekkim trudem. 
        — Wyraźnie ktoś nie do końca posprzątał studio, przez co dostał kolejnego ataku  dodał Bennington, wyczuła w jego głoście wściekłość — Jak znajdę tych konowałów od sprzątania… 
        — Chazz wyluzuj 
        — Nie Mike, dobrze wiedzieli jak zależy nam by czysto w studio jednak to zlekceważyli. 
        — Mogło się to każdemu zdarzyć. 
        — A ty masz przez to cierpieć! Ja tej sprawy tak nie zostawię! 
        — Znowu miał atak? — odwrócili się dostrzegając, wchodzących do studia Brada i Roba. 
        — Tak. 
        — Mike, lepiej idź się przejdź, my musimy tu ogarnąć — z uwagą obserwowała całą sytuację, ku jej zaskoczeniu, Shinoda posłuchał słów przyjaciela, opuszczając pomieszczenie. 
        — Pójdę poszukać Rebeki — koledzy nawet go nie powstrzymali, opuścił studio niemal w biegu poszukując szefowej serwisu sprzątającego. 
        — Nie zaczniemy dziś nagrań, półki tu nie posprzątać — odezwał się Rob, wchodząc w jedną z wnęk ukrytych za zestawem perkusyjnych. 
        — Często zdarzają mi się takie ataki — zapytała, gdy ścierała kurz z komody. 
        — Nie, alergia atakuje go głównie w okresie jesiennym, jednak bierze leki, by zminimalizować skutki, więc ataki są naprawdę rzadkie — wyjaśnił perkusista, rozglądając się z uwagą, by nie pominąć żadnego miejsca. 
        Skinęła głową na znak zrozumienia. Długo nie musieli czekać na powrót Chestera, który pojawił się w studiu u boku Dave’a i Joe’ego. 
        — Rozmawiałem z Rebeccą, powiedziała że ostatnio zmienili firmę sprzątającą i nie wywiązali się do końca ze swoich usług. Ponieważ nie wykonali wszystkich zadań, które im zapisała — streszczając kolegą i siostrze treść rozmowy z pięćdziesięciolatką. 
        — Efekt był widoczny — mruknęła Julia odkładając brudną szmatkę do zlewu wypełnioną ciepłą wodą z odrobiną detergentu do sprzątania — Musieli wszystko robić na szybko, bo zebraliśmy sporo kurzu z blatów — dodała, wycierając dłonie w suchy papierowy ręcznik. 
        — Mam nadzieje, że nie zatrudnią ich po raz kolejny, bo złożę już oficjalną skargę — szatyn stanął przy boku siostry, spoglądając na kolegów z zespołu. 

        Zsunęła na oczy okulary, chroniąc je przed zdradzieckimi promieniami słonecznymi. Chwyciła w ostatnim momencie ramię torby, które wolno opadało z jej braku. Nie chętnie chciała wracać do mieszkania zatłoczonym autobusem, w tak upalny dzień, gdy jej autobus odjechał wybrała się spacerem do domu. Lubiła przebywać na powietrzu i cieszył ją fakt, gdy nie musiała gnieść się wśród ludzi o porze, w której często wracali do swoich mieszkań po ciężkim dniu w pracy. 
        Nie chciała jednak myśleć co dzieje się w komunikacji miejskiej, kiedy zacznie się rok szkolny. Nową szkoła nie była zbyt daleko od jej domu, wystarczyło kilka minut na deskorolce lub pieszo by dostrzec do najbliższego liceum. 
        — Julio! — zatrzymała się z przeświadczeniem, że ktoś ją woła, jednak po chwili wyrzuciła tę absurdalną myśl z głowy i ruszyła w dalszą drogę — Julio, zaczekaj — przystanęła, rozglądając się z uwagą za osobą, która ją nawoływała, ujrzała na jednej z dróżek biegnącego ku niej Roba. 
        — Cześć maleńka — zatrzymał się przy niej, składając na jej policzku delikatny pocałunek. 
        — Cześć Rob, co tu robisz? 
        — Byłem spotkać się z kolegą, niestety musiał wcześnie wrócić, bo jego narzeczona potrzebowała pomocy i po naszym spotkaniu — powiedział z rozbawieniem, widząc jej pytającą minę dodał — Biorą ślub za dwa miesiące. 
