Monday, July 27, 2020

II 09 — DOWÓD MORDERSTWA

        Zbiegła pośpiesznie po jasnych pobłyskujących w świetle południowego słońca stopniach uważając, by nie potknąć się na ich krawędziach. Wolała uniknąć sytuacji sprzed tygodni, do której doprowadziła jej nierozwaga. Choć zawsze bywała ostrożna jak każdemu zdarzały się i jej pomyłki, których nie mogła uniknąć. Wiele razy powtarzała sobie, że perfekcja nie istnieje, gdy jej umysł chciał do tego dążyć. Owszem ceniła sobie idealizm w swoich pracach, jednak życie nie jest czystym płótnem obrazu, które jedynie co czeka to wypełnienia go wielobarwnymi ołówkami skrytymi w szkatule jej szuflady. Ludzie, którzy uważają, że perfekcja jest wyznacznikiem ich życia, istnieją w łudzącej ich iluzji. Starają się dopasować świat do swojego światopoglądu, jednak prawda była inna, los kieruje ich drużkami, on pozwala im ułożyć życie, a oni mogą jednie się przystosować. Nie wielu wie, że takie myślenie może doprowadzić ich do zniszczenia pałacyku ze szkła, w który przystało im istnieć.
        Nastąpi dzień, w którym w końcu przejrzą na oczy, ale czy będą na tyle mądrzy, by zerwać z otaczającą ich ułudą, by sami kierować swoim życiem nawet w tych chwilach, gdy napotykając na swojej drodze przeszkody. Nie zastanawiała się nad tym, już dawno przestało to zaprzątać jej umysł, gdy zrozumiała, że może dbać o szczegóły jedynie przy swoich pracach, los bywał przewrotny, nigdy nie mogło być perfekcyjnie.
        Wspięła się na dwustopniowe podwyższenie, krzycząc w głąb mieszkanie, że otworzy. Przystanęła w chłodnym wejściu, poprawiając krawędź jasnych falbanek sukienki. Zacisnęła palce na krawędzi pozłacanej klamki, pokonując jej opór mahoniowych skrzydeł, które wolno ustąpiły pod jej naciskiem.
        Uchyliła drzwi, by napotkać jego pełne głębi ciemne spojrzenie. Blask jaśniejącego nad błękitnym niebie złocistego słońca odbijał się niczym tafla krzywego zwierciadła. Miała przez moment wrażenie, jakby nie wiedziała nic poza głębią tej głębi jego oczu. Uwielbiała się wpatrywać godzinami w jego oczy, które tak wiele jej mówiło, a zarazem skrywało w sobie pewną moc tajemnicy. Kochała to w nim, gdy spoglądał na nią nieco mglistym wzrokiem, próbując odkryć karty dziennika, który ukrywała w głębi swojego umysłu. Jednocześnie kochała w nim, że pozwolił jej wyjawić prawdę, ciężar, który dzierżyła na swoich barkach o niespełna sześciu lat. Nie oceniła ją, nie karcił, jedyne czego potrzebowała to zrozumienia. Wsparcia, o które nie potrafiła poprosić. Nie prosił ją o głębsze wyjaśnienia, co sobie niezwykle ceniła, nie wiedziała, czy zniosłaby to z dumnie podniesioną głową, czy ponownie pozwoliła bawić się emocją nią samą, dać się znowu zawiązać na sznureczkach, stając się lalką, którą można manewrować. Jak ktoś mądry powiedział, koniec zatrzymywania się w tyle, pora pomyśleć o sobie.
        Nie była w stanie rozmyślać, pogrążyć się ponownie w myślach, które doprowadzały ją do szaleństwa. Nie mogła przecież zerwać ze swoimi przeczeniami, które o ironio, nie za długo są w stanie się utrzymać. Nigdy nie umiała dotrzymywać danych sobie słów, na co dowodem był stojący przed nią mężczyzna, który niemal się paliłby posmak kolejnych chwil spędzonych w samotności ze swoich ukochaną. Przestała się karcić o złamanie sobie słowa, gdyby szła w zaparte, teraz nie cieszyłaby się związkiem z tym który ją ukochał.
        Jaką była egoistką, gdy pozwoliła się zniewolić przez trudy jej dawnego życia, dać się porwać ponownie w ten szaleńczy wir, huragan, do którego z trudem się oderwała. Uciekała z dala, by nie przeżywać ponownie przysłownego sztormu, który rozgrywał się na wzburzonym morzu jej własnej egzystencji. Pragnęła zakończyć ten burzliwy okres w swoim życiu, ale miała tego świadomość, że nie zrobi tego półki jej błąd młodzieńczego zauroczenia, będzie wciąż obecny w tej malowniczej metropolii. 
        Ogrom świata może przerażać, jednak co ona mogła powiedzieć, gdy wystarczyło zaledwie kilka miesięcy, by jej dawny byt powrócić. Demon, który o niemal zniszczył jej własny rozsądek, gdy gubiła się, by ponownie nie powrócić w ramiona tej zdradzieckiej miłości, zażyłości, która doprowadziła ją niemal do śmierci.
