Monday, July 27, 2020

I 42 — GROŻ MI KOCHANIE, NIE ULEGNĘ CI

        Wodziła dłonią po wyrzeźbieniach skalnych płyt. Czuła maleńkie kamyczki, które wbijały się w opuszki jej palców, wpatrzona w nadal zdumiewający ją widok niknącego za brzegiem oceanu szkarłatnej kuli. Niebo przybrało barwy czerwieni, pomarańczy czy granatu, tworząc w nich zachwycające obłoki. Kochała spoglądać na zachodzące słońce tuż nad rozlewiskiem wodny, odbijające się fale słoneczne o wzburzone tafle oceanu, był to obraz, który chciała zapamiętać. Poznać każdy jego szczegół, muśniecie obłoków, które pragnęły zakryć najjaśniejszą gwiazdę w naszej galaktyce. Jakby wdały się w podniebny taniec, gdzie pozostali parą kochanków uwięzionych przez czystą rozkosz namiętności.
        Szum odbijających się na klifie napływającej wody, stał się muzyką dla jej zranionej duszy. Uwielbiała zapach niesione wiatrem słonej wody oceanu, muskający jej twarz chłód morskiej bryzy, która powiewała jej płomiennymi pasma włosów, które upięte w warkocza, delikatnie powiewały na wietrze.
        Zaciągnęła się subtelnym zapachem kalifornijskiego morza. Kochała ten spokój, który otaczał ten mały zakątek, tutaj mogła przez chwile zapomnieć o swoich strapieniach, kłopotach czy problemach, którą ją niepokoiły od wielu tygodni. Tutaj mogła poczuć się bezpieczna, czuła wolność, która ją otaczała, pozwalając jej się zrelaksować.
        Westchnęła cicho, podpierając dłoń na odsłoniętym kolanie. Delikatna letnia sukienka, która ją otulała, sprawiała, że grała z wiatrem swoją własną grę, gdy nieznacznie podnosiła się pod jego wpływem, jednak nie pozwalała odsłonić zbyt wielu mankamentów kobiecej urody. Ocean żył swoim własnym podwodnym życiem, każdy był ciekawy tego podziemnego miasta, który skrywał się wiele metrów pod wodą. Mruknęła cicho z zadowoleniem, gdy poczuła ostatnie palące strużki słonecznego blasku na swojej twarzy. Nad miastem zrodziły się pierwsze gwiazdy, które układały się we własnych konstelacjach, tworząc niesamowity widok, jednak ona kochała tę złocistą lunę ostatnie promyki, które były znakiem zakończenia każdego dnia. Kochała to miasto za tak znakomite widoki zachodzącego słońca, poranków gdzie niebo ponownie witało mieszkańców słonecznego miasta swoim blaskiem. Wszystko sprawiało, że pragnęła zatrzymać to na kliszy swoich wspomnień, odkopać ze swojego umysłu stary aparat, który pomimo lat potrafił zachować piękno natury.
        Na najdalszym zakątku tej plaży można było dostrzec postawnej postury postać, którą skrywał mrok nadchodzącej nocy. Kącik ust mężczyzny uniósł się ku górze, wolnym krokiem ruszył między kamienny głazami, śpiesząc do niej. Tym razem jednak nie chciał, jej zachodzi, od tyłu, uwielbiał to robić by móc skryć ją w swoich ramionach. Ostatnia jego próba zaskoczeni dziewczyny, skończyła się podbitym okiem i dość pokaźnym sińcem pod okiem. Miał ochotę, roześmiał się na tamto wspomnienie, jak pełna nieśmiałości przepraszała go za ten incydent. Nie potrafił jej za to winić. Mógł wcześniej przemyśleć swój czyn, zdając sobie sprawy, z tego w jak ostatnim czasie była nerwowa. Lękał się ją nawet najdrobniejszy szelest.
        — Mogę się dosiąść? — zagadnął, skrywając stopy między dwa wielkie głazy.