    — Idziesz na wesele? 
        — Tak, nie mam parterki, ale z chęcią pobawię się na ich ślub. 
        — Może tam kogoś wyrwiesz — zaśmiała się, szturchając go delikatnie w ramię. 
        — Nie sądzę. 
        — Chyba mi nie powiesz, że nie chcesz znaleźć sobie dziewczyny? — spojrzała na niego zdumiona. 
        — Nie to miałem na myśli. 
        — Pałeczki to nie dziewczyna — odparła, przechodząc przez pasy. 
        — Bardzo zabawne, myślałem, że mi tego oszczędzisz — mruknął nieco z goryczą w głosie. 
        — Wiem, ale bawią mnie wpisy ludzi na Twitterze — jej głos przybrał nieco wesołości przypominając sobie różne wpisy i domysły fanów na temat jego potencjalnej partnerki. 
        — Nigdy nie słyszałem o tym portalu. 
        — Mało osób o nim wie, a sam w sobie nie jest dobrze rozpoznawalny. 
        — Możesz mi wyjaśnić jego działanie? 
        Nastolatka opowiedziała mu działanie portalu na który od czasu do czasu się pojawia. Bourdon z uwagą słuchał słów Bennington, które nieco przybliżała mu działanie tej platformy. 
        — Uważam, że powinniście tam założyć konto. Gdybyście chcieli szybko coś przekazać fanom, Twitter dobrze spełnia swoją funkcję — dokończyła. 
        — Musiałabyś pomówić o tym z Mike’m albo z Adam’m oni zajmują się głównie mediami społecznościowymi w tej grupie. 
        — Czemu mnie to nie dziwi — muzyk roześmiał się na jej słowa. 
        Dotarli po długich minutach pod mieszkanie Benningtona. 
        — Wejdziesz? 
        — Nie dziś, muszę jeszcze coś załatwić na mieście. Spotkamy się następnym razem. 
        — Dobrze, do zobaczenia. 
        — Cześć młoda — pożegnał się, oddalając się w dół ulicy.
        Odwróciła się a jej uwagę przykuł samochód stojący nad pojeździe posesji. Nie sądziłam, że w odwiedziny wpadł któryś z chłopaków, część gruby siedziała w studio nagrywając materiał na kolejny krążek, a Dave i Rob, z którym się właśnie rozstała musieli odpuścić spotkanie bo mnie pozałatwiać kilka dokumentów. Wzruszyła ramionami zdejmując okulary. Weszła do mieszkanie ściągając buty odrzucając je w kąt. Zdjęła torbę z ramienia wyjmując jedynie telefon i ciemną teczkę z lekcjami, ruszając do salonu. Zatrzymała się, gdy dobiegły ją z kuchni głos jej brata, wyczuwalna złość mieszała się w jego słowach, które wypowiadał, jednak ona nie potrafiła ich zrozumieć. Zbliżyła się do pomieszczenia, nie chciała mu przeszkadzać jednak dziwne przeczucie niepokoju nie dawała jej spokoju co bardziej ją zaniepokoiło to krzyki Chestera. Rzadko podnosił głos w jej obecności, praktycznie się nie unosił. Jedynie piosenki były dowodem na to jak potrafi być agresyjny. Nie podobało jej się to. Odłożyła skoroszyt oraz telefon na komodę, przekraczając próg kuchni. 
        — Cześć braciszku, czemu tak krzyczysz? — ruszyła do niego, nawet nie zwracając uwagi na starszego mężczyznę w pomieszczeniu. 
        — Braciszku!? — odwróciła się dostrzegając wysokiego mężczyznę który z uwagą przyglądał się jej ruchom — Chyba nie chcesz mi powiedzieć że ta gówniara mieszka z tobą!? — wyczuła kpinę w jego barwie głosie, a jej wewnętrzny głos podsunął jej myśl która wydała się dość absurdalna, jednak im dłużej mu się przyglądała coś utwierdzało ją to w swoim przekonaniu. 
        — Nie masz prawa tak do mnie mówić — syknęła, mierząc go spojrzeniem swoich błękitnych tęczówek. 
