Sunday, July 26, 2020

I 02 — NIEOSIĄGALNE MARZENIA

        
            — Pozwoli pani, że sam przejdę do wyjaśnień — wtrącił się uprzejmie, spoglądając na lekko osłupiałą licealistkę — Nazywam się Chester Bennington i mam podejrzenia sądzić, że wiele nas łączy.
        Zamarła w pół kroku, gdy ponownie chciała znaleźć się poza granicami miejsca, który zmuszona była nazywać domem przez tak wiele lat swoje młodego życia.
        — Doprawdy. Ja jednak uważam, że nie mamy wiele sobie do powiedzenia — przeszywająco ostry ton jej głosu, przyprawił młodego mężczyznę o dreszcz strachu.
        Nie spotkał jeszcze nikogo w swoim życiu, który tak bardzo był wyprany z emocji, beznamiętna odpowiedź aż raziła jego uszy. Przyglądał się jej, jak zakłada dłonie na piersi, a odcień błękitu w jej spojrzeniu, przybrał barwę purpury nocy. Uniosła nieznacznie brew do góry, jakby chciała, by powiedział jej, że ostatnie słowa, które wypłynęły z jego ust, były niespiesznym żartem, pozwalając jej w spokojnie odejść.
        Wpatrzony w nastolatkę, nie mógł zrozumieć, do jakiego stanu doprowadziła obojętność i brak empatii co do uczuć tej młodej dziewczyny. Otrząsnął się z chwilowego letargu, próbując ukryć tlące się w jego piersi zdenerwowanie.
        — Pozwól mi wyjaśnić, z czym do ciebie przychodzę. Zdecydujesz wtedy czy mam odejść i zapomnieć, że ta rozmowa się odbyła czy mam kontynuować moje działania — zamilknął, słowa przychodziły mu z trudem.
Nie znał jej, mógł się do tego otwarcie przyznać. Słyszał jednak o niej opowieści opiekunki wszystkich dzieci bez rodzin i jej wychowańców, którzy nie mieli o niej pochlebnego zdania, a jednak coś sprawiło, że w jego sercu pojawiła się nikła nadzieja. Wiara, której nie chciał utracić, teraz gdy powoli zbliżał się do rozwiązania całej tajemnicy, z którą żył od przeszło paru miesięcy.
        — Dobrze, ale tylko kilka minut — uległa.
        Nie ufała mu, nie darzyła go w ogóle sympatią, ale skoro miał jej coś do powiedzenia, nie zamierzała go spławiać, jak chciała to początkowo zrobić. Widziała, że zależy mu na rozmowie, a ona nie miała nic do stracenia. Jej i tak zakręcone życie się nie zmieni.
        — Czy jest tutaj miejsce, gdzie mogliśmy spokojnie porozmawiać?
        Poraził ją jego opanowany ton głosu, jakby był przygotowany na przykre konsekwencje czy odrzucenie z jej strony.
        Amelia Smith poprowadziła ich przez gąszcz wąskich korytarzy wprost do swojego biura w odległej części sierocińca. Gestem dłoni zaprosiła ich do gabinetu, który tak dobrze znała, odeszła bez słowa, dając czas, by mężczyzna miał możliwość poznania dziewczyny, która w dokumentach figurowała jako jego siostra.
        Szatynka oparła się o framugę ciemnego dębowego biurka, spoglądając na lekko zakurzone okno, widziała przerzedzające przez pobliska ulice samochody i ludzi śpieszących się do swoich codziennych obowiązków.
        — Możesz mi wyjaśnić, czego ode mnie chcesz? — zaplotła dłonie na piersi, czując na sobie spojrzenie, stojącego wciąż w przejściu mężczyzny — Raczej nie poufałości — zaśmiała się sucho.
        Zapanowała niezręczna cisza, przeplatana jedyna odgłosem ruchu ulicznego oraz ich cichych oddechów, które wypełniały pomieszczenie. Muzyk nie potrafił się odezwać, jeśli jego matka miała racje i stoi za nastolatkom, która była z nim spokrewniona był przerażony jej oziębłością i braku uczuć w jej oczach. Miał wrażenie, że przerobili tę dziewczynę w jakiegoś demona bez okazywania niczego prócz oschłych odpowiedzi. Czy mógł się dziwić?
        Widział to po niej, że porzucono ją na pastwę losu, osamotniona, zdaną na własną łaskę czy tak powinno wyglądać życie nastoletniej licealistki?