        Poderwała zaskoczona głowę, spojrzała na niego nieco zmieszana. Blask ostatniego światła słonecznego odbijał się w jej jasnym spojrzeniu. Płomień, który skrywał się niegdyś, w tym jasnym spojrzeniu zaginął, teraz pozostała po nim pustka, której nie potrafiła niczym zastąpić. Przestała odgrywać dobrze wyuczoną role, dziewczyny bez zmartwień, która wiecznie się uśmiecha, coś w niej zginęła. Cząstka jej duszy umarła wraz z pojawieniem się jej prześladowcy. 
        — Mike — jej głos był nieco przestraszony — Co tu robisz?
        — Szukałem cię — odparł, spoglądając na jeden z gwiazdozbioru, które malował na putnie granatowego nieba.
        Widział jak lekko speszona, spuszcza swoje piękne spojrzenie na splecione dłonie. Bawiła się w nerwowym tiku palcami swoich rąk, jakby to miało rozładować nagły stres, który owładnąć jej ciałem. Serce mu krwawiło, gdy patrzył na nią, jak obwinia się za całe zło, które jak uważała, na nich sprowadziła. Próbowali uzmysłowić jej, że jest w błędzie, jednak ona od jakiegoś czasu czuła, że sprowadziła na nich kłopoty. Problemy, o których oni nie mieli pojęcia.
        — Maleńka, co się dzieje?
        Gwałtownie odwróciła wzrok, jakby chciała uniknąć dalszej rozmowy, która miała nastąpić.
        Miała coraz większy mętlik w głowie, wydarzenia ostatnich tygodni wpłynęły na jej osobowość czy sposób myślenia. Nie znosiła samej siebie. Przestraszonej wiecznie nastolatki, która wciąż uważa, że nie ma na tyle odwagi, by choćby, pójść na policje zgłaszając kolejne próby zastraszenia przez byłego chłopaka. Jednak najbardziej czuła do siebie obrzydzenie, że oszukiwała samą siebie, uciekała przed odpowiedzialnością, zaczęła bać się swoich uczuć. Choć jej pragnienia, które tliły się w jej sercu, były najbardziej szczere, wciąż łapała się na tchórzostwie. Bo co miała powiedzieć? Prawdę, która ją tak bolała, czy znowu skazać siebie na potępienie, brnąc dalej w kłamstwa, które sama tworzyła, nad którymi już nie panowała. Wymykało się jej wszystko spod kontroli. Życie w stabilności poszło w zapomnienie, gdy do jej życia ponownie wkroczył chłopak, który sprowadził do jej życia chaos, by w namiętnością przemienić go w istną ruinę. Mogła mu tylko podziękować, bo szczerze mu się to udało. Zniszczył nie tylko ja, a wszystko, na czym jej zależało, co budowała przez tak wiele miesięcy.
        — Julio proszę, porozmawiaj ze mną.
        Nie wyczuła w jego tonie głosu, żadnej złości, mogła zapomnieć o frustracji, która mogła nim targać. Spokój, który tak w nim uwielbiała, nie opuszczał go nawet, teraz gdy widział jak na ich oczach, upadła w ciemny krater wąwozu. Stała na starym skrzypiącym moście, który chwiał się przy każdym możliwym ruchu, a ona z obawy trzymała się kurczowo starego sznura, spowijała ją panika. Strach, który rozrywał ją od środka, gdy spoglądała w dół, a kraniec był dla niej nieosiągalny.
        Spojrzała na niego z lekką niepewnością w oczach, gdy sens jego pytania sprawił ją bolesne uderzenia. Przypomina sobie ten dzień, kiedy to on tutaj siedział, a ona zlękniona szukała go, gdy jego koledzy, nie mieli już pomysłu, gdzie mogliby go odnaleźć. Poznała sekret jego azylu, w którym mógł się skryć przed ciekawskimi spojrzeniami, natrętnymi pytaniami, czy choćby pobyć w samotności. Tym razem karty się odwróciły, talia przeszła na jej strony, potrzebowała wsparcia, lecz nie umiała o nią poprosić.
        — Nic — mruknęła tak cicho, że praktycznie jej nie mógł usłyszeć.
