Monday, July 27, 2020

II 10 — ZABÓJCA CZY MORDERCA

        Przetarła zmęczoną twarz dłońmi, z kołatającym w jej piersi sercem, odsunęła chłodne palce z okrytych opatrunkami policzków. Tłumiła potok przekleństw, niepochlebnych słów, gdy koniuszki palców zetknęły się z materiałem gazika. Wystarczyła chwila jej nieuwagi, w jednym momencie zapomniała o racjonalnym przemyśleniu kolejnego swojego kroku, słów, które zostały uznane za obrazę kłamstwa, które w jego mniemaniu nigdy nie powinny opuszczać jej ust. Drwiła na samą myśl, że to ona musiała ponownie zakosztować tej cholernej trucizny ukrytej w czerwonym jabłku, gdy nieświadoma wszystkiego królewna zadławiła się kęsem zatrutego owocu. Ona została poczęstowana podobną słodyczom, której czerwień owocu jabłoni była przepełniona goryczkom. Kwaśnym posmakiem jej dawnych uczynków, tych, o których miała już zapomnieć, lecz nie umiała. Skutecznie ktoś nie dawał jej chwili wytchnienia, uniemożliwiając wyrwanie tego duszącego ją krzewu z ziemi i wyrzucenie na kupkę odpadów. Wił się przy niej jak silny pęt, skutecznie ją poduszczając, odbierając ostatnie hausty powietrza. Niemal ją zmuszał, by ze sobą skończyła, co o ironie jego życzenia nie pragnęła. Trzymała się wciąż twardo, walcząc ze zdwojoną siłę o odrobinę miejsca dla siebie.
        Podniosła się z niemałym trudem na dłoniach, opierając się o stos rozrzuconych na wezgłowiu łóżka poduszek. Noc miała sprawiać przyjemność, dawać siły na kolejny dzień, gdy śpisz otulony ramionami króla wszelkich snów i koszmarów, jedyne, o czym marząc to choćby tutaj, poczułby się jak władca własnego świata. Krainy, którą pozwolono im stworzyć, a zadowolony Morfeusz przyglądał się temu obrazkowi, cieszą się, że możesz wytchnąć po stresującym dniu. Ona jednak musiała odsunąć te pragnienia na bok, gdy jej umysł przejmował nad jej królestwem, kontrolę niemal z lubością zasypywał ją wspomnieniami jej marnej egzystencji, śmiał się z niej głośno, że nie umie sobie poradzić z demonami, które sam jej tworzył, przyprawiał ją niemal o zawroty głowy, gdy każdej ciemnej nocy budziła się z krzykiem przerażenia, gdy jej ciało chciał opuścić jakiś zdradziecki duch. Wyjął za pasa tlący się żywym ogniem miecz, ciął wszystko od środka, jedyne czego chcąc to wyrwać z jej ciała. Męczyły już ją te senne omeny, które nie dawały jej wytchnienia, nie pozwalały odpocząć, nie dawały jej szans, że będzie od nich wolna.
        Zapatrzyła się w powiewającą na delikatnym wietrze jasną firankę. Falbany materiału zdawały się powiewać w rytm stworzonego przez wiatr tańca, kroków złożonych z przyjemności, niemal jak dwoje kochanków, których połączyły niezapominane takty tanga, kroków pełnych namiętności, subtelności, które aż ociekał erotyzmem. Jak niegdyś, gdy to ona połączyła się w tym pełnym mowy ciała tany, gdy wskazówki zegarów niebezpiecznie zbliżały się do północy, wtedy gdy pojęła sens znaczenia prawdziwej miłości w chwili, gdy oddała swoje serce temu, które miała przyjemność nazywać przyjacielem.
        Kochała ten pełen zmysłowości taniec, który był jej tak drogi. Uczona przez surową kobietę, w której tkwiły te argentyńskie rytmy, tak bardzo pragnęła się go wyuczyć, że nie zwracała uwagi na kontuzje, liczył się tylko tango. Taniec, którego potem już nie zatańczyła. Z utęsknieniem patrzyła na majaczący w lekkim świetle taras, który aż ją zachęcał, by na niego wyszła, jakby podświadomie wiedział, że potrzebuje zaczerpnąć świeżego powietrza. 