        — Idź do siebie młoda, nie chce byś była świadkiem awantury — Chester spojrzał na siostrę starając się skłonić do opuszczenia pokoju. Zignorowała jego słowa, wciąż z dozą złości spoglądając na ich ojca. 
        — Nikt nie nauczył cię że wita się z kim jak się przychodzi. 
        — Wybacz tato ale nikt nie nauczył mnie kultury — powiedziała to niemal z jadem.
        — Tato!? Czy ty dzieciaku się nie pomyliłaś. 
        — Odjęło mowę! 
        — Jak się o niej dowiedziałeś? — zwrócił się do syna który jedynie przypomniał sobie słowa matki, które do niego kierowała. 
        Sarah nie myliła się w swoich przypuszczeniach. Jego ojciec był pełen fałszywości i nieuzasadnionej goryczy do córki, którą opuścił skazując ją na życie bez rodzinnej miłości, pozwalając jej cierpieć. 
        — Mama mi o wszystkim powiedziała. Jak ją potraktowałeś i zmusiłeś jej oddać Julie. 
        — Ty nic nie rozumiesz! Ona nigdy nie powinna się urodzić! 
        Oczy Julii przybrały nieco ciemniejszą barwę, a pojedyncze łzy spływały po jej bladych policzkach, jednak to nie był koniec słów żałości ze strony mężczyzny. 
        — Twoja matka popełniła największą głupotę swojego życia rodząc tą… — nawet nie potrafił określić słowami, w jak okrutny sposób myślał o tej osiemnastolatce która stała po raz pierwszy przed jego obliczem po prawie siedemnastu latach. 
        Ostatnim razem widział ja jak jego zmarła żona oddawała ją do domu dziecka który sam wybrał. Wiedział, że nie ma najlepszej renomy co gorsze dochodziło tam do przestępstw lecz nie przejął się tym, dla niego ważne było pozbycia się tego bękarta. 
        — Dokończ to skurwysynie! 
        — Jak ty się do mnie odzywasz? 
        — Tak jak sobie zasłużyłeś, to zaledwie lekkie słowa, którymi mogę cię potraktować – wykrzyczała. 
        — Wyjdź stąd radzę ci opuścić mój dom, nie będziesz obrażać Julii w mojej obecności! — wokalista niebezpiecznie zbliżył się do ojca, gotowy wyrzucić go z mieszkania. 
        — Adoptowałeś ją? — przypomniał sobie ostatnie spotkanie z Sarahą która zmusiła go do podpisania papierów zrzekających się ojcostwa nad nastolatką. Nie potrafił zrozumieć jej postępowania, jednak dziś połączył fakty widząc jego niechcianą córkę w domu syna — Jak mogłeś popełnić takie głupstwo, ta smarkula zniszczy ci życie. 
        — Dosyć tego! Jedyną osobą, która sprawiła, że nasza rodzina się rozpadła jesteś ty. Wynoś się z mojego domu! Nie sprawisz jej przykrości już nigdy więcej! 
        Zaoferowany kłótnią z ojcem, nie dostrzegł oddalającej się Julii z pokoju, a po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi. 
        — Jest tak samo słaba, jak matka. 
        — Nie, ona nie jest słaba, nie chciała widzieć co tu będzie się dziać. 
        Wybiegła z mieszkania, z trudem powstrzymując słone łzy. Starła się wymazać z pamięci bolesne słowa, które utkwiły w jej sercu. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić, nie chciała wracać do domu półki on tam był, ale również nie pragnęła samotnie chodzić po mieście. Jak nigdy wcześniej po tak srogich konfliktach potrzebowała czyjegoś towarzystwa. Raziła sobie zawsze samotnie ze swoimi problemami, jednak dziś coś nie pozwala jej przeczyć tego w samotności. Otarła łzy wierzchem dłoni. Nie chciała płakać przez tego dupka, on nie był tego wart. Nawet nie spostrzegła, gdy stanęła przed drzwiami domu Michaela. Nie wiedziała, dlaczego ale potrzebowała się z nim spotkać. Zapukała cicho, mając nadzieje, że Shinoda wrócił ze studia. Chciała już odejść, gdy usłyszała kroki po drugiej stronie i szczęk przekręcającego się klucza. Stanęła twarzą z przyjacielem, jego radosny uśmiech zgasł, gdy zobaczył jej przygaszoną minę, a czające się łzy w jej oczach, wolno spływały po jej policzkach. 
