Saturday, October 5, 2024

IV 27 (P.1) — NIECHCIANE SPOTKANIE

    Siedząc na podłodze w przybrudzonym od farb za dużym męskim podkoszulku, który bardziej nadawał się do wyrzucenia, niż do noszenia, nakładała w skupieniu, robiła ostatnie ruchy pędzlem na ogromnym płótnie stojącym przed nią, a ona sama wyglądała niezbyt atrakcyjnie. Spięte w ciasny kok włosy, by ich bardziej nie pobrudzić, narzuciła na siebie koszulkę jej byłego już faceta, który bardziej służyła jako ten brudny ciuch do malowania, nałożyła swoje stare sorty, które już w kilku miejscach się przetarły, jednak podczas malowania nie zwracała na to uwagi. Była świadoma tego, że zawsze coś skapnie na nią czy na podłogę wokół niej i dlatego często ubierała wręcz szmaty na siebie gdy siadywała do obrazów. Może mogło się obejść bez tego, ale gdy tworzyła wręcz pełnometrażowe obrazy, często stała albo jak obecnie siadywała na podłodze, by mieć lepszy dostęp do tkaniny, na której pracowała.
    Kończyła zlecenie dla jednego ze swoich klientów, który zamawiał portret swojej córki. Otrzymała zdjęcie urokliwej dwunastolatki, wraz z jej ukochanym psem, z racji, że powolnym korkiem zbliżały się święta ludzie, myśleli nad prezentami, a on chciał podarować swojemu dziecku portret jej samej wraz z psem która odeszła rok temu za tęczowym most. Dziecko źle zniosło rozstanie z czworonogiem, zwłaszcza że kupili go gdy narodziła się ich córka, wręcz obie dorastały, jak dowiedziała się była to suczka.
    Zależało jej, by uchwycić w obrazie wszystko, co najlepsze, cudowny obraz dziecka oraz jej wiernej psiak przyjaciółki. Mogła się tylko domyśleć, jak bardzo może boleć pożegnanie psiego przyjaciela, ona sama nie wyobrażała sobie gdyby miała stracić swoją ukochaną Junkę, chociaż zdawała sobie sprawę, że nie będzie ona żyć wiecznie, lecz póki co Junka miała już pięć lat, była już dorosłym pisakiem, jednak maltańczyki żyją okół dwunastu lat, miała ponad połowę życia przed sobą, a ona nie darowałaby sobie gdyby ją teraz za wcześnie straciła. Mimo że otrzymała ją w prezencie na osiemnastkę, tak bardzo ją pokochała, że była dla niej członkiem rodziny tak jak dwójka jej kocik przyjaciół. Nie miała nudną z tą dwójką nicponi zwłaszcza gdy zaczną jej broić. Jednak zdawała sobie sprawę, że nie zwalczy kociego instynktu polowania, dlatego jedyne co mogła to chować szybko tłukące się przedmioty przed nimi, tak że praktycznie w jej domu na pierwszy rzut oka było nie wiele dekoracji, a jeśli już były to takie, które nie łatwo potłuc. Trzeba liczyć się z ustepstawiami gdy ma się koty, a zwłaszcza jednego, który wciąż broi. Lecz do było jedno miejsce, do którego absolutnie nie pozwalała im wejść była to właśnie jej pracowania. Mogła spodziewać się jakiego rabanu mogli tu narobić podczas zabawy dlatego, tutaj nie mieli absolutnie pozwolenia do wejścia, zazwyczaj starała się zamykać na klucz swój gabinet.
    Przeciągnęła po raz ostatni pędzlem po płótnie, tym samym wieńcząc swoją pracę nad portretem, odłożyła do kubka z wodą pędzel i z cichym mruknięciem, przyłożyła swoje dłonie do swoich dolnych pleców i wyprostowała się, pomrukując pod nosem, gdy poczuła łapiący ją nagły skurcz. Syknęła cicho z bólu, po czym powoli zaczęła się wstawać, a ona spojrzała na zegarek, który wskazywał parę minut po piątej po południu.