        Subtelna woń delikatnych perfum rozbudziła ją z głębi swoich rozmyślań. Zapach delikatnej bryzy oceanu zmieszane z posmakiem mięty, była jej zbyt znajoma. Uniosła nieco zamglone spojrzenie, co niezwykle go rozbawiło. Roześmiał się cicho, widząc jej nieobecny wzrok. Rozczuliło go, jak jego partnerka z silnej i nieustępliwej osoby może stać się tak bardzo rozkoszna zakochana. Nie jednokrotnie robiła mu o to sprzeczki, by nie wykorzystywał swojego uroku osobistego, by ją oczarować, jednak nie potrafił się powstrzymać, by nie patrzeć na nią jak zauroczony szczeniak w swojej pierwszej partnerce sercowej. Julia pomimo swojej delikatności była hardą nastolatkom, co nie jednokrotnie im udowodniła.
        Obserwowała go pod lekko zmrużonych powiek, jak nieznacznie pochylił się w przód, a na znowu czuła jak oddech uwięzł w jej krtani, jakby wróciła do wieczoru po wernisażu, gdzie pozwolono jej posmakować słodko — gorzkiej woni czułych namiętności. Rozpamiętywała do tej chwili, ten jednej wieczór, który mogła rzecz, był początkiem znajomości, która w ciągu wielu miesięcy przerodziła się w coś silniejszego, gdy pozwoliła się zniewolić. Stała się ponownie więzień swojej własnej miłości. Ale czy to jej się podobało? Mogła rzecz, ze była tym niemal zachwycona. Poznała pewien rodzaj uczuć, skrytych, które nigdy nie potrafiła ujrzeć w swoich poprzednich związkach, teraz mogła je mieć w garści, czuć ich specyficzną woń, pachnąca morzem i miętą.
        Uchwyciła jego dłoń, była stęskniona za tym czułym dotykiem, pożądaniem, które tak zawzięcie trzymało ich w swoich objęciach, niczym silne łańcuchy przykute do metalowych belek w obskurnym pomieszczeniu. Nie protestował, gdy delikatnie przyłożyła koniuszki palców do lekko odsłoniętego obojczyka, pragnąć ponownie poczuć posmak jego pełnych ust. Tłumiła narastający w jej kącikach ust cień radości, który ze wszelkich sił starał się wymknąć na jej usta, jednak gdy czując dotyk jego dłoni, które wolno sunęły po jej talii, nie potrafiła być już obojętna, gdy zdecydowanie ponownie przegrała w tej ich małej rywalizacji, przejmując nad nią całkowitą przewagę. Pomimo być to w jej niesmak, jednak ona uwielbiała te małą rozgrywkę, którą prowadzili, gdy z czułością składał na jej ustach namiętne pocałunki. Doznanie, które były tak bardzo tlące się w jej piersi, lecz czasami zdawała się, że jej umysł ją chce zmylić, gdy sugestywnie podsuwał zupełnie inne wizje. Obrazy, na które płonęła ze wstydu, czując ogrom zażenowania na samą ich rozmyślanie, jednak z drugiej strony, była osobą, którą była spragniona większej czułości. Wcześniej była strachliwa, bała się nawet o tym rozmawiać, gdy słyszała rozmowy swoich znajomych, ona wycofywała się w dal, nie chcąc o tym słyszeć. Z czasem jednak jej pojmowanie bliższych kontaktów z partnerem życiowym stało się mniej kłopotliwe, lecz to nie mogło powstrzymać soczystych rumieńców, które kwitły na jej bladych policzkach, gdy tylko myślała o czymś więcej, niż o zwykłych pocałunkach czy zwykłych przytuleniach.
        — Idziemy? 
        Jego głęboki głos wyrwał ją z jej menacholii, w którą wpadła. Była mu zarazem wdzięczna, jednak nie potrafiła powstrzymać rozczarowania, które tliło się w jej sercu, gdy nie mogła już czuć tej głębokiej woni mięty.
        Starła się skryć niechęć, która czaiła się w kącikach jej oczu, gdy pozwoliła poprowadzić się po brukowanym podjeździe, wychodząc za mosiężną furtkę. Przystanęli na krańcu chodnika, wpatrując się w przechadzających się po osiedlu sąsiadów, którzy tak jak oni wybrali wczesny spacer. Patrzyła nieco zazdrosnym wzrokiem na kobietę po drugiej stronie dość mało ruchliwej ulicy, jak przykucnęła przy małej dziewczynce, która kurczowo zaciskała rączkę na wózków, w którym spała druga pociecha osłonięta przed zdradzieckimi promieniami słońca. Pomimo swojej chłodnej odporności takie sceny sprawiały jej bolesne ukłucie. Mogła robić wszystko, by uodpornić się na takie momenty, jednak serce to nie słucha. Choć doskonale znała ciężkie znamię cierpienia, które zostało jej zafundowane, wciąż będzie w niej tkwił ten przysłowiowy żal. Smutek, że była przysłowiowym piątym kołem u wozu, które przy najbliższej okazji się wyzbyło. Rzuciło się w gęstą trawę, by rozkładało się owładnięte swoją własną autodestrukcja.