        Usiadła z trudem na miękkiej satynie pościeli, które przyprawiało ją o dreszcze. Czuła przyjemne łaskotanie pod opuszkami palców, gdy zacisnęła palce na skrawkach materacu, chcąc utrzymać równowagę, co było dla niej wciąż trudne. Z jękiem rozpaczy spojrzała na okutą narzutką stopę, która niemal od dwóch tygodni była uruchomiona. Nie mogła przywyknąć do tego widoku, skutków jej porachunków z byłym chłopakiem. Przychodziło jej z niemałą trudnością wykonywanie jej kolejnych ruchów. Lekarze nie mogli wyjść z szoku, że zwykłe położenie ciężaru sprawiło, skomplikowane złamanie piszczela. Nikt jednak tak jak ona nie znał skrytego pod oględnym i pełnym uroku dwudziestodwulatka potwora, którym się stał. Nikt by nie posądził go, że chłopak, który wychował się w szczęśliwej i pełnej miłości rodzinie ma skłonności do sadyzmu, w czystym tego postaci znaczenia. Padała ofiarą tej bestii w ciele zwyczajnego studenta. Przemawiała przez niego nieokreślona zawiść, która z każdym dniem stawała się coraz silniejsza. Pojęcie zazdrości w jego mniemaniu straciło swój naturalny wydźwięk, to już nie było zawiść, że jego była dziewczyna ułożyła sobie życie przy nowym partnerze to była już obsesja. Chora, rządzą pozbawienia jej tego przywieli. Odebrania jej poczucia odwzajemnionej miłości.
        Zsunęła ostrożnie stopę na chłodne panele jej małego królestwa, wspomagając się, by ułożyć na jasnym drewnie usztywnioną kończynę. Wciąż nie mogła się pogodzić z myślą, że w tak łatwy sposób dała się podejść temu chłopakowi, była świadoma jego zagrywek, a jednak znowu doprowadziła do takiej sytuacji, w której by go uszczęśliwiła, bo pozwoliła sobie na wszystko, co jej robił, to był jej kolejny błąd. Powiew oceanicznej bryzy przyprawiła ją o chłodny dreszcz. Odnalazła z małymi trudnościami porzuconą halkę na wierzchu koca, którym była okryta. Przysunęła ciemny materiał szlafroka do siebie, ostrożnie wsunęła satynę na swoje nagie ramiona, co niezmiernie ją zadowoliło.
        Wypatrzyła w mroku głębokiej nocy kule, które w ciągu ostatnich dni stały się jej dwie przyjaciółkami. Partnerkami, z którymi nie mogła się rozstać przez kolejne tygodnie rekonwalescencji. Zawsze cieszyła się dobrym zdrowiem, nie mogła narzekać, że należy do osób chorowitych wręcz przeciwnie, mogła zliczyć na dłoniach jednej dłoni przebyte w swoim młodym życiu infekcje. Jednak kontuzje po tak drastycznym pokazie sił było dla niej nowością i owszem zdarzało się podczas jej związku z Clark’m, że nie jednokrotnie podniósł na nią rękę, uważało to za mało szkodliwe, swoim irracjonalnym zachowaniem twierdziła, że sama jest sobie winna jego napadów wściekłości. Nie zrozumieć przestrogi swojego dobrego przyjaciela, który wręcz ją błagał, by rzuciła tego palanta, zanim stanie się bardziej niebezpieczny, w jakiś sposób jego słowa na nią zadziały, jednak nie przyniosły oczekiwanego efektu. Musiała wiele wycierpieć, by pojąć znaczenie słów Anthony’ego, było jednak za późno, gdy chłopak, którego niegdyś kochała, stał się niszczycielem, który lubował się w odbieraniu jej życia w szczęśliwym związku. Udało mu się to raz, nie pozwoli, by doszło do tego po raz kolejny. Odczuwała w pewien sposób żal do Justina, że zachował się jak ostatni tchórz, pozostawiając ją na tym pokładzie samą bez jakiekolwiek wsparcia, choć tak uparcie mówiła, że nie była zdziwiona jego nagłą ucieczką, jednak teraz widziała to. Dostrzegała, że jeśli kogoś naprawdę się kocha, nie odchodzi się bez słowa, a marnymi wytłumaczeniem jest jedynie przestrach przed byłym partnerem. 
