Sunday, July 26, 2020

I 04 — ZWIERCIADŁO PRAWDY

        — Hansel, Bennington proszę o spokój! — muskularny mężczyzna, stanął między dwojgiem kłócących się od kilku dni nastolatek. 
        Dziewczęta, choć do siebie łudząco podobne, ich odmienne charaktery, jak również drobne cechy wyglądy, sprawiały, że siedemnastolatki były swoimi przeciwnościami. W najczystszym błękicie oceanu oczu Julii Bennington dostrzec można było pobłyski, które sprawiły, że cień granatu zakradł się do jej spojrzenia. Zawsze lekko zwężone oczy, teraz przybrały nienaturalną wielkość, ciskając gromy w swoją współlokatorkę. Powieka opuchła czerwienią, gdy pięść jej rywalki wylądowała na jej twarzy. Włosy swobodnie opadły na jej pobladłe i lekko zadrapane policzki. Ubranie już wcześniej nie należało do najwyższej jakości, teraz stało się jedynie podartymi szmatami, nadającymi się jedynie do wyrzucenie. Dla niej nie miało to znaczenia. Podparła dłonie na bokach, nie spuszczając swojego ostrego wzroku z Lisy. 
        — Co tu się wydarzyło? 
        Tubalny głos jednej z opiekunek przywrócił ich do rzeczywistości, gdy zostały rozdzielone, przez podjętą przez ich opiekunów interwencje. Śmiała się z nich w duchu, że uczynili to dopiero, teraz gdy ich mała sprzeczka przerodziła się w pełną wulgaryzmów i oskarżeń awanturę. Czasami zastanawiała się czemu pani Amelia zatrudniła tych patałachów, którzy nie byli w stanie zapanować nad dwójką nastolatek, które nie żywiły do siebie nic prócz ogromnej nienawiści. 
        — Powtarzałam pani wielokrotnie, żeby nas pani rozdzieliła — odezwała się Julia, spoglądając z nienawiścią na swoją lokatorką — Nie potrafimy się dogadać! 
        — Mów za siebie dziwko. 
        Nerwy jej puściły. Rzuciła się w stronę dziewczyny, jednak poczuła mocny uścisk na ramieniu. Spojrzała za siebie dostrzegając jednego z wychowaców. Z obrzydzeniem wyrwała się z jego uścisku, pragnąc jak najdalej uciec od dotyku, który ją wręcz parzył. 
        — Licz się ze słowami młoda damo — upomniał ją. 
        Prychnęła w odpowiedzi, on należał do jednej z ostatnich osób, które mogły w jakiś sposób jej rozkazywać. Nie była już posłuszna opiekunom tego sierocińca. Wszyscy wiedzieli, że kolejne kary czy upomnienia, na nią nie działają. Odnajdzie zawsze sposób by złamać zasady, które tutaj panują, lecz jeśli miała być szczera tutaj nie było czegoś takiego. Każdy wychowanek żył własnym życiem, nie polegali na tych, którzy mają za zadanie ich wychować. Sierociniec rządzi się własnymi prawami. 
        — Sytuacja się powtórzy, a jedna z was wyląduje w izolatce — zagrzmiała starsza kobieta — Może wtedy zaznacie trochę dyscypliny. 
        Roześmiała się cicho na jej ostatnie słowo: 
        — Coś cię bawi panno Bennington? 
        — Niech sobie pani daruje, każdy dobrze wie, że nie panujecie nad nikim z wyjątkiem dzieci do szóstego roku życia. Mówi pani o dyscyplinie — mówiła z kpiną — Bądźmy ze sobą szczerzy, ona tutaj nie istnieje! — uniosła nieco głos, by podkreślić swoje oburzenie. 
        Nie przejmowała się konsekwencjami, bo jej słowa były prawdą, którą opiekunowie próbowali wypchnąć. Nie chcieli się przyznać do tego, że grupka rozwydrzonych dzieci wchodzi im na głowę, a oni sobie z tym nie radzą. Albo tego nie pojmowali. Dwie sytuacje, które i tak doprowadzą do jednego znajomego faktu. 