        Zacisnęła palce na dłoni Michaela, przyśpieszając kroku. Pociągnęła go za sobą, co go zdumiało, jednak chwile później zrozumiał poczynania swojej dziewczyny, gdy ta z palącym uczuciem odwracała wzrok od jednej ze szczęśliwych rodzin. Nigdy im tego wprost nie boli, ale taki widok ją ranił. Mogła się przyzwyczaić do wszystkiego, nawet to gróźb swojego byłego chłopaka, lecz widoku pełnej i szczęśliwej rodziny był czymś, o czym pragnęła zapomnieć.
        Przedarli się przez dość spory gąszcz ludzi, którzy tłumie wyszli na ulice, co było niezwykle dziwne, zważając na temperaturę panującą na dworze. Mijali wiele rodziców, którzy zabawiali swoje pociechy czy dyskutowali ze swoimi znajomymi, a jego uwadze nie uszło, że nastolatka jeszcze bardziej się spięła, zaczął snuć podejrzenia, że żałuje. Zgodziła się na ten spacer. Stanęli w końcu pod wejściem do jej ulubionego parku. Nie pozwoliła mu się odezwać, gdy już otwierał usta, by dopytać, czy nie chce wrócić i spędzić tych godzin relaksu zupełnie gdzie indziej, jednak ona szła twardo przed siebie, jakby doskonale znała cel swojej podróży.
        Zatrzymała się po chwili podróży wypełnioną jedynie dziwną ciszą. Widział cień uśmiechu, który wdarł się na jej malinowe usta, gdy wyciągnęła z wnętrza torebki jasny materiał koca, rozkładając go wolno pod jednym z wielu drzew, który dawał niesamowity cień. Patrzył z uwagą jak opadła na jasny materiał, wygładzając krawędź swojej błękitnej sukienki. Zsunęła ze swoich stóp ciemne baletki, odkładając je na krawędź miękkiego materiał.
        — Długo mam na ciebie czekać? — pytała, gdy patrzyła jak, stał niedaleko, wciąż uważnie jej się przyglądając.
        Nie musiała go dłużej nakłaniać, gdy spoglądała jak w pośpiechu, zdejmuje swoje buty, odrzucając je nieco w dal, nie pozostała sama długo, gdy opadł na już nieco ciepły koc. Ułożył się wygodnie na dość soczystej zieleni traw, które o dziwo wytrzymywała tak upalne dni, jak dzisiaj. Odgłos szczekających psów rozniósł się w oddali oraz głośnych śmiechów dzieci. 
        Westchnęła cicho, nie mogąc znieść widoku bawiących się w oddali maluchów, którzy byli eskortowani przez swoich kochających rodziców. Nie mogła ukryć rozczarowania, które kryło się w jej spojrzeniu, choć tak bardzo to zamaskować. Musiała jednak być roztropna. Z cichym westchnięciem skorzystała z propozycji Mike’a, który ruchem dłoni zaprosił ją, by się do niego przytuliła. Nie mogła przejść obok tego obojętnie. Położyła się wygodnie obok niego, uważając, by spódnica wciąż była równo ułożona. Przyłożyła dość policzek do jego obojczyka, przymykając delikatnie oczy, dając się pokusie rozkoszy, która wiodła go za nos.
        Pochłonięci swoją własną bliskością nie dostrzegli majaczącej w oddali sylwetki muskularnego chłopaka, który wpatrywał się w tą scenę z nie małą wściekłością. Furia, która wolno roznosiła się po jego ciele, niczym trucizna owładnęła jego umysł i serce. Zmysły, które powinny racjonalnie myśleć, przestały mieć w tej chwili znaczenia, gdy chora nienawiść kazała mu wyrwać tę dziewczynę z ramion tego mężczyzny, przyprawić ją, o którego ból by nie zapomniała. Nauczkę, która miała jej przypomnieć, kto rządzi jej marnym życiem. Coraz bardziej był przerażony myślą, że wymyka się spod jego kontroli, a patrząc na jej szczęście. Radość, która została jej zwrócona w ramionach innego mężczyzny, sprawiało, że jego chęć odegrania się była jeszcze silniejsza. Nie mógł pozwolić sobie na blamaż, lecz cały czas ona mu się wymykała. Wyślizgiwała się z jego zależnego uścisku, gnając do innego. Skutecznie jej groził, wyrywał piętno na jej psychice, teraz się mu oddalała, co nie mógł znieść. Zacisnęła mocniej dłonie w pięść, gdy widział w oddali ich dość czuły pocałunek, przelazło to jego szale goryczy, które wypełniło jego nieczułe serce. Nie pragnął niczego więcej niż zemsty, na niej. W tej chwili nie miało dla niego znaczenia facet, który przystawiał się do jego zabawki, a chęć zadania bolesnych ran, zniszczenia na nowo wiotkiej dziewczyny, która już nie jednokrotnie była pod jego własną kontrolom. Chęć władcy nad ludzką istotą go zdemoralizowała. Pragnął ponownie wrócić do czasów, gdy była mu całkowicie posłuszna, wiedzieć, że będzie go słuchać, teraz mógł również pozwolić na coś więcej, do czego nie był zdolny, gdy z nim była. Uśmiech pełen dziwnej radośni wykrzywił się na jego poranionych ustach, gdy rozmyślał do czego, mógł ją doprowadzić. Nastąpił czas by rozpocząć drugą rundę. Grę o jego własną wygraną! On będzie zwycięzcom, przestanie stać na polu przegranym. On wygra tę piekielną grę, która miała doprowadzić go do wygranej.