        Sama zadawała sobie to pytanie. Wciąż boleśnie odbijało się w jej umyśle, starała się odnaleźć odpowiedź, jednak skutek był marny. Jedyną bolesnym jej wyjaśnieniem było, brak zrozumienia. Obawiała się tego, że gdy wyzna prawdę, oni jej nie będą chcieli słuchać jej marnych wyjaśnień, które uznają, że trącą o kolejne kłamstwo. Tak bardzo bała się odrzucenia, że nie była w stanie inaczej na to spoglądać. 
        Ujął delikatnie jej podbródek, delikatnie przejechał opuszkami palców po jej policzku, rozkoszując się dotykiem jej gładkiej skóry. Przekrzywił delikatnie głowę, spoglądając w jej intensywne spojrzenie.
        — Jak długo zamierzasz to ciągnąć?
        Nie odpowiedziała od razu, z trudem walczyła z własną słabością. Szloch pragnął opuścić jej pierś, by ponownie pokazać, jak bardzo cierpi. Okazać to, co przed światem we wczesnych latach swojej młodości potrafiła zamknąć w kieszeni. Szufladzie swojego umysłu.
        — Mike ja nie chce cię stracić — nie zdołała wygrać tej batalii.
        Samotne łzy skapywały z jej lekko przymkniętych powiek. Z czułością otarł łzę, która sączyła się po jej bladej twarzy. Uśmiechnął się delikatnie, jakby nie do końca rozumiejąc sens wypowiedzianych przez nią słów.
        — Nigdzie się nie wybieram maleńka — zaśmiał się cicho.
        — Nie chodzi o to — zacisnęła dłoń na jego ręce, która wolno sunęła po jej odsłoniętym obojczyku — Obiecaj mi, że nie stracisz we mnie wiary. Nie chce, byś tracił nadzieje, która mi została skradziona.
        — Julio, o czym ty mówisz? — spytał niezrozumiale.
        Nie mogła już zatrzymać swoich dalszych słów, które płynęły przez jej drżące wargi. Nie mogła się już wycofać! Czy tak wyobrażała sobie tę chwilę, w której w końcu będzie na to gotowa, by przestać skrywać swoje prawdziwe uczucia do młodego muzyka? Mogła to zatajać przed sobą przez kolejne tygodnie, coraz bardziej popadając w obłęd swojej miłości, lub wybrać rozwiązanie, które wydawało się tak banalne, jednak jej sprawiała ogromną trudność. Zacisnęła kurczowo dłoń na swoim udzie, by w jakiś sposób uśmierzyć stres, który ją ogarnął, Uniosła wzrok, by móc spojrzeć w jego przepełnione uczuciem brązowe spojrzenie.
        Działa niczym w jakimś dziwnym transie, którego nie potrafiła jasno wyjaśnić.
        — Wybacz, za to, co zrobię.
        Zmarszczył pytająco brwi gotowy, by zapytać, co chodziło po jej umyśle. Jednak wtedy poczuł jej posmak jej gorących ust, gorzki posmak jej łez niszczył woń namiętności, która tak ich łączyła. Nie pozwoliła mu dłużej zakosztować tych malinowych ust. Odsunęła się wolno, a cień żalu przebił się przez tarczę smutku, którą się odgradzała. Spojrzała na niego po raz ostatni, a słowa wydawały się zbędne.
        Podniosła się ze skały, wspięła się na nią, po czym odwróciła się przez ramię, a jej cichy głos ogłuszył jego zmysły.
        — Przepraszam, że cię kocham.
       Nie zdążył jej zatrzymać, gdy niemal biegiem odeszła od niego, pozostawiając go z głową pełną myśli. Czuł jak jego serce, rozrywa się na dwie części. Czy tak miało to wyglądać? Miał pozwolić jej odejść w chwili, gdy poznał jej prawdziwe uczucia, co kryje się wewnątrz jej poranionej duszy. Miał przestać walczyć o dziewczynę, którą pokochał? Nie chciał i nie mógł na to pozwolić, by teraz mu się wymknęła. Jednak zanim mógł ją odnaleźć, ona rozpłynęła się w mroku nocy, jakby nigdy nie miała nie powrócić. 







No comments:

Post a Comment