        Z lekkim uśmiechem spoglądała na niedowierzających opiekunów, co jeszcze bardziej ją rozbawiło. Machnęła dłonią, nie skupiając uwagi na awanturującą się Lisę oraz opiekunów, którzy zaniemówili po jej wypowiedzi. Odwróciła się na pięcie, słyszała za sobą nawoływania by została, jednak to nie miało dla niej znaczenia. Zaczasnęła drzwi jadalni przedzierając się przez labirynt korytarzu, by dostrzec znajome mahoniowe drzwi wyjściowe. Pchnęła je, wychodząc na zalany w blasku słońca podwórko. 
        Miała ogromną chęć by opuścił ten zaułek, ale po wczorajszej rozmowie z Chester’m, miała wiele do przemyślenia. Nie miała również pojęcia kiedy się zjawi, więc pragnęła na niego zaczekać i poznać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. 
        Przysiadła na oparciu drewnianej ławki podpierając dłonie o kolana, przyglądając się dwójce dzieci bawiących się w piaskownicy, pomimo że nie zawiązała tutaj żadnych znajomości i unikała kontaktu z wychowankami, kochała dzieci i lubiła się czasami z nimi pobawić. Chciała podarować im odrobinę dzieciństwa, jakiego jej brakowało. Nagle mała plastikowy okrąg wypadła im z piasku, nawet nie miała pojęcia co Luke’a i Layla robią. Jasna piłka potoczyła się pod drewniane siedzenia, chwyciła ją i rzuciła dziewczynce. 
        — Zgubiliście coś. 
        — Dzięki Julio — odkrzyknęła blondynka, machając do niej. 
        Ciemnowłosy chłopiec odwrócił się w jej kierunku, gdy dobiegł tak przyjazny głos dziewczyny, z którą uwielbiał się zabawić. Spojrzał na siedzącą na drewnianym krześle nastolatkę, wykrzyknął do niej: 
        — Pobawisz się z nami? 
        — Nie dziś Luke. 
        — Dobrze — odpowiedział niemal chórkiem wraz ze swoją siostrzyczką po czym wrócili do zabawy w budowaniu fortu ze złocistych ziarenek piasku, mając przy tym dużo śmiechu. Obserwując roześmiane dzieci, pogrążyła się w rozmyślaniach na temat ostatnich wydarzeń w jej życiu, co kompletnie ją pochłonęło. Nie dostrzegła zbliżającego się do niej piosenkarza. 
        — Cześć Julio — podniosła gwałtownie głowę, gdy wyrwał ją z głębokiego letargu, w który wpadła. 
        — Hey — uśmiechnęła się nieśmiało, przyglądając się twarzy szatyna skrytego za ciemnymi okularami.     
        — Szybko się pojawiłeś — zauważyła. 
        Zeskoczyła ostrożnie z ławki, podchodząc do niego by się przywitać. Uścisnęła mu dłoń, co wydawało jej się trochę nie na miejscu, ale mężczyzna przyjął to ze spokojem. 
        — Jechałem nocą, jest mniejszy ruch — wyjaśnił szybko, zdejmując okulary. 
        — Prosiła żebyś abyś się nie śpieszył. 
        Zaśmiał się cicho, na jej słowa przysiadając na krześle, na którym do tej pory spoglądała na maluchy. Dostrzegł jej pytające spojrzenia, lekko zaskoczona jego reakcją pośpieszył z odpowiedzią.
        — Przypominasz mi mojego przyjaciela, on również skierował takie same słowa przed moim wyjazdem — przemilczała jego wyjaśnienia, ponownie siadając na krawędzi ławy. 
        — Na pewno się o ciebie martwi — przerwała ciszę między nimi, zakłóconą jedynie rozmową rodzeństwa w piaskownicy i odgłosem przejeżdżających przez ulice pojazdów mechanicznych. . 