        — Zanim powiem, czego oczekuje od naszej rozmowy, czy możesz odpowiedzieć mi na jedno pytanie? — zapytał ostrożnie, coraz bardziej obawiając się jej reakcji.
        — Mów! — ponagliła go.
        Zamilkł na moment, chcąc ubrać w słowa nękające go przemyślenia. Odchrząknął, po czym się odezwał:
        — Czy jesteś świadoma, kim są twoi rodzice?
        Obserwował z niepokojem jak jej dłonie, zacisnęły się na rogach ciemnego drewna, na którym się powstrzymywała, chodź nie mógł dostrzec jej twarzy, był przekonany, że zaciska mocno powieki.
        — Nic nie wiem! — wybuchła nagle, odwracając się gwałtownie do niego.
        Oczy dziewczyny przybrały nienaturalny kształt, które nigdy wcześniej nie mógł dostrzec, kątem oka widział jak, powstrzymuje się przez rzuceniem czegoś w pobliską ścianę.
        — Zostawili mi głupią karteczkę — wycedziła, rzucając na ciemny blat pomiętą kartkę papieru, którą często przy sobie nosiła. Utkwił wzrok w znanym kobiecym piśmie i krótkiej wiadomości „Ma na imię Julia Bennington”, stara nieco podarty papier był światkiem wielu frustracji i wściekłości młodej kobiety — To dowód ich miłości — niemal wypluła z ust ostatnie słowo — Moja rodzina dla mnie nie istnieje!
        Stał niczym sparaliżowany przez rozwścieczoną dziewczyną, której aż ciskały gromy z oczu. Musiał jednak zachować zimną krew, lecz obawiał się następnych minut, a zwłaszcza tego jak wyprowadzi ją z błędu. Nie był jeszcze świadomy, że wywoła to reakcję łańcuchową.
        — Julio — zaczął poważnym tonem, zbierając się w końcu na odwagę — Jest coś o czym nie wiesz — mówił cicho, ale łagodnie.
        — Nie obchodzi mnie to! — krzyczała.
        Ominęła skutecznie biurko, kierując się do wyjścia. Miała już dosyć tej całej rozmowy, nie chciała już spoglądać na twarz tego młodego mężczyzny, który zamiast wyjaśnić jej okoliczności ich spotkania, zadaje jej coraz więcej zagadek i pytań, na których na pewno nie pozna odpowiedzi.
Zatrzymała się, gdy poczuła mocny uścisk na nadgarstku. Odwróciła się zbulwersowana na pięcie, zanim mogła się odezwać, muzyk wyprzedził ją, mówiąc:
        — Jesteś moją siostrą.
        Pierwszy raz widział jak w jej oczach pojawi się jakieś uczucie, może to nie było takie, jakie oczekiwał, jednak dostrzegł, że pod maską lodowatej buntowniczki kryje się skrzywdzona dziewczyna. Zachwiała się niebezpieczne, gdy dobiegły ją słowa Chestera, świat zawirował wokół niej i gdyby nie otrząsnęła się z nagłego szoku, miałaby bliskie spotkanie z ziemią.
        — Co!? — niemal wykrzyczała — Nie, to spóźniony żart tej zołzy Lisy prawda? — zaczęła się histerycznie śmiać.
        On jedynie skinął przecząco głową, a z gardła nastolatki wypłynęły pojedyncze bluźnierstwa. Chwyciła się za głowę, odpadając na pobliskie krzesło, obserwował z uwagą jak zakrywa twarz w dłoniach.
        — Czyli… chcesz mi powiedzieć, że mam rodzinę! Pieprzoną rodzinę, która mnie nie chciała! — jej impulsywny charakter dał o sobie znać.
Ukucnął przed a jej oczy ponownie zastygły w beznamiętnym braku uczuć, na jej ustach jednak błąkał się niemal drwiący śmiech. Obawiał się, że może zareagować zbyt gwałtownie jednak podjął to ryzyko.
        — Julio, rozumiem co możesz teraz o mnie myśleć, jednak przez dwadzieścia osiem lat mojego życia, żyłem karmiony kłamstwami zresztą jak ty. Prawdę poznałem przed śmiercią matki. Dopiero wtedy odważyła się powiedzieć, że mam siostrę, która wychowała się u obcych ludzi.
        — Myślisz, że ci w to uwierzę!
        Bez zastanowienia wyjął z wnętrza swojej skórzanej kurtki zgięty w pół list, który miał zostać wręczony nadawcy bez spoglądania do środka przez obcych. Nastolatka spojrzała na trzymanych w jego dłoniach dokument, nie mogąc się odnaleźć w tej nowej sytuacji.