        Była ogromnie wdzięczna Michaelowi, że nie pozwolił jej tego odczuć. Niepokoju, który towarzyszył jej, gdy opuszczała mury szpitala po swojej rozmowie z Black’m. Wyszła niemal zapłakana, bo ponownie została od kogoś stracona. Brutalnie wyrwano z jej piersi serce, by po chwili na jej oczach rozdeptać ją na mokrą kałużę. Cierpiała z miłości tylko przez swój nierozsądny wybór z młodszych lat. Zrozumiała wtedy, że nie może sobie pozwolić kiedykolwiek na jakieś szczerze uczucia względem innego mężczyzny. Mogła być osobą z kamienia, lecz nie pragnęła ponownie zbierać odłamków swojej zniszczonej duszy z brukowanego chodnika, a jej maleńkie drobinki uleciały w ciasne szczeliny brukowanej ścieżki.
        Obawiała się komukolwiek zaufać, obdarzyć go choćby odrobiną swojego szacunku, jednak pewien muzyk skradł jej serce bezpowrotnie i nie pozwolił odczuć tego paskudnego poczucia winny. Ceniła Michaela, że był na tyle rozsądnym człowiekiem, że nie dał się wciągnąć w zdradzieckie kłamstwa oraz serie oszust, którymi za zadanie było zrujnować obraz nastolatki, którą pokochał.
Roztargniona, odwróciła się lekko przez ramię, by utkwić z nim poblask swojego jaśniejących oczu, w świetle wschodzącego złotego globu, który nieprzerwanie od wielu godzin rozświetlał ponure uliczki metropolii. Rozświetlone drogi barwnymi neonami, które aż zachęcały, by wejść do pobliskiego klubu, kontrastowały na tle stojących niczym na straży ulicznych lamp, które rzucały swoje ciepłe światło na przechadzających się po bruku mieszkańców, którzy spieszyli się do pracy na nocą zmianę czy studentów, którzy wykorzystali przywileje życia akademickiego.
        Przyjemny pomruk pełen zadowolenia uniósł się po skąpanej w błogiej ciszy sypialni dziewiętnastolatki. Uśmiechnęła się ciepło, widząc jak, wtula się w ciemny pyszczek kotka, puch poduszki podarowanej jej przez dwójkę przyjaciół. Lubowała się w chwilach, gdy mogła mu się przyglądać, bez zbędnych pytań, czy ciekawskiego spojrzenia. Ceniła sobie ten spokój, który w nim tkwił, ta namiastka niepoprawnego optymizmu czy opanowania, które był dla niej czasami obcy. Nie zamierzała się już dłużej oszukiwać, dostała niebywałą szansę, by na nowo uwierzyła w sens prawdziwej miłości i nie chciała tego marnować, przez którego chłopaka przerost męskiego ego i chorej ambicji przyśniła cały świat.
        Pochyliła się nieznacznie w przód, patrząc z niemałym zadowoleniem, jak delikatnie marszczy nos, czując dotyk niczym jak piórka który doprowadzał go niemal do szału. Uchwyciła między palce niesforny kosmyk włosów, odsuwając go ostrożnie z czoła. Widziała jak w pełni uradowany, tuli do siebie pobliską poduszkę jakby nieświadomie przylgnął do ciała swojej ukochanej, której miał nadzieje, że śni z dala od dawnych wspomnień swojego życia. Ostatnie noce okazały się dla niej męczące, gdy wciąż budziła się w nocy, drąc z niepewności i strachu. Stany lękowe znacznie się nasiliły już podczas pobytu w szpitalu, gdzie zaniepokojone pielęgniarki przybiegały do niej przestraszone, w nocy pytając zatroskane o jej samopoczucie. Nigdy nie czuła się tak bardzo zażenowana, jak wtedy gdy musiała tłumaczyć wielokrotnie, że to tylko zły sen. Nie do końca dawały jej wiarę, ale pozwalały spokojnie odpocząć. Jeśli była naiwna, że na tym skończą się jej ataki, następnego poranka musiała znosić kolejne uwagi pani doktor, która ją prowadziła, by po tak traumatycznych przeżyciach zgłosiła się na terapie. Subiektywnie odmawiała przy każdej możliwej okazji, bo wciąż uważała, że sobie daje rady, niestety to był jej błąd. Zignorowała uwagi doświadczonych osób, nieświadoma co przyniosą jej kolejne dni spędzone na oddziale ortopedycznym. 