        — On się niepokoi o każdego z nas — odpowiedziała cicho — Lepiej mi powiedz co, ci się stało z okiem? — powoli, odwrócił się do niej, dostrzegając już chwile temu zaczerwienie na jej policzku. 
        — Nic takiego — odparła, wzruszając obojętnie ramionami. 
        — Nie powiedziałabym tego, źle to wygląda — mruknął, wpijając w nią spojrzenie swoich ciemnych tęczówek. 
        — Naprawdę nic mi nie będzie — zapewniła go — Przejdziemy się? 
        — Oczywiście — odparł, podnosząc się, wyciągnął do niej dłoń z ciemnymi szkłami — Lepiej je załóż! — polecił. 
        — Nie. 
        — Nalegam. 
        — Dobrze — odebrała od niego okulary, ale tylko dlatego by nie sprawić mu problemu, dopiero co się poznawali, nie chciała wpakować go w kłopoty. 
        Opuścili ciemne mury kamienicy, brukowanym chodnikiem ruszyli przed siebie, Julia jednak wiedziała, gdzie chciała pójść, znała to miejsce bardzo dobrze i wiedziała, że nikt nie będzie im tam przeszkadzać. 
        — Wiesz, dokąd idziemy? — padło pytanie z jego ust, po krótkim spacerze, dostrzegając na przeciwległej końcu ulicy, dobrze znany jej park. 
        — Tak — odparła, przechodząc przez pasy — Lubię tutaj przychodzić, bo wiem, że nikt nie będzie przeszkadzał — dodała, gdy po chwili usiedli pod jej ulubionym drzewem w najmniej uczęszczanej części parku. 
        — Nie znałem tego miejsca — stwierdził nieoczekiwanie. 
        Rozejrzał się po małym zaułku. Wysokie drzewa górowały nad nimi, słyszeli odgłos strumyka, nieopodal który wygrywał swoją własną muzykę, łączył się ze śpiewem ptaków siedzących na gałęziach drzew, wesoła melodia uspokajała zmysły. 
        — Jako nastolatek zwiedziłem różne części Phoenix, ale tego miejsca nie kojarzę — powiedział, zachwycony urodą tego miejsca. 
        — Mało osób wie, że ono istnieje. Znalazłam je przez czysty przypadek, kiedy skończyłam zajęcia w szkole i z czystych nudów spacerowałam po mieście. 
        — Ciekawie tu, często tu przesiadujesz? 
        — Mogę śmiało powiedzieć, że tak — zdjęła okulary, kładąc je na zielone trawie. 
        Wsłuchali się w śpiew słowików, cierkających wesołą melodię, która unosiła się na delikatnym wietrze. Szum wody w oddali dodawał akompaniamentu zwierzęcym instrumentom, w oddali jedynie było można usłyszeć szum miasta, jednak ten tajemniczy zakątek dawał wrażenie, jakby siedzieli oboje na wsi, gdzie czas wolnej płynął. 
        — Znałeś prawdę? — zniżył wzrok, słysząc pierwsze słowa z ust nastolatki. 
        — Nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem nic, że miałem siostrę. Mama nic mi nie powiedziała. Wiem, że ojciec o tobie wiedział... 
        — Porzucił mnie — gorycz jej słów, zawisnął w powietrzu. 
        — Julio, ja naprawdę o niczym nie wiedziałem — skupił na sobie jej spojrzenie — Przysięgam, matka dopiero pół roku temu mi powiedziała, że cię urodziła, ojciec zachował się jak skończony dupek, ale.. 
        — Nie broń jej mogła się mu przeciwstawić, nie zrobiła tego! 