        — Julio, co się stało? — zaniepokoił się, wpuszczając ją do środka. 
        — Mogę się zatrzymać na kilka godzin, proszę, zależy mi na tym — spojrzała na niego niemal z błagającym wyrazem twarzy. 
        — Oczywiście, chodź — poprowadził ją do salonu. Usiadła na ciemnej kanapie, z trudem powstrzymując gwałtowny szloch, który ogarnął jej ciało. 
        — Co się wydarzyło? — spojrzał z trwogą na nią martwiąc się jej nie najlepszym samopoczuciem. 
        — Nic szczególnego poza faktem, że dowiedziałam się, że mogłam umrzeć przy narodzeniu — odparła niemal lodowatym tonem – Skończony dupek! 
        — Julio, uspokój się — jednak jego próby uspokojenia nastolatki spełzły na niczym, gdy dostrzegł kolejne łzy na jej bladych policzkach. 
        Dlaczego była tak słaba? Zawsze starała się poradzić sama z własnymi problemami, które nawiedziły jej umysł, rozwiązać kłopoty, w jakie wpadła, teraz po raz pierwszy od osiemnastu lat poczuła się bezsilna w obliczu swojej przeszłości. Nie miała żalu do Chestera, nawet nie śmiałaby o tym pomyśleć, bronił ją przed ojcem, jednak to nie pozwaliło ją uchronić przed okrucieństwem jego słów. Potraktował ją jakby była niczym. Nieistotną rzeczą, wyrzucając jej bratu, że popełnił najgorszy błąd adoptując ją, wiedziała jednak dobrze, że postąpił słusznie i sam tego pragnął zaopiekować się nią, przez co była mu ogromnie wdzięczna. Odebrała od Michaela kubek z gorącym napojem, bo chwili wyczuła herbatę ziołową. Upiła łyk, starając się skupić na jego twarzy. 
        — Powiesz co się stało? Pokłóciłaś się z Chesterem? 
        — Nie, wiesz dobrze, że może się sprzeczamy, ale nigdy nie doprowadzamy do awantur. 
        — Więc co się stało? 
        — Spotkanie po latach — wyjaśniła, czując jak herbata powoli zaczyna działać, a ona mogła czuć się spokojna. 
        — Ojciec — stwierdził z westchnieniem.
        — Tak. 
        — Powiesz co się tam stało? — nalegał, lecz wciąż niechętnie chciała mu opowiadać o zdarzeniach sprzed kilku minut. 
        — Ja chce o tym zapomnieć! 
        — Rozumiem — skinął głową, wsunęła nieco chłodnawą dłoń w jego uścisk, zacisnął palce na jej nadgarstku, posłała mu lekki uśmiech, dodając: 
        — Chciałabym ci powiedzieć, ale ja sama chce zrozumieć jak ludzie mogą być podli. 
        — Nie zrozumiesz okrucieństwa osób, które miałby być ci bliskie czy obcych osób. Nie mamy pojęcia co siedzi w ich umysłach starając się zniechęcić ludzi do życia, jedyne lekarstwo, jakie na to odnaleziono to miłość, bezwarunkowe uczucie bezpieczeństwa i opieki — wyjaśnił spokojnie, nie zabierając dłoni z jej uścisku, ona sama nie uciekała przed jego dotykiem jak zaledwie kilka tygodni wcześniej. 
        — Tacy ludzie nie powinni się rodzić! 
        Nie odpowiedział na jej słowa, nie potrafiąc ująć tego co siedziało w jego umyśle. 
        Oparł się o blat kuchenny, pozwalając Julii się zdrzemnąć, wciąż zastanawiając się nad jej słowami. Co mogło się wydarzyć, że niechętnie chciała wrócić do mieszkania. Chwycił telefon, spoglądając na wyświetlacz, by zobaczył numer przyjaciela. Nacisnął zieloną słuchawkę przykładając małe urządzenie do ucha: 
        — Cześć Mike — usłyszał zaniepokojony głos Chestera po drugiej stronie — Jest u ciebie Julia? Nie wzięła ze sobą telefonu i nie mam pojęcia gdzie może być. 