    Była sobota a ona, zamiast iść na imprezę, właśnie kończyła pracę, właściwie to miała plany na wieczór, umówiła się około dziesiątej z ekipą na trening, więc nie zmarnuje tego wieczoru na kompletnym nic nierobieniu. Od rana siedziała i pracowała, by skończyć ten obraz, a teraz miała przez kilka godzin wolne.
    Podchodząc do biurka, sięgnęła dłonią po telefon i jednym dotykiem odblokowała ekran, gdzie zobaczyła niewyświetlone połączenia, przesunęła w dół, przeglądając je, aż nie natknęła się na jeden numer. Ten sam, który dzwonił do niej gdy wychodziła z imprezy Halloweenowej i on wcale nie miał powodu napełniać ją trwogą czy niepokojem, raczej był to numer, którego nie oczekiwała. Myślała, że zdołał tak jak ona zamknąć ten krótki rozdział w swoim życiu, lecz ten nieoczekiwany telefon wręcz sprawił, że wszystko odżyło i powróciło ze zdwojoną siłą. Przez tygodnie starała się zapomnieć o tych tygodniach, wyprzeć te wspomnienia, stłamsić je w sobie i myślała, że się jej udało, już żyła swoim zwyczajnym życiem, jej jedynym zmartwieniem były studia, praca czy normalne życie aż do ostatniej soboty gdy jeden telefon wywrócić jej życie do góry nogami.
    Momentalnie przymknęła oczy, powracając wspomnieniami do tamtego wieczoru.
    Przekraczając próg domu swojego brata, słyszała nadal za sobą dźwięk grającej muzyki, odgłosy rozmów i dobrze bawiących się gości. Pomimo tak późnej godziny, tylko ona opuszczała zabawę jako jedyne z pierwszych. Zostałaby dłużej na tej zabawie, gdyby nie zgrzyty, które zaczął tworzyć jej były facet, nie chciała, by to przyjęcie było pełne napiętej atmosfery, wzajemnej niechęci, która i tak była już widoczna między nimi. Tylko ślepcy nie dostrzegli, by tego, że między nimi już nie jest jak dawniej, ale jak miało, by być skoro, została wręcz oszukana i zdradzona przez swojego ówczesnego narzeczonego, nie miał na tyle odwagi, by przyznać się, do tego co zrobił, nie miał na tyle pokory, by powiedzieć, że zjebał. Nie była pewna czy by mu wybaczyła, ale ceniła szczerość w związku, lecz on ją okłamywał, już mało ważne jak bardzo ostatnie tygodnie sprawiły, że ich relacja była bardzo napięte, ale czy nie zasługiwała na odrobinę szczerości? Czy naprawdę uważał, że zdoła to ukrywać dalej i jak sobie to wyobrażał, że nabierze wody w usta i nic nie powie? Wzięli, by ślub a ona nadal byłaby oszukiwana przez niego? Czy na tym polega zdrowy związek?
    Tak bardzo jej wciąż powtarzał, jak bardzo gardził tą kobietą, jak bardzo jej nienawidził za to co mu zrobiła, a tutaj bez żadnego pohamowania wręcz ją rozbierał. Naprawdę jak miała to tolerować? Jak miała go poślubić? Okłamywał ją i zdradzał. Pokazał w ostatnich tygodniach ich związku brak poszanowania do niej oraz tego co robiła. Powtarzała mu, że tak bardzo ceni to, że o nią dba i chce ją chronić, ale to do czego się posunął, przypomniało jej do złudzenia związek z Clarkiem, który deklarując się, że ją bezgranicznie kocha i dba, zaczął uzależniać od siebie, tak by po czasie gdy pokazał swoją prawdziwą twarz, bałaby się mu przeciwstawić. Nie tolerowała takiego zachowania i nie zamierzała wybaczać nawet jeśli jest to bronione, dbaniem o drugą osobę, kradzieży tożsamości, okłamywanie i oszukiwanie drugiej osoby było czymś niedopuszczalnym. Dlatego może i lepiej, że prawda wyszła na jaw, a ona poznała twarz swojego narzeczonego, który deklarując jej miłość jednocześnie, ją okłamywał.