        — Rozumiem, że masz do nich ogromny żal, nie będę nawet próbował cię przekonać do zmiany zdania, bo wiem jak trudno, jest komuś wybaczyć. Wiem, że będziesz nosiła żal w sercu do nich przez resztę swojego życia, ale ja nie chce cię tracić. Pamiętam, że jako dzieciak, zawsze marzyłem, by mieć młodszą siostrę. Brakowało mi osoby, z którą mógłbym się bawić, rozmawiać godzinami o nic nieznaczących sprawach, pocieszać ją po rozstaniu z chłopakiem, bronić jej — uśmiechnął się na samą myśl — Daj mi tę szansę, wiem, że nie zwrócę ci minionych lat, ale chciałbym, abyś, dała nam obu drugą nadzieję, by zbudować naszą relację. Nie znamy się, ale chyba to najwyższa pora, by zerwać z kłamstwami i tajemnicami w tej rodzinie. 
        — Nawet jeśli pojawi się ta drugi początek, czy to naprawdę ma jakikolwiek znaczenie? Nie zrozum mnie źle, zostałam wychowana bez rodziny, nie miałam nikogo, zawsze muszę radzić sobie sama. 
        — Julio potrafię zrozumieć twoje wątpliwości, ale jeśli mamy przyjemność siebie spotkać i zrobić wszystko by odbudować relacje jako brat siostra. Dlaczego nie możemy spróbować? — cierpliwie tłumaczył, choć wiedział, że nie będzie to łatwe, by w jakiś sposób zbliżyć się do niej. Spojrzał na jej lekko przymknięte powieki, dostrzegł skupienie w jej czystych jak bryza oceanu oczach, tak bardzo przypominające oczy ich matki — Nie dam ci gwarancji, że może nam się udać, ale przynajmniej spróbujmy — dodał, widząc jej spojrzenie na sobie. 
        Jeśli Chester miał racje? Dlaczego nie powinni spróbować odbudować ich stosunków? Nie mogła go obwiniać o jej los, był nie winny, bo żył przez całe życie w niewiedzy i kłamstwie, jak ona. Oszukali ich, osoby, które powoli im ufać, nie poczęli się do tego stopnia. Zawsze mogła odejść, jeśli by tego chciała. 
        — Zamieszkaj ze mną — takie prośby się nie spodziewała, spojrzała na niego w oszołomieniu, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co siedziało jej w głowie. 
        — Nawet jeśli się zgodzę, sprawy formalne mogą zająć kilka miesięcy — rzekła z po wątpieniem. 
        — Pamiętasz, jak wspomniałem ci, przy naszym pierwszym spotkaniu, że rozmawiałem z prawnikiem dotyczące rzetelności twoich dokumentów? 
        — Tak, co to ma do rzeczy? 
        — Już wtedy starałem się na opiekę nad tobą. 
        — Co masz na myśli? 
        — Chcę przez to powiedzieć, że od dwóch miesięcy jestem twoim prawnym opiekunem.
        — Skąd miałeś pewność, że zgodzę się na wszystko. 
        — Nie byłem pewny, lecz nie chciałem, by ktoś inny cię wychowywał. 
        — A co z ojcem? Jeśli żyje, ma wciąż prawa rodzicielskie. 
        — Nie ma żadnych praw, matka, zanim odeszła, odnalazła go i zmusiła, by zrzekł się władzy, nad tobą. 
        — Czyli... Chcesz mi powiedzieć, że ty jesteś za mnie odpowiedzialny? 
        — Tak – wytłumaczył spokojnie z lekkim uśmiechem na ustach. 
        Zamilkła nie mając pojęcia co powiedzieć. Jedyne co przyszło jej na myśl, że jej brat zaskoczy ją jeszcze nie jednokrotnie. 
        — Jesteś pewien, że tego chcesz, brać na siebie premie wychowania nastolatki? — pytała. 
        — Julio niczego w życiu nie byłem pewien jak tego, by zapewnić ci prawdziwy dom — delikatnie ujął jej dłoń, jednak ona szybko ją cofnęła. Zaniepokojony jej nagłą reakcją spojrzał na nią podejrzliwie. 
        — Nie pytaj — wyjaśniła krótko, odwracając wzrok. 
        — Zgodzisz się ze mną zamieszkać? — ponowił swoją propozycję. 
        — Już dziś? 
        — Czemu nie, zaczęły się wakacje, będziemy mieć mnóstwo czasu, by się poznać. 