        Westchnęła głęboko, podnosząc się z niemałą trudnością z krawędzi miękkiego materaca. Potrzymała się na dwóch czarnych laskach, które przez następne tygodnie miały jej pomóc przy zwykłym poruszaniu się po domu. Przerzuciła na nie swój ciężar ciała, by w jakiś stopniu utrzymać równowagę, co nie było dla niej łatwe. Wciąż nie mogła przywyknąć do tego cholernego usztywnienia i wspomagaczy, których działanie wydawało się tak proste, a jednak dla niej wciąż stanowiły trudność.
Klnąc pod nosem na jej napastnika, zeszła wolno po podwyższeniu. Ostatnią rzeczą, do jakiej chciała doprowadzić to przypadkowego upadku. Wiedziała, że miała już na głowie zaniepokojonego całym zdarzeniem Michaela, który w przeciągu ostatniego tygodnia od opuszczenia szpitala stał się jeszcze bardziej wrażliwy na jakiekolwiek dźwięki. Gdy tylko miał okazje się z nią widzieć lub tak jak dziś zostać na noc, był zbytnio wyczulony. Nieco irytowało go ta jego nadwrażliwość i opiekuńczość, jednak nie zamierzała mu tego zabraniać. Martwić się i wcale nie była tym zdziwiona, ona też miała chwile, gdy się o niego bała nawet w chwilach, gdy nie łączyło ich nic prócz przyjaźni. Chester również nie pozostał na to obojętny, nawet jakby nie mógł, był osobą, która jej najbardziej pomagała, gdy musiała siedzieć sama w domu. Pomagał w jej drobnych rzeczach, co stawało się dla niej uciążliwe, bo nie chciała być od kogoś zależna, ale jeśli miałaby na kimś, polegać bez wątpienia wybrałaby własnego brata. Jedyne czego teraz pragnęła to, by odpoczęli po ostatnich wydarzeniach. Zawsze przekładała swoje dobro nad innych, teraz gdy musiała prosić o pomoc, czuła się mocno zawstydzona, za swoją małą nieporadność.
        Odsłoniła materiał zasłon, wychodząc na skąpany w świetle księżyca balkon. Potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza, była tego świadoma, że nie zdoła już spokojnie zasnąć, co w ostatnich dniach niemal graniczyło z cudem. Mogła już zapomnieć o spokojnym śnie, nawet w chwilach, gdy była zmuszona zażywać dość silne leki przeciwbólowe, by w jakiś sposób uśmierzyć ból. Wiedziała o ich pobocznych skutkach, do odczuwania senności jednak na nią one nie działały. Owszem odczuwała chęć do położenia się do łóżka, jednak za każdym razem, gdy wtulała się w miękkie poduchy, sen jakby z niej drwił, odchodząc od niej z głośnym śmiechem. Doprowadzało ją to niemal do frustracji, gdy pomimo ogromnych chęci nie mogła dobrze sypiać. Popadła w dość melancholijny nastrój, gdy nie mogła się na niczym skupić, z trudem przychodziła jej rekonwalescencja po dość poważnej operacji i dwutygodniowej śpiączce klinicznej, w którą wprowadzili ją lekarze, by odzyskała nadwyrężone siły.