        Siedziała oparta o konar drzewa, wspierając się na ramieniu Michaela, a dziwne czucie rozniosło się echem w jej piersi, gdy do jej umysłu dotarł praktycznie niesłyszalny szelest pobliskiego klombu. Dyskretnie odwróciła się w bok, chcąc się upewnić czy co do swoich dziwnych rozmyślań, wciąż miała wrażenie, że ktoś tam stoi i na nią patrzy. Czuła na sobie niemal palące spojrzenie tej osoby, co przyprawiało ją o chłodny dreszcz. Z bijącym w piersi sercem spojrzała na zarośla, jednak niczego tam nie ujrzała. Jedynie kwitnące kwiaty, które rozrastały się na gałęziach. Poczuła się nieco zniesmaczona, że będąc na spacerze z ukochanym, jej zmysły ponownie ją chcąc zwieść, wyprowadzić na złą stronę, jednak im dłużej nad tym myślała, już raz zignorowała swoje przeczucia, wtedy gdy jej były zatruł jej życie, kładąc pod stopy kolejne przeszkoda. Utraciła swoją chłodną dawkę rezerwy i spokoju, gdy ponownie wkroczył z butami do jej w miarę poukładanego życia. Zbagatelizowała wszelkie oznaki, potem musiała ponieść tego przykre konsekwencje, które odczuwała do dziś. 
        Dyskretnie ścisnęła dłoń na krawędzi swojego telefonu, jakby w obawie, że ponownie na jasnym wyświetlaczu pojawi się ciąg liczb, cyfr, które przyprawiał ją o dreszcz, jednym ruchem rozbudziła telefon, jednak nie dostrzegła na nim nic poza masą nieodebranych powiadomień z portali społeczności, brak telefonu czy wiadomości sprawił, że poczuła ulgę, lecz na jak długo skoro on czaił się za rogiem.
        — Maleńka wszystko dobrze — nieco zatroskany głos Michaela wybudził ją z menacholii.
        Podniosła na niego nieco nieobecne spojrzenie, delikatnie skinęła głową, jednak czuła, że zawodzi samą siebie, starając się zignorować przeczucie, które tkwiło w jej piersi. Była wręcz przekonana, że będzie tego żałować, jednak jak długo pod dyktando człowieka, który zatruwał jej życie od wielu lat i nawet nie myśli przestać, mogła posunąć się do stwierdzenia, że gdyby kazano mi ją przeprosić, za wszystko, co jej uczynił on nawet, by się nie pokwapił, bardziej by ją wyśmiał, twierdząc, że jest sprawczynią wszystkich wydarzeń, do tego, czego nie przyłożyła swojej dłoni.
        Westchnęła praktycznie niesłyszalnie, jednak można było w jej głosie usłyszeć zmęczenie. Miała już dosyć tej nierównej walki, jedyne, o co prosiła to zakończenie tej niewidzialnej wojny, jednak jak mogła się ludzić, że coś takiego nastąpi, to nie leżało w naturze zaborczego młodego mężczyzny, którego jedynym celem w życiu było upokorzenie swojej byłej dziewczyny. Czy mogła mieć nadzieje, że ten spór się kiedyś skończy, że będzie zdolna do patrzenia w przyszłość bez strachu, że ktoś zapragnie zniszczyć wszelkie jej plany. Dostała niebywałą szansę, którą wykorzystała, niestety w jej marnej egzystencji nie istnieje nic takiego jak spokój przez kilka miesięcy, słyszała w swoim umyśle cichy głosik, który niemal ją wyśmiewał z tak trywialnego postępowania, ale czy nie obiecano jej, że będzie w końcu szczęśliwa, wolna od dawnego życia.
        Gorycz rozczarowania wypełniło jej zabliźnione serce, raniąc niezwykle dotkliwie. Miała wrażenie, jakby dziwna substancja rozlewała się w jej ciele, niby nie robi szkód, jednak doprowadza się do wewnętrznego bólu, co zdawało się jeszcze bardziej raniące od dawki cholernej trucizny, którą miała zażyć.
        — Tak — odpowiedziała niemal szeptem, jednak czuła jak głos odmawia jej posłuszeństwa.
        Nawet nie próbowała zamaskować słonego posmaku swoich własnej rozmyślań. Nie protestowała, gdy chłodne koniuszki palców, które wolno zacisnęły się na jej brodzie, spięła się w sobie, gdy dostrzegła te intensywne spojrzenie na sobie.
        — Co się dzieje? — pytał, ponownie jakby ostatnia odpowiedz, nie była dla niego, zbytnio satysfakcjonująca.
        — Naprawdę nic, zamyśliłam się.