        — Zaskoczyłeś mnie trochę, nie byłam na to przygotowana. 
        — Wiem, ale nie chce, żebyś nadal tu mieszkała — dodał, przypominając sobie stare mury kamienicy. Pragnął jej dać prawdziwy dom, jaki powinna otrzymać już dawno. Widział, że rozmyśla nad jego propozycją. Nie wiedział, czy się zgodzi, ale miał cichą nadzieję, że usłyszy od niej słowa zgody. 
        — Dobrze — długo czekał na jej słowa — Pozwolisz mi jednak odejść, gdy nie będę czuć się pewna — z lekkim oporem przyjął jej słowa. 
        — Wracajmy, pomogę ci się spakować, będziemy jeszcze musieli porozmawiać ze Smith — podniósł się z ziemi, podając jej ponownie okulary, którymi co jakiś czas się bawił. 
        Pomimo tak krótkiej znajomości, ruszyli w krótką drogę, rozmawiając o niedawnych wydarzeniach. Dotarli pod ciemną bramę, poszli na tak znane podwórze. Przeszli przez ciemne drzwi i skierowali się do gabinetu dyrektorki. 
        — Jesteś gotowa? — zapytał tuż przed drzwiami gabinetu. 
        Skinęła lekko głową, zastukał spokojnie, czekając na zaproszenie. Długo nie musieli oczekiwać na zaproszenie. Weszli po chwili, kobieta podniosła głowę na pliku dokumentów leżących przed nią. 
        — Nie spodziewałam się pana zobaczę — zaczęła, podchodząc do nich, ściskając dłoń mężczyzny — Julio szukałam cię całe przedpołudnie, gdzie byłaś? 
        — Zabrałem ją na spacer — wyjaśnił krótko. 
        — Muszę z tobą wyjaśnić pewną sprawę — zwróciła się do podopiecznej, zanim zwróciła się bezpośrednio do piosenkarza — Co pana do mnie sprowadza?     
        — Wyjaśnię pani później, proszę mi lepiej powiedzieć, o czym chciała pani rozmawiać z Julią — zaciekawiony całą sytuacją, chciał w końcu poznać odpowiedź, dlaczego nastolatka ma podbite oko i o co w tym wszystkim chodzi. 
        Kobieta westchnęła cicho, zanim wyjaśniła. 
        — Gdyby nie był pan prawnym opiekunem Julii, nie mogłabym panu tego powiedzieć, ale w tym przypadku, ma pan prawo wiedzieć — spojrzała na siedemnastolatkę, która nie była przejęta wydarzeniami sprzed śniadania — Julia wdała się w bójkę z jedną ze swoich koleżanek. 
        — Lisa nie jest moją znajomą — podniosła głos, wzburzona na samą myśl o Hansel — Prosiłyśmy wychowawców by nas rozdzieli, bo się nie dogadujemy, nie zrobili tego! 
        — Julio słyszałam o tym, ale nie mamy na tyle wolnych pokoi. 
        — Pani chce powiedzieć, że dziewczęta się ze sobą pobiły, a pomimo to nadal ze sobą mieszkają — wtrącił się mężczyzna oburzony brakiem reakcji od dyrektorki. 
        — Źle mnie pan zrozumiał... 
        — Wydaje mi się, że doskonale rozumiem. Jej współlokatorka wywołała sprzeczkę, wdały się w bójkę i nadal mieszkają razem? Nie wydaje się pani to trochę nieodpowiedzialne? 
        — Proszę mnie posłuchać... 
        — Nie zabieram Julie z tego miejsca, nie pozwolę na to, żeby moja siostra dalej mieszkała w takim miejscu — dodał stanowczo. 
        — Skoro pan stawia tak sprawę — wyznała chłodno, podchodząc do jednej z szafek i wyciągając plik dokumentów — Zanim każe wam podpisać ostanie papiery, muszę być pewna, że Julia też tego pragnie. 