        Opadła na jasny leżak, ostrożnie układając zranioną stopę na jego miękkim materiale, którym został wyłożony. Oparła się o jego wezgłowie, zabierając z podłokietnika koc, którym się otuliła. Pomimo że dość niedawno rozpoczęła się jesień, a temperatura na dworze dość zmalała, noce wciąż należały do przyjemnych, jednak odczuwało się chłód, gdy dłużej przebywało się na dworze. Okryła swoje stopy jasnym puchowym materiałem, poczuła się znacznie lepiej. Chwyciła skraj brzegu swojej satynowej narzutki, wsuwając na odsłonięte ramiona.
        Westchnęła cicho, spoglądając na pogrążony w lekkim świetle małym lampionów ogród, który wydawał się uśpiony, odpoczywał po dość ciężkim dniu, w przeciwieństwie do niej. Wsłuchała się w dźwięk grających w oddali świerszczy, który wygrywały melodie dyktowaną przez matkę naturę. Uwielbiała tę prostą, która tkwiła w zieleni traw czy krzewów, na których ukrywały się leśne stworzenia, komponując kolejne melodie ciemnej nocy. Wydarzenia ostatnich dni dały się jej wyznaki, a ona była już stęskniona za zaciszem tego przytulnego miejsca. 
        Otuliła się szczelniej miękkością swojej narzutki, gdy nagły dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie. Nie przejęła się zbytnio chłodem ogarniającej jej ciało, gdy przypomniała sobie chwile sprzed trzech tygodni. Uważała do tej pory, że krycie zaborczego byłego chłopaka było słusznym rozwiązaniem, gdy starała się oszukiwać swoich najbliższych, twierdząc, że nie jest w stanie nic zrobić, że jego żałosne próby zdobycia jej uwagi były tylko krzykiem, by wróciły dawne czasy. Chwile gdzie była mu podwładna, mógł nią sterować niczym jakim stworzeniem w grze komputerze, gdy miłość przysłoniła jej jego prawdziwe oblicze. Nie dostrzegła w nim zawczasu apodyktycznego młodego mężczyzny, którego jedynym celem jest ją upokorzyć, zniszczyć, wyrwać piętno na jej psychice, jednak ona nie oszukiwała swoich bliskich, ona starała się okłamać samą siebie, że ma nad nim jakąkolwiek władzę. Gdy nadejdzie czas, wyda go w ręce odpowiednich służb, prawda był jednak dla niej zbyt okrutna. 
        Bała się, lękała się go. Drżała na samą myśl, że jej zeznania mogą sprawić, że z następnego spotkania z chłopakiem nie wyjdzie już cała, oblewał ją zimną pot na samą myśl, że teraz nie siedziała, by na patio swojej sypialni. Nie umiała dopuścić tej myśli do swojego obolałego umysłu. Byłaby głupia, gdyby sobie na to pozwoliła. Miała świadomość, do czego mógł posunąć się jej były, by w jakiś sposób ją odzyskać, jednak ona pozostała nieugięta. Nie zamierzała paść przed nim na kolana i błagać o przebaczenie. Śmiała się w głos, gdy przypominała sobie jego puste słowa, które do niej kierował, gdy oskarżał ją o jej niewierność. Drwiła z niego, co doprowadziło go do jeszcze większego szału, pomimo ogromnego cierpienia, jakie rozniosło się po jej ciele, nie dała mu tej chorej satysfakcji, że zgadza się na jego kłamstwa, wciąż uważając ją za swoją dziewczynę. Coraz częściej uważała, że jej były żył, w jakiej stworzonej przez siebie fantazji gdzie wciąż żyli jako na pozór szczęśliwa para, a ona jedynie mu się wymyka. Nie myślał wtedy racjonalnie, gdy próbował jej wmówić, że posunęła się do zdrady, spotykając się z innym, kiedy ona już dawno formalnie i emocjonalnie zerwała z nim wszelki kontakt. Przekonywała się coraz częściej, że w jego głowie coś siedziało, a on stracił już dawno percepcje poszczegania otaczającego go świata. Bo jak miała, by wytłumaczyć jego ciągle krzyki, gdy ją niemal katował w tym parku, darł się na nią, nie oszczędzając jej przekleństw.