        Odpowiedzieć się zwięzła i na temat, jakby próbowała przekonać go do słuszności swojej wcześniejszej wypowiedzi, jednak tak naprawdę próbowała to sobie wmówić. Dać sobie do zrozumienia, że wszystko jest dobrze, gdy serce dyktowało jej zupełnie co innego.
        — Znam cię zbyt dobrze skarbie, by uwierzyć, że jedynie wpadłaś w zadumę. Wiem doskonale jaką masz wtedy minę, mów! 
        W jednej chwili straciła grunt pod nogami. Jak mogła myśleć, że zdoła go oszukać, nawet czy była w stanie to zrobić. Męczyły ją te niewyjaśnione sprawy, a zarazem pragnęła zostać taka jak kiedyś, okrzyknięta pewną tajemnicą. Jednak te sekrety ją już wycieńczały, myśli, które nie dawały jej spokoju, czasami sądziła, że popada w paranoje. Objawy, których tak się lękała.
        Spojrzała z nieukrywanym bólem na siedzącego przy niej Michaela, który patrzył na nią zatroskanym wzrokiem, starała się na niego nie spoglądać, jednak to było trudniejsze, niż myślała. Zawsze była silną osobą i pomimo swoich niepowodzeń twardo stąpała po ziemi, jednak przychodziły chwile takie jak dziś, gdy jedyne, o czym marzyła, to wyrzucić z siebie jak bardzo się boi. Cierpi ze strach na myśl o otaczającym ją świecie.
        Nie potrafiła odnaleźć argumentów swojego dalszego sprzeciwu, ścisnęła lekko rozchylone wargi w równą linię, pozostała bierna na swoje odczucia. Wdrapała się na jego kolana, nie lubiła, nadmiernie wykorzystywać tego małego uprzywilejuje, mogła nawet rzecz, że czuła się nieco nieswojo, nigdy sobie wcześniej na to nie pozwalała, lecz przy nim stała się nieco śmielsza w okazywaniu czułości. W jej umyśle jednak wciąż tkwiło to dziwne przeczucie, że nie może sobie na zbyt wiele pozwalać. Ufnie wtuliła się w jego ramiona, pozwalając zmysłom, by odpoczęły od wciąż nawiedzający ją wizji złych omenów, które ją doprowadzały do frustracji.
        Wciąż zadawała sobie to jedno pytanie, dlaczego ją wybrał, miał wiele urodziwych i atrakcyjnych kobiet obok siebie bez piętna, które wciąż ich nęka. Owszem nie przeczyła, że nie należała do osób brzydkich, jednak to nie tylko wygląd się liczył a charakter. Osobowości mógłby być różne bez przeplatanych ich tajemnic, jednak ona wciąż żyła w ciągłym sekretnym kłamstwie, który z biegiem ostatnich miesięcy zaczął jej ciążyć. Stał się silnym głazem położonym na jej ramiona, by go dźwignąć, jednak ten kamień przyprawiał ją niemal o zawroty głowy, gdy powoli traciła siły, by iść dalej pod górkę.
        Wpiła spojrzenie w konar starzejącego się nieco drzewa, czując jak po jej ciele, przebiega lekki dreszcz, gdy jej umysł zalała przyjemna fala przyjemności. Zaśmiała się cicho, gdy poczuła delikatne pocałunku na swoim odsłoniętym obojczyku, które przyprawiały ją o lekkie łaskotki. Skryła twarz w ciemnym materiale jego koszulki, oddając rozkoszy. Uwielbiała to w nim, że zawsze umiał poprawić jej humor, nawet nie świadomie sprawiał, że jej ociężałe zmysły zalewała fala radości. Doskonale znał jej czułe punkty, na które nie umiała być obojętna, często lubił to wykorzystywać, nawet do poprawienia sobie samopoczucia, widząc jaką radość jej sprawia.
        Uniosła głowę by móc wolno się od niego odsunąć. Poblask w jej błękitnym spojrzeniu sprawił, że zdołała na moment zapomnieć o smutku, który ją zniewolił swoimi kajdanami, teraz patrzyła na niego, starając się zamaskować tlące się na jej usta uśmiech radości, choć jej nadal starała się być poważna, zważając na swoje ostatnie przemyślenia. Westchnęła nieco niezadowolona, ujmując jego twarz w dłonie.
        Nie mogła jednak poznać ponownie tej słodkiej intymności, gdy z jej gardła wydobył się nagły krzyk pełen bólu. Starała się zrozumieć, co się dzieje, gdy brutalnie została poderwana z ziemi, sączące się w kącikach jej oczu łzy spłynęły po jej bladych policzkach. Próbowała dowiedzieć, co się stało rozejrzeć, by dostrzec swojego napastnika, jednak trud był daremny do czasu, gdy zobaczyła skrawek dłoni jej napastnika. Czarne rękawiczki bez palców, doskonale wiedziała kto, nosi tę charakterystyczną ozdobę. Teraz zaczęła pojmować czemu, od momentu wyjścia z domu czuła się nieco skrępowana, przeczucia, które nigdy ją nie zawiodły. 