        — Tak jest, śpi — wyczuł ulgę ogarniającą piosenkarza.
        — Szukam jej od godziny. 
        — Stary możesz mi powiedzieć co się stało. Przyszła do mnie niemal zapłakana prosząc bym u mnie została na kilka godzin. Co się między wami stało? 
        — Ojciec był u mnie. Wyjaśnię ci wszystko gdy przyjdę. 
        — Dobrze, będę czekać — odłożył telefon, spoglądając do salonu. 
        Julia wyraźnie była wciąż nieświadoma jego rozmowy z Benningtonem spala pogrążona w spokojnym śnie. Chwile później usłyszał pukanie. Pośpieszył by wpuścić przyjaciela do środku. 
        — Gdzie jest? 
        — W salonie, śpi — wyjaśnił, jednak wiedział, że szatyn chciał być pewny stanu swojej siostry to też nie zdziwił go fakt że zajrzał do głównego pokoju. 
        — Możesz mi wyjaśnić co się stało? 
        — Ojciec u mnie był — wyjaśnił, upijając łyk kawy.
        — Co on chciał? Nie przyjeżdża do ciebie często — przenikliwy wzrok Michaela przeszył go na wskroś. 
        — Wiem. Chciał bym poznał Amy. 
        — Pieprzony bękart — odwrócili się słysząc mściwy głos Julii, nastolatka stanęła na progu drzwi, rozbudzona, kosmyki jej włosów były nieco w nieładzie. 
        — Znalazłaś list matki? — jego pytanie, a raczej stwierdzenie zawisło w powietrzu. 
        — Wybacz, nie chciała. 
        — Nie gniewam się. Chciałem ci tego oszczędzić — westchnął. 
        — Wiem i rozumiem, nie powinnam czytać tego listu. Częstuje mnie gadkami o posłuszeństwie a sam nie zachował się ani trochę dobrze — zezłościła się, odebrała od bruneta szklankę wypełnioną lemoniadą. 
        — Julia proszę cię nie rozmawiajmy o nim, nie chce byś niepotrzebnie dokładała sobie zmartwień. 
        — Moim jedynym problemem jest on! — zacisnęła dłonie na szklance, jej knykcie niebezpiecznie pobielały. 
        — Dobrze wiesz, że nie ma do ciebie żadnych praw, matka pozbawiła go opieki nad tobą. 
        — Wiem, ale nie miał prawa mnie wyzywać — mruknęła gniewnie mocniej zaciskając dłoń na jasnym szkle. 
        — Maleńka posłuchaj, nie podoba mi się jego zachowanie, przyjechał dziś bym poznał Amy, ale ja je nie uważam za siostrę, ty jesteś jedynie moją rodziną — wyjaśnił spokojnie, pochodząc do niej. 
        Mike usiadł przy barku, nie chcąc wdawać w dyskusje rodzeństwa, chodź nie był wciąż świadomy co się tam wydarzyło, nie zamierzał im przeszkadzać i dopytywać o szczegóły wcześniejszego spotkania rodzinnego jak mógł zauważyć nie odbyło się w przyjaznych stosunkach.
        — Mogłaby zdechnąć — nigdy nie była mściwa czy nie życzyła komuś śmierci jednak świadomość, że ojciec miał nową córkę a ją porzucił okrutnie raniła. 
        Nie zauważyła jak szkło w jej dłoni pękło na milion kawałków, a kilka odłamków utknęło w jej skórze raniąc niezwykle boleśnie, szkarłatna krew popłynęła po jej przegubie upadając na jasne płytki. Syknęła cicho z bólu czując drobinki szkła przy ruchu nadgarstka. Spojrzała na poranioną dłoń, która aż ociekała krwią. Nie musiała czekać długo na reakcje mężczyzn. Chwyciła jasny ręcznik od Michaela, pozwalając im spojrzeć na głębokie rany. 