        Nadal zdumiewało ją to, że nikt nie usłyszał jego pełnych frustracji krzyków i jej kolejnych próśb o pomoc, gdy ostre krawędzie noża wciąż ją raniły. Szarpało jej skórą, rozrywając ją niczym, tniecie jakieś materiału, z którego i tak pozostaną skrawki, marne szczępy, z których nie jest w stanie się nic uszyć. Pobłysk metalu w jasnym świetle wciąż wprawiał ją w przerażenie. Obawiała się, że ponownie dozna tych kilku minut bólu, gdy z pokorą musiała znosić napad furii swojego byłego chłopaka. Uczynił sobie z niej zabawkę, którą się zabawił.
Patrzyła z drącym w piersi sercem na bandaże, które otulały jej ramiona. Pamiątki szaleństwa jej byłego partnera odczuwała po dziś dzień, gdy musiała, przyglądając się w lustrze, dostrzegając w niej dziewczynę, która ponownie dała się zastraszyć, dla jego własnej przyjemności poddała się i dała mu niebywałą szansę jej ukarania. Wymierzenie sprawiedliwości za jej nieposłuszeństwo. Przyprawiały ją o mdłości jego słowa, które niemal ociekały jadem, gdy zaledwie parę tygodni wcześniej pastwił się nad nią w zaciszu parku. Nie liczyła już wtedy na nic, jedyne czego wtedy pragnęła, by ten koszmar się dla niej skończył. Nie miało już dla nic znaczenia, dalsza walka o przetrwanie czy zebranie w sobie na tyle siły by ukrócić jego rządy. Ponownie stała się tamtą dziewczyną z Phoenix która bez słowa sprzeciwu dawała mu niesamowitą możliwość, jak on to określał, „karania jej za jej nieposłuszeństwo”. Wtedy była zaślepioną miłością nastolatkom, która nic nie pojmowała, nie miało dla niej znaczenia, że chłopak, którego kochała nad życie, pozwala sobie ją uderzyć, skarcić ją, nie liczyła wtedy obelg, które słał pod jej adresem, godząc w nią niczym ostry sztylet wpity wprost jej poranionego serca. Nie miało to dla niego znaczenie, dopóki ona go słuchała i była wobec niego lojalna, jednak teraz wydoroślała i zrozumiała błąd swojej młodzieńcze zauroczenia, pozwalając mu ponownie zakosztować słodkiej symfonii władcy. Ponownie pozwoliła się zniewolić, stając się bezwonną marionetką w jego rękach. A on byłby głupi, gdyby tego nie wykorzystał. Zranił ją, boleśnie pokazał, co znaczy brak szacunku dla jego zakłamanej osoby. Jeśli miała być szczera, nigdy nie darzyła go zaufaniem czy nie widziała w nim godnego siebie partnera, co w jego mniemaniu było karygodne. 
        Kolejne spotkanie utwierdzało ją w przekonaniu, że jej były partner tkwił w zgubnej wierze, że swoimi podstępnymi działaniami zdobędzie, choć odrobinę jej atencji, uwagi, o którą tak rozpaczliwie walczył. Podjął batalie o zdobycie jej serca w najbardziej okrutny sposób, jaki znalazł. Ale czy gdyby darzył ją jakimkolwiek uczuciem, pokładał w niej, choć odrobinę wiary, czy traktował ją z należytym jej szacunkiem, chciał osiągnąć to poprzez klinikę noża i swoich pięści? Porównuje się do mężczyzny godnego niej, śmie twierdzić, że tylko on jest rad jej serca, lecz czy mogłaby tak sądzić, skoro był zdolny do posunięcia się o krok w dalej, w ich tak zniszczonej relacji. Zaśmiała się sucho, o czym ona myślała. W znajomości jej i Clarka nigdy nie było czegoś takiego, jakiego jak przywiązanie, czy wspólna sympatia, to był układ, w której to jedna strona czerpała jakiekolwiek korzyści i ona nie stała na tej pozycji.
        Zniewolił ją wtedy i próbuje tego dokonać i teraz, zapewne myśli, że ostatnie wydarzenia sprawi, że tak bardzo się go zlęknie, że postanowi odejść od muzyka i wrócić do tego pełnego kłamstw i oszust chłopaka, ponownie wdać się w łapska zdradzieckiego związku gdzie główną rolę gra on.