        — Tylko nie ty — jęknęła żałośnie, gdy jej nozdrza zaatakował woń dławiących ją perfum zmieszany z drobinkami potu.
        Przyprawiło to ją niemal o mdłości, czując ten niemal piekący swąd. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie, sekundy jej reakcji przerodziły się w długie minuty, których tak bardzo się lękała. Szarpnął ją jeszcze mocniej, a oczy zaszły jej mruczkami, czując jak ból, przeszywa ją na wskroś.
        — Widzę, że się za mną stęskniłaś skarbie — zaśmiał się ochryple, czuła posmak jego oddechu na swoim karku — Stawianie mi się nic ci nie pomoże, bądź grzeczną dziewczynkom, a obiecuje, że nie będzie boleć — jeśli uważał, że mówił to zniewalającym głosem, mógł się jedynie mylić, gdy słyszała jego niemal kpiący z szyderczości ton głosu.
        Zadrżała na samą myśl, co jego chora podświadomość mogła wymyślić, doskonale poznała jego zaborczą naturę, gdy nic nie jest w stanie powstrzymać przed osiągnięciem swoich własnych korzyści, tym razem jego celem była ona. Jak zaledwie kilka tygodni wcześniej, gdy omotana przez jego groźby poddała się uczuciu zniewolenia, dała się pokierować jak niegdyś, gdy uderzył ją po raz pierwszy, a ona zaślepioną miłością do chłopaka, który zdawał się jej ideałem, przepraszała za to, że się na nią wkurzył. Jak bardzo musiała wtedy być głupia, by dać się pobić damskiemu bokserowi i nie zmienić myśleniu tysięcy dziewczyn czy kobiet, które były w podobnej sytuacji. Z trudem wygrzebała się spod łańcuchów, którymi ją zniewolił, dając mu jasno do zrozumienia, że zakończyła ich znajomość. On niestety nie ma pojęcia, co znaczy zakończenie związku. Nie miała pojęcia, co siedzi w jego chorym umyśle, gdy wciąż sobie za życiowy cel uwięzienie w swoich sidłach tej dawnej przestraszonej dziewczyny wychowanej w obskurnym sierocińcu, miała wrażenie, że wciąż widzi w niej tę piętnastolatkę, która uwielbiała się z nim spotykać, a wymagania co do związku nie posiadała, teraz była inna. Poznała wartości szczerych uczuć i prawdziwego oddania. Nauczono jej prawdziwej definicje kochania i uczuć, zmieniła się jednak Kent, nie potrafił przejrzeć na oczy, by to dostrzec.
        — Nie jestem twoją własnością! — krzyknęła, starając się ze wszystkich sił poluzować jego dość mocny uchwyt, na marne, był znacznie silniejszy od niej.
        — Błędna odpowiedź — zaśmiał się niczym szaleniec.
        Mężczyzna, który wydawał się niezrównoważony psychicznie. Już dawno przestala wierzyć w jego poczytalność, dał jej wiele powodów, by zrozumieć, że cierpi na chorobę umysłową. Zaborczy wciąż chcący dominować w związku, który już od dawna poszedł na straty. Został wyrzucony na morze odpadów niczym ich przyjacielskie stosunki. Drwiła na samą myśl, że byłaby w stanie wrócić do czasów, gdy zamieszkiwała Arizonę tam, gdzie rozpętało się jej małe piekło, ale pomimo to zawsze była na tyle wytrwała, że przeżyła trudny swojego życia, ale jakim kosztem skoro teraz odczuwa te skutki niemal każdej nocy, nie mogąc poradzić sobie z poczuciem winy. Przerastało ją to, że wciąż tkwiła w dziwnym stanie, który wręcz jej mówił, że całe jej życie było pasmem porażek z drugiej strony, chciała z tym walczyć. Zrozumieć, że jeśli ktoś się przyczynił do nie właściwie podjętych działań, był wyłącznie dorośli. Ludzie, którzy mieli ją ustrzec, nie zrobili tego, teraz ona płaciła za pomyłki tych, których miała nazywać rodzicami. Potrafiła przyznać się do błędu i go zrozumieć, jednak wiele kolei losu zdawało się, ciągnąc od dnia jej narodzin. 
        Clark Kent należał do omyłek jej nastoletniego życia, jej niewłaściwego zauroczenia i wypranie chłopaka, który zdawał się niebezpieczny, lecz brnęła w to, bo tak rozpaczliwie pragnęła być przez kogoś dostrzeżona. Nikt nie zdołał jej przestrzec przez mistrzem aktorstwa, przez swój urok osobisty sprawił, że rozkochał ją w sobie, a teraz kilka lat, gdy pojęła znaczenie swoich młodzieńczych wyborów, on nie potrafi wyjść z kłamstwa, które sam wokół siebie stworzyć łudząc się, że poprzez swoje trywialne zachowanie ponownie w jej sercu rozpali się dawne uczucie. Miłość, która już dawno rozerwano na pół.
        On nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, jedyne czego pragnął do ugodzić, ją tam gdzie zaboli.