        — Mama prosiła bym ci to przekazał z prośbą byś przestała płacić za jej krzywdy i życie bez niej.
        Spoglądała na niego niezrozumiale, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Wydawało się jej to tak nierealne by po długich latach błądzenia odnalazła w końcu kogoś z kim była spokrewniona. Miała ogromny mętlik w głowie, nie mogła uporządkować rozbieganych w jej umyśle myśli.
To nie działo się naprawdę! — powtarzała sobie. Dlaczego akurat teraz całe jej życie wywróciło się do góry nogami, czemu pojawił się w jej życiu i zaczął mieszać.
        — Dlaczego, dlaczego ja? — spytała cicho — Mogłeś się pomylić, to nie koniecznie mogę to być ja.
Mężczyzna westchnął głęboko po czym, wyłapał jej mętne spojrzenie.
        — Julio nie ma mowy o pomyłce, szukałem wskazówek i dokumentów świadczącym o naszym pokrewieństwie przez wiele miesięcy. Za zgodę dyrektorki i twoich opiekunów zrobiłem badania genetyczne. Oni wmówili ci, że zabierając cię na rutynowe badania, jednak to spotkanie miało inny cel. Dowiedzenie się zgodności naszej grupy krwi, obie były te same.
        Miała ogromną ochotę go spoliczkować jednak z całej siły się od tego powstrzymała, skoro ona szukała bezskutecznie prawdy i nic nie odnalazła a jemu się udało. Musiała w końcu dowiedzieć się o, co w tym wszystkim chodzi.
Im dłużej jej się przyglądał widział coraz bardziej że nastolatka się w tym wszystkim gubi. Wyprostował się, a ona wiodła za nim spojrzeniem.
        — Nie chciałbym na ciebie naciskać. Mam jeszcze ci wiele do powiedzenia.         Zostawię cię byś na spokojnie rozważyła moje słowa. Odwiedzę cię za kilka dni i jeśli będziesz chciała wyjaśni ci więcej szczegółów — odezwał się krążąc niespokojnie po pomieszczeniu.
        — Dobrze — zanim jednak opuścił gabinet usłyszał jej głos — Nie wiem, czy mogę ci ufać, ale chce w końcu dowiedzieć się kim jestem — nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdy spotkał na korytarzu kobietę, która pomagała mu odnaleźć siostrę. Pożegnał się z nią, mówiąc, że może się spodziewać jego wizyty za parę dni. Zanim odszedł usłyszał podniesiony głos licealistki, jej oburzony ton głosu zwracał się do dyrektorki.
        — Pani o wszystkim wiedziała…
        Nie słyszała jak Amelia upomina swoja wychowankę o szacunku do starszych i by wstrzymała tak plugawy język, którego tak naprawdę nie używała. Wyszedł na zalany słońcem dzieciniec. Chwycił okulary zawieszone na białym podkoszulku, nasuwając je na nos, gdy zalała go fala promieni słonecznych. Odnalazł w jednej z bocznych uliczek, opierającego się o karoserie czarnego mercedesa bruneta, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.
        — Odnalazłeś ją? — poderwał głowę, dostrzegając idącego w jego stronę mężczyznę.
        — Tak — westchnął głęboko, zajmując miejsce obok przyjaciela, a po jego głowie wciąż tkwiła rozmowa z Julią, którą przebył zaledwie parę chwil temu — Jest bardzo zdystansowana do tej sprawy.
        — Dziwisz się jej? — zagadnął Michael.
        Smętnie pokiwał głową wsiadając na miejsce pasażera, gdy przyjaciel pokazał mu, że czas ruszać w drogę powrotną. Zapiął pasy z lekkim westchnieniem ściągając ciemne szkła gdy pojazd wydał charakterystyczne mrukniecie silnika.
        — Co ja mam zrobić Mike?
        Skupiony na drodze młodszy mężczyzna, zatrzymał się na światłach, które przybrały iście czerwony odcień.
        — Pozwól jej się z tym przespać. Dla was obojgu nie jest to łatwa sprawa. Mam jednak przeczucie, że ta dziewczyna da ci szansę, jeśli tak jak ty pragnie odnaleźć zagubioną rodzinę to sądzę, że wkrótce będziesz mógł ją z tamtą zabrać i wypełnić tę pustkę w sercu.
        Chester musiał przyznać mu racje, ta sytuacja i jemu dawała się wyznaki. Przymknął oczy, zagłębiając się w swoim świecie rozmyślań.

No comments:

Post a Comment