        — Tak, chce zamieszkać z Chesterem — odparła krótko, czując jego spojrzenia na sobie. 
        — Dobrze, skoro tak stawiacie sprawę. Proszę się podpisać — podsunęła dokument Benningtonowi, który bez wahania złożył na nim swój podpis. 
        — Mam nadzieje, że będziesz dobrze się czuła przy bracie — zanim odeszli kobieta zwróciła się już do swojej byłej podopiecznej. 
        — Ja również. 
        Opuścili gabinet i ruszyli do jednego z pokoi. Po niemal minucie byli w pokoju, który zajmowała Julia wraz z Lisą. Otwierając ciemne drzwi, miała nadzieje, że jej nie będzie. Myliła się. Dziewczyna siedziała wygodnie na swoim łóżku, rozmawiając ze swoją najlepszą przyjaciółką. 
        — Wreszcie jesteś, zapłacisz mi za ten numer, na jadali — syknęła, gdy tylko pojawiła się w progu drzwi. 
        Wiedziała wściekłość malująca się na jej twarzy, chciała wyrównać rachunki sprzed dwóch godzin, obecność April nie była przeszkodą, bo równie jak ona nie przepadała za Bennington. 
        — Myślisz, że się ciebie boje, wolne żarty, prowokujesz wszelkich sprzeczek między nami. Wina jesteś wyłącznie ty! — żyłka na skroni młodszej dziewczyny niebezpiecznie pulsowała. 
        — Śmiesz mnie oceniać. 
        — Na twój temat już dawno wyrobiłam sobie zdanie — odparła, wchodząc głębiej, nie dostrzegła jak Chester, zniknął za drzwiami, odbierając telefon od managera zespołu. 
        — Lisa nie! — czarnowłosa z trudem powstrzymała koleżankę przez ponowną kłótnią z nie lubianą lokatorką. 
        Julia nie przejęła się zbytnio, wyciągnęła walizkę z wnętrza szafy, kładąc ją na łóżku, otworzyła ją i zaczęła pakować swoje ubrania, gdy ostania bluza wylądowała na dnie, do pokoju wszedł jej brat. 
        — Wybacz Julio, pilna rozmowa. 
        — Nic się nie stało — nawet nie zauważyła, gdy April wyciągnęła szatynkę z pokoju, nie dopuszczając do kolejnej bójki, choć nie przepadała za nią, miała dość ich ciągłych awantur. 
        — Pomóc ci? 
        — Nie poradzę sobie — odparła, wyciągając szkicownik i notatniki z szafki nocnej ułożyła je na biurku, chcąc schować małe drobiazgi, które posiadała do kuferka. 
        Nie dostrzegła brata, który rozglądał się po pokoju, wtedy jego wzrok przykuł plakat, jego i przyjaciół. 
        — Słuchasz rocka? 
        Podniosła wzrok, słysząc jego pytanie: 
        — Tak, dlaczego pytasz? — wtedy dostrzegła jego wzrok na zdjęciu jego zespołu, uśmiechnęła się lekko na ten widok. 
        — Znasz nas zespół — bardziej stwierdził, niż zapytał. 
        — To prawda, znam waszą twórczość i bardzo was podziwiam. 
        Schowała resztę drobiazgów do szkatułki i ułożyła ją w bezpiecznym miejscu. 
        — Nie jestem jednak z tych dziewcząt, które piszczą i krzyczą na wasz widok — dodała, przysiadając obok muzyka. 
        — Zauważyłem, inaczej byś jakoś zareagowała, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. 
        — Wiesz, byłam w takim wielkim szoku po rewolucjach, jakie mi zafundowałeś, że nawet się tym nie przejęłam — roześmiał się na jej słowa, pomagając jej ułożyć ostatnie rzeczy do torby. 
        Gdy opuszczała mury miejsca, do którego do tej pory nazywała domem, czuła nie określony rodzaj ulgi i szczęścia, że nie musi spędzać już kolejnych dni w tym miejscu, które nazywała więzieniem.

No comments:

Post a Comment