        Chłodny powiew stali przyprawił ja o przerażenie, gdy poczułam niesmak klinki scyzoryka tuż przy swoim boku, tego cholernego nożyka, który zawsze przy sobie nosił. Jak zawsze twierdził, że to było dla saobrony, jednak prawda była zupełnie inna i ona doskonale ją znała. Był świadomy tego, że boi się, takich ostrych narządzi, przyprawia ją o psychiczny ból, gdy ktoś nosił przy sobie ten niepozorny scyzoryk, mógł jedynie, napawać się dumną, że w tak skuteczny sposób udawało mu się ją zastraszyć.
        Z trudem zdołała utrzymać poważny wyraz twarzy, by nie okazać swojej słabości, gdy widziała kątem oka, jaką satysfakcje sprawia mu, ranienie jej, sprawienie, że jej ciało rozrywał ogromne cierpienie, gdy niczym szalony psychopata tworzył na jej ciele nacięcia, z który wolno spływała szkarłatna ciecz. Utrzymanie się na nogach graniczyło z cudem, nie mogła znieść rozrywającego się w niej cierpienia, które wydawało się nie mieć końca.
        Oddech uwięzi w jej piersi, gdy dał jej szanse na uwolnienie się, nie miała jednak siły się utrzymać. Sekundy, które trwały, niemal jak minuty ją wycieńczyły. Zawyła z bólu, gdy zadał jej bolesne uderzenie, kopniak, który niemal ją obezwładnił, a poszarpana skóra sprawiała wrażenie zniszczonej w potężnych wybuchu. Upadła na ziemie, z trudem powstrzymując się na drących od emocji i łez dłoniach.
        Uniosła głowę, z trudem uchylając obolałe powieki, patrzyła z kującym w jej piersi sercem na Michaela, nie musiała się mu bliżej przyglądać, by wiedzieć, że jego oczy aż kipią ze złości. Pomimo że znał jej historie, teraz poznał na własne oczy demona, któremu kradł z niej wszelką nadzieją, jakakolwiek się w niej narodziła. Był pożeraczem jej własnej radości czy ufności do świata. Stał się potworem, który ją niszczył.
        Tak bardzo pragnęła zatrzymać następne minuty, które rozgrywały się na jej oczach, mogła jedynie bezradnie się przyglądać, jak wściekłość zaćmiła umysł Michaela, zawsze był rozsądnym mężczyzną, który nie posuwał się do tak prostackiego zachowania, jak odpowiadanie na atak z podwójną siłą, to nigdy nie było rozwiązaniem jednak tym razem, to jego instynkt zareagował pierwszy, zanim rozplanował kolejne kroki. Pełen furii rzucił się na swojego rywala w jednej chwili, wytrącając z jego dłoni nożyk. Scyzoryk, który niemal ociekał krwią niewinnej tej, która stała się marionetkę dzierżącej w dłoniach lalkarza. Pieprzonego aktora w teatrze życia, jej własnej marnej egzystencji, którą starał się kontrolować jej były chłopak, gdy ona rozcinała sznureczki, które ją utrzymywały on, wiązał kolejne mocniejsze więzy jednak i tym razem udawało jej się wymknąć. Zabawa niczym w kotka i myszkę, tylko że ona była na pozycji przegranej. 
        Ręce coraz bardziej jej cierpły, miała wrażenie, że dreszcze, które przebiegały przez jej ramiona, miały w sobie środek paraliżujący, który wręcz kazał jej się ugiąć, jednak ona dzielnie stawiała temu czoło. Musiała zebrać się w sobie na tyle wytrwałości, by zakończyć spór. Konflikt, który powstał przez nią! Zacisnęła wargi, by tylko powstrzymać jęk bólu, który konotował się w jej piersi, gdy stanęła na niepewnych nogach. Wciąż się zastanawiała jak zadanie ran na pozór małym nożykiem, może przyprawiać ją o tak ogromny ból, cierpienie, które toczyło się wolno po jej bladych policzkach.
        Na chwiejnych nogach wolnym krokiem zbliżyła się do Michaela. Nigdy nie wiedziała go tak bardzo rozwścieczonego, jak w tej chwili, gdy jej wieloletni prześladowca leżał na ziemi, jego twarz pobladła ze strachu co było dla niej nowością, gdy patrzył jak muzyk, zadaje mu kolejne uderzenie, a on nagle stracił całą pewność siebie, jaka w nim była, gdy ktoś zdołał go pokonać.
        — Mike, nie! — uniosła dłoń, zacisnęła koniuszki palców na jego uniesionej dłoni, którą szybko pochwyciła — On właśnie tego pragnie byś, stracił nad sobą panowanie, chcąc wykorzystać to przeciw tobie.
        Pochyliła głowę w dół, nie mogła była w stanie władać nad swoim ciałem, jakby skutecznie omawiało z nią współpraca. Omdlewała jednak pragnienie, pozostanie przy zmysłach, było silniejsze, gdy walczyła z pokusami swojego własnego organizmu, jedynie co mogła poczuć to dłonie Michaela, jego słowa docierały do niej jakby przez mgłę, a głos stawał się niewyraźny z każdą prośbą, błaganiem, które do niej kierował. Jej zmysły oszalały, przez kilka nacięć, przez które sączyła się jej własna egzystencja, jak w jednej chwili traciła wszelką nadzieję.