        Nie doczekanie jego, nie była już czternastolatkom, która ślepo wieży w stek jego pięknych słówek czy przeprosić, które tak naprawdę nigdy nie miały swojego znaczenia, były tylko jego oszustem, by zatrzeć w jej oczach pomyłki, które zapewne mu wybaczy. Jak mogła, by sobie na to pozwolić, zwarzając, do czego ją doprowadził. Siedziała teraz na balkonie po kilu tygodniowym pobycie w szpitalu, gdzie lekarze poddali jej skomplikowanym operacją, które miały ją uratować. Była wdzięczna tej grupie ludzi, dzięki którym ponownie zyskała życie. Nie był to jej czas na odejście, nie w momencie, gdy chciała zakończyć jego wieczną tyranię. Znęcanie się od wielu lat, która nie miała końca. Wiedziała jedno, musi przestać się bać, by w końcu dać mu jasno do zrozumienia, że z nim skończyła. Nie próbowała nawet zrozumieć jego toku myślenia, gdy pełen chorej dumy i cieknącej z jego oczu satysfakcji zadawał jej kolejne cięte rany. Zakrwawione ostrze szarpało jej skórką, przyprawiając ją niemal o ból palące cierpienie, które rozrywał jej duszę. Nie uszedł jej uwadze ten blask, gdy pochylał się nad nią, a ona czuła niemal metaliczny powiew klinki przy swojej krtani. Doskonale pamiętała co wtedy czuła. Ogrom przerażenia, które tłukło się w jej piersi, gdy ten niczym psychopata nieświadomie groził jej odebraniem życia tylko po to by na zawsze z nim była. Nie byłaby wcale zdumiała, gdyby się do tego posunął. On był zdolny do tego. Umiał zabić człowieka dla własnych korzyści. O ironio niemal nie podzieliło losu Evelyn, gdyby nie nagła reakcja Michaela, który zdołał wyrwać się z oszołomienia i w porę odciągnąć go od niej, gdy miała wrażenie, że tam konała.
        — Kochanie, co tu robisz?
        Słyszała jakby w oddali lekko zachrypnięty głos mężczyzny, który wyrwał ją z nagłego zamyślenia. Uniosła głowę, by spojrzeć przez ramię. W przejściu stał lekko zaspany muzyk. Uśmiechnęła się z czułością, gdy próbował odgarnąć kosmyk włosów ze swojego czoła. Wyglądało to naprawdę komicznie, lecz sprawiło, że nagle jej niezbyt dobry humor umknął, pozwalając zająć miejsce zadowoleniu, które zaiskrzyło się w jej błękitnym spojrzeniu.
        — Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? — pytał strapiony, przechodząc po chłodnym patio. 
        Patrzyła na niego z uwagą, gdy wolnym krokiem podszedł do niej. Usiadł na skraju jasnego mebla, na którym leżała, wpatrując się w jej skuloną sylwetkę. Chłód dzisiejszego wieczora przyprawiał niemal o dreszcze, jednak ją jakby nie obchodziła panujący wiatr na tworze, spoglądała na niego z uczuciem, jednak jej rozbiegane spojrzenie było dla niego niemal dowodem, że coś ją trapi. Rozglądała się ostrożnie wokół siebie, jakby nie do końca wróciła, ze swoich rozmyślając, bojąc się, że ponownie jej były chłopak stoi za nią z uniesionym nożem niczym jak Kuba Rozpruwacz, który czyha na swoją ofiarę.
        — Nie mogę spać — przyznała.
        Ostatnie wydarzenia nauczyły ją, by przestać ich oszukiwać. Wcześniej niemal z przyjemnością karmiła ich kolejnymi kłamstwami, mając tę świadomość, że panuje nad swoim życiem, choć w rzeczywistości był dla niej istnym roler costerem, z którego nie umiała się wydostać i zaczerpnąć powietrza. Przyprawiło ją niemal o mdłości kolejne zawirowania, kółka, w których starała się pogodzić dawne życie z teraźniejszym, lecz coś było nie tak, bo gdy się mijały i nie dały połączyć.