    I jeszcze ta sytuacja sprzed chwili. Rozumiała wiele, ale co on sobie wyobrażał. Siedziała, nikomu nie wadząc, a szczególności jemu i jego żonie, wręcz unikała spotkania z nimi może i to dziecinne, ale nie widziała innego sposobu by efekt jej rozstania, z Mike nie wpływał na innych oraz na imprezę Chestera. Chciała się zachować dojrzale i postawić to co ich łączyło, lecz on co on sobie myślał, kpiąc z niej?
    Co to w ogóle za zachowanie?
    To bardziej przypominało jej zranionego nastolatka, który nie potrafi się pogodzić, że go dziewczyna zostawiła. Co miał na celu próbując z niej kpić i to w tak żałosny sposób. Chyba zapomniał o jednym, że to on sam przyczynił się do tego, że go porzuciła, ale odniosła wrażenie, że starał się przekształcić sytuacje, w którym byli na obraz, ten, że to ona była sprawdzą ich rozstania, a on był tym niewinnym i wręcz pokrzywdzonym.
    Prychnęła pod nosem.
    Była zupełnie pochłonięta swoimi myślami, dopiero dźwięk przychodzącego połączenia wyrwał ją z myśli. Popatrzyła na swoją torebkę, gdzie leżał jej wibrujący telefon. Otworzyła ją i sięgnęła po telefon i zerknęła na nieznajomy numer.
    Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się przez dłuższa chwile, kto to mógłby być. Poczuła lekki stres, miała wiele obaw wobec odbierania połączeń ze nieznajomych numerów, nadal tkwiła w niej ta obawa, że może to być znowu Clark, że zdobył jej numer i znowu zacznie ją nękać. Zawahała się przez to, jednak końcówka numeru wydawała się jej dziwnie znajoma, lecz nie potrafiła, sobie przypomnieć zupełnie skąd ją w ogóle zna i gdzie ją już widziała.
    Pomimo wielu niepewności z mocno wręcz bijącym sercem, odebrała połączenie, przykładając telefon do ucha, niemal słyszała swój lekko przyśpieszony oddech, mając w głowie wręcz najmroczniejsze myśli i scenariusze. Obaw, które w momencie gdy dobiegł ją głos po drugiej stronie, nagle odpłynęły, a ramiona, które nawet nie dostrzegła, że miała spięte, przez ten czas rozluźniły się, wręcz odetchnęła z ulgą, jednak nie zamierzała ukrywać, że poczuła się zaskoczona i wręcz zdumiona.
    — Hola Señorita,
    Jej serce mocniej zabiło na dźwięk jego głosu. Nawet nie zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej mu go brakowało, Zamarła w jednej chwili, nie mogąc nawet wydusić z siebie jednego słowa. Cały świat jakby zatrzymał się w jednej chwili, a ona niemal poczuła się jakby znowu była w San Sebastian, przeżywając najcudowniejsze wakacje swojego życia w towarzystwie pewnego przystojnego Hiszpana. Wręcz dobiegł ją jego cichy śmiech, gdy ona nawet nie wydusiła z siebie jednego słowa:
    — Bella — rzekła rozbawiony — Czyżbyś już o mnie zapomniała?
    Jego pytanie nimi tak bardzo banalne, lecz ono sprawiło, że wreszcie zdołała się wyrwać z własnego menacholii i odparła.
    — A może mi Señor, wyjaśni, jakim cudem dzwoni do mnie, skoro nie podawałam mu numeru telefonu?
    Ponownie usłyszała jego śmiech po drugiej stronie.
    — A czy ty Bella zapomniałaś, że w ogłoszeniu sprzedaży poddałaś swój amerykański numer? — spytał.
    Stanęła niczym wryta na kilka kroków przed taryfą. Tak ostatnio o tym myślała i naprawdę nie sądziła, że dojdzie do takiej sytuacji. Nie spodziewała się tego, że on przypomni sobie o tym, że odnajdzie jej numer, jeśli go zapisał. Ale chyba się myliła. Jednak wciąż chodziło jej po głowie jedno pytanie:
    Dlaczego on dzwonił?