        Głośny rumor był dla niej jak prysznic lodowatej wody, skutecznie sprowadził ją do świata żywych, gdy utraciła kontakt z muzykiem, przez zniekształcony obraz nie mogła już dojrzeć jego ciepłego spojrzenia na sobie, które przypatrywało się je z mieszanką smutku i oganiającej go chęci zemsty na jej byłym partnerze. Utraciła kontakt, którego najbardziej w tej chwili potrzebowała.
        — Teraz mamy czas by sobie porozmawiać — śmiał się lubieżnie.
        Pisnęła ze strachu, widząc przed sobą rozradowanego chłopaka, którego bawiła cała sytuacja, nonszalancko podrzucał kamień, który zaledwie chwile temu był jego sposobem do uciszenia swojego rywala, gdy ten leżał nieprzytomny na soczystej zieleni traw. Nie zamierzał się teraz z nią patyczkować. Był w pełni uradowany, że ponownie szala zwycięstwa przechylała się niebezpiecznie na jego stronę, chora żądza satysfakcji, która się w nim tliła.
        Złapał ją za ramię, niemal wpijając paznokcie w jej lekko opalone ramiona, nawet jej głośne protesty nie zdołały go zatrzymać, jednak wiedział, że mogą sprowadzić na niego kłopoty. Odwrócił się przez ramię, spoglądając na wciąż krzycząca dziewczynę, kącik jego poranionych ust uniósł się nieznacznie, gdy ścisnął mocno dłoń w pięść, wymierzając jej ponownie karę za niesubordynacje. Pobladła wcześniej twarz z przerażenia spowiła czerwień opuchlizny, która zachodziła na jej szafirowy odcień oczu. Spojrzenia, które tak bardzo pragnął, by patrzyło tylko na niego z niewłaściwym pojmowania otaczającego ją świata. Gdy była na tyle głupiutka, by wiedzieć, że jest w jego rękach jedynie zabawką, a nie prawdziwą damą, jaką sobie życzyła. 
        Rzucił jej wiotkie ciało w pobliskie krzaki, jej daremne próby wyrwania się okazały się spalić na panewce, przed nim nie ma ucieczki, nawet nie mogła mieć nadziei, nie ustąpi i tym razem. Zadrżała, widząc jego uśmiech, usta wyginające się w sposób jakby patrzyła szaleńcowi w oczy, jednak ta prawda nie była taka zakłamana. Przykucnął przy niej, a ona mogła dostrzec furię czystą wściekłość, która sprawiała, że jego stalowe spojrzenie stało się jeszcze bardziej chłodne, niemal metaliczne.
        — Twoje zdrada księżniczko będzie cię wiele kosztować. Nie toleruje skoków w bok.
        Spoglądała na niego, jak się prostuje, jednak nagle cichy szczęk kości przyprawił, że w zaatakowało ją nieprzyjemne dreszcze, a łzy pełne cierpienia stanęły w jej już i tak załzawionych oczach, gdy uzmysłowiła sobie, że ten chłopak z premedytacją stanął na jej stopie, jakby się niczym nie przejmował, wymierzył jej kolejny bolesne uderzenie w jej lekko odsłoniętą klatkę piersiową, zgięła się w pół, gdy poczuła nagłe mdłości.
        Minuty, w których była poddana kolejnym ciosom czy skutecznym jechaniu nożykiem po jej odsłoniętych ciele były katuszami. Widziała to po nim, że ani myślał skończyć, nie liczyła już który raz oberwała, nie miały znaczenia rany, które stały się jej dzisiejszą wizytówkom, cierpiała jedynie, co czuła to chęć obezwładniającej ciemności. Praktycznie do niej nie docierały jego wyrzuty, leżała w kałuży swojej własnej krwi i uciekającej z niej egzystencji, pragnąć jedynie zakończyć tą jego chorą scenę zazdrości. Traciła już powoli nadzieje, a jej próby sprzeciwu odpierał z jeszcze większą siłom. Poddała się. Nie miała już nic do stracenia, życie umykało jej z rąk i mogła się jedynie poddać jego woli.
        Przymknęła opuchnięte już oczy, słysząc jego kolejne wyzwiska i próby karcenia jej, jak to zdołał określić. Nagle przestala czuć cokolwiek, jednak wciąż była świadoma, nie czuła już tych palących uderzeń, trującego jej ciało scyzoryka, odgłos szamotaniny sprawiał, że jej umysł pozostał jeszcze przy zdrowych zmysłach. Nie wiedziała co się dzieje do czasu, gdy poczuła dotyk czyjś dłoni, jednak i tym razem był w nim coś subtelnego pełnego ciepła, jednak już nie miała siły, dowiedzieć się kto przy niej jest, jedyne co zdołała to wymamrotać ostatnie słowo, zanim popadła w mroczną otchłań.
        — Przepraszam — wykrztusiła słabo, a po krawędzi jej ust spłynęła strużka krwi. 

No comments:

Post a Comment