        — Nie wygląda to najlepiej. Jedziemy do szpitala — oznajmił Chester, zauważając wiele głębokich ran, w których wciąż tkwiły odłamki połamanej szklanki — Mike podwieziesz nas? 
        — Pewnie, samochód jest przed domem, pójdę po kluczyki — wybiegł z kuchni, wspinając się po ciemnych stopniach. 
        — Dobrze się czujesz? — spytał zmartwiony przyglądając się z uwagą siostrę która jedynie skinęła głową, a grymas bólu przebiegł przez jej twarz. 
        Dotarli do szpitala po krótkiej chwili, podeszli do rejestracji, przy której nie było kolejki, była jedynie starsza kobieta, która rozmawiała z rejestratorką. 
        — Co dolega? — zapytała, służbowym głosem. 
        — Moja siostra stłukła szklankę ma pociętą całą dłoń — wyjaśnił szatyn, przyglądając się z uwagę ciemnowłosej, jej twarz wyraźnie pobladła co go zaniepokoiła gdy starała się nie upaść. Widział, że nie czuje się dobrze, gdy kolejne krople krwi wypływały z ran. Wsparła się na ramieniu przyjaciela, gdy niebezpiecznie zakręciło się jej w głowie, Mike dostrzegając jej nieco odległe spojrzenie objął ją w talii, starając się uchronić przed potencjalnym upadkiem. 
        — Podejdź — zwróciła się do nastolatki, która z lekkim trudem zbliżyła się do kobiety — Możesz mi pokazać? — wolno odsunęła przemoczony krwią ręcznik, mruknęła cicho z bólu — Wygląda to poważnie, zaraz wezmę lekarza, proszę zaczekać — oddaliła się jedynym z korytarza. Wróciła po chwili w obecności chirurga. 
            — Mogę spojrzeć? — spytał. 
        Skinęła głową obserwując jak lekarz delikatnie przygląda się wpitym odłamek szkła. 
        — Zabieram ją od razu na badania. Proszę tu zaczekać — zwrócił się do mężczyzn, zabierając licealistkę na badanie rentgenowskie. 
        Zniecierpliwieni czekali na jakąś informacje o stanie Julii. Chester chodził niespokojny po poczekali, zastanawiając się czemu badanie tak długo trwa, przyjaciel, wiedział jakie emocje nim targając więc nawet nie próbował go uspokajać, wiedział, że nie przyniesie to zamierzonych efektów. Po dwóch godzinach na korytarzu pojawił się doktor, który przyjął młodą pacjentkę. 
        — Panowie są z rodziny Julii Bennington? 
        — Tak, jestem jej bratem – odezwał się piosenkarz, wstając z niewygodnego krzesełka — Co z Julią. 
        — Wydaje się, że wszystko przeszło bez komplikacji. Wyjęliśmy szklane odłamki, rany były dość głębokie, nie obyło się bez szwów. Usztywniliśmy dłoń i przez najbliższe dwa tygodnie będzie musiała je nosić. 
        — Dziękuje doktorze. 
        — To moja praca. 
        — Czy mógłbym ją zabrać? 
        — Przygotuje tylko wypis i może pan zabrać siostrę do domu — wyjaśnił odchodząc do gabinetu, długo nie musiał czekać na nastolatkę. Pojawiła się w obecności starzej pielęgniarki, która uśmiechnęła się ciepło. 
        — Zostawiam cię w dobrych rękach słoneczko. Drugim razem staraj się rozwalić coś innego by nie ucierpiała kuchnia przyjaciela — zaśmiała się na słowa staruszki. 
        — Nic się nie wydarzyło poza rozwaloną szklanką — zaśmiał się Shinoda. 
        — Mam rozumieć, że to pan Michael, właściciel rozbitka. 
        — Tak. 
        — Niech panowanie uważają na tę ślicznotkę drugim razem, bo nie chce jej spotykać z pociętą twarzą. 
        — Dobrze będziemy uważać — odparł Chester obserwując oddalającą się pulchną pielęgniarkę. 
        Doktor wrócił po chwili z wypisem i receptą na leki przeciwbólowe i opatrunkami, które kazał zmieniać co dwa dni. Opuścili szpital, ciesząc się przedpołudniowym słońcem.

No comments:

Post a Comment