        — Koszmary?
        Mruknęła cicho w odpowiedzi, pocierając dłonie o ramiona w geście ogrzania. Rozpaczliwie szukając ciepła, które z każdą minutą ulatywało w przestrzeń. Odlatywało, by zetknąć się z płaszczem uszytym z miliona gwiazd. Pragnęła jednak tego, lecz nie była świadoma, że minuty przerodziły się w długą godzinę, którą spędziła poza miękkością chłodnej pościeli i bezpiecznymi ramionami swojego ukochanego.
— Wracamy do środka! — oznajmił to takim tonem, w którym nie będzie tolerował jej kolejnej prób poważenia jego prośby.
        Westchnęła ciężko, unosząc lekko głowę, patrząc na niego z nadzieją, że jednak sobie odpuści i pozwoli jej posiedzieć dłużej, jednak on stał nie wzruszony, mierząc ją spojrzeniem swoich ciemnych tęczówek. Była świadoma tego, że wszystko, co robi, jej pokierowane wyłącznie jej dobrem. Najbardziej jednak co wprawiało ją niemal do frustracji to kontuzja, do której doprowadził ją jej były. Ceniła sobie własną niezależną oraz swobodne a teraz zostało jej to zabrane na długie tygodnie, które będzie musiała spędzić z kończynom w gipsie. Nie szczęściła słów kalumnie na apodyktycznego byłego chłopaka, który sprawił sobie z niej zabawkę, ludzką maskotkę, którą w przypływie złych emocji rozszarpał na szczepki. Ona była tym misiem leżącym na drewnianej podłodze, które wydawało się już nigdy nie powrócić do dawnego stanu. Chwyciła skrawek puchowego materiału, delikatnie odsuwając ją od siebie, uważając, by nie dodać sobie większego bólu. Wolno sunęła się z leżanki, chciała już sięgnąć po kule, jednak jej partner miał inny pomysł. Mruknęła lekko niezadowolona, gdy poczuła jak, zaciska dłoń na jej boku, przylgnęła do niego bardziej, gdy wsunął drugą rękę między jej kolana, bez trudu ją unosząc
        Przymknęła oczy, kryjąc twarz w jego odsłoniętym obojczyku, całkowicie się mu poddała. Ufała mu bezgranicznie i nie miała powód do obaw. Pomimo tych chwil spędzonych na tarasie wciąż była spragniona spokojnego snu, choć wciąż była przekonana, że władca wiecznego snu, nie zaprosi ją do siebie, irytowały ją te chwile, gdy umysł wygrywał nad ciałem, a ona musiała przesiedzieć kolejne godziny bez nadzieIi, że odzyska utracone dzień wcześniej siły. 
        Straciła na moment poczucie, gdy ponownie uciekła do swoich krainy rozmyślań, nie dostrzegła, gdy Mike ułożył ją na miękkiej satynie pościeli, okrywając ją miękką narzutkom, wciąż dręczyło ją jedno pytanie, które nie dawało spokoju. Czemu znowu była na tyle ślepa, by nie dostrzec gierek Clarka, furia, która owładnęła chłopakiem, była silnie dostrzegana w tym chłodnym stalowym spojrzeniu, a ona otłumiona przez jego furię zapomniałą, że to jego rozgrywka.                 Gra, w którą chciał na nowo ją wciągnąć.
Westchnęła głęboko, miała już dosyć myślenia nad kolejnymi intrygami jej byłego, stawało się to uciążliwie. Pragnęła życia niczym przed momentem, gdy pojawił się w jej życiu, ustabilizowane z gronem przyjaciół wokół i tego, którego skrycie kochała. Przyszedł czas na drastyczne zmiany. Z zadowoleniem przylgnęła do muzyka, który ułożył się wygodnie na krawędzi poduszki, sam chcąc ponownie się do niej przytulić. Poddała się subtelnej ciszy, która wokół nich zapanowała, co nieświadomie pozwoliło jej się zrelaksować i odpłynąć do krainy swoich wiecznych fantazji. 

No comments:

Post a Comment