    — Chciałem kupić od ciebie mieszkanie Señorita, miałem wcześniej zadzwonić, ale bylem w okolicy z Courtney więc zdecydowaliśmy się wtedy wpaść bez telefonu. Ale zapisałem sobie twój numer.
    — Cholera... — mruknęła pod nosem.
    Myślała, że ją nie usłyszał, jednak jego kolejne słowa zniszczyły jej przekonanie.
    — Nie cieszysz się z mojego telefonu?
    — Ricardo oboje uznaliśmy, że to była jedynie przygoda. Ty żyjesz swoim życiem, ja wróciłam do swojego życia — powiedziała z rozsądkiem.
    Jednak nie nigdy nie pomyślała, że usłyszy od niego te słowa...
    Dzwonek do drzwi sprowadził ją ponownie do teraźniejszości. Poderwała głowę lekko do góry, nie dostrzegając, jak lekko ją pochyliła, zatracona we wspomnieniach. Dzwonek ponownie rozbrzmiał w całym mieszkaniu, a ona słysząc z dołu poszczękiwanie Junki, wsunęła telefon do kieszeni sortów i wychodząc, z gabinetu krzyknęła w głąb mieszkania:
    — Już idę!
    Szybkim krokiem zbiegła po schodach apartamenty po czym, przechodząc przez salon, dostrzegła, jak maltańczyk zeskoczył z kanapy i wręcz podbiegła do niej i dorównała jej kroku gdy wspięła się po czterech stopniach i idąc do drzwi, psinka towarzyszyła jej merdając ogonem
    — Skarbie, to nie pora na spacer — powiedziała do małej, która szczęknęła na jej słowa.
    Przekręciła klucz w zamku i naciskając na klamkę, otworzyła je, po drugiej stronie zobaczyła mężczyznę trzymającego bukiet żółtych róż. Dostrzegając ją, zapytał:
    — Julia Bennington?
    — Tak — odparła, nie ukrywając zdziwienia.
    Wtedy wysunął w jej stronę bukiet kwiatów, mówiąc:
    — To dla pani — oznajmił.
    Nie zdążyła nic powiedzieć, bo kurier odwrócił się plecami i odszedł. Zamykając drzwi, przyjrzała się z uwagą kwiatom, które dostała. Komu chciało się wysyłać róże i na ironie, nie były to jej ulubiony kolor. Przyjrzała się bukiecikowi, wtedy w oczy rzuciło nagle w oczy do maleńka karteczka między kolcami. Z ostrożnością sięgnęła, po nią uważając, by się nie pokaleczyć i odkładając bukiet, rozłożyła zawiniątko:

To tylko małe ostrzeżenie.
Radzę ci trzymać się z dala, od mojej żony.
Nie podaruje ci gdy coś jej się stanie!

    Liścik nie zawierał adresata, jednak pismo było dla niej zbyt znajoma, stylistyka oraz charakter widziała już tak wielokrotnie, że wręcz trudno było jej pomylić go z kimś zupełnie innym, jednak zaczęło ją intrygować jedno. Po co jej wysyłał ten głupi list z bukietem z ostrzeżeniem jakimiś wręcz dziecinnymi groźbami.
    Owszem zablokowała numer Michaela jak i jego konta na portalach społecznościowych tak wiedziała zdawała sobie sprawę, że to durne zachowanie, jednak nie miała ochoty, patrzeć co wstawia, czy ciągle otrzymywać od niego jakichś telefonów. Właściwie, po co to wysłał, zadawała sobie wciąż to jedno nurtujące ją pytanie. Owszem w ostatnim czasie ich stosunki nie były za dobre, jednak co to miało znaczyć, że miała trzymać się z dala od jego żony. Tak naprawdę widziała Taylor tylko dwa razy w życiu, praktycznie zamieniając a nią kilka słów może i nie przyjemnych, ale i oziębłych, ale nie nawet ją nie interesowało ich wzajemne życie.
    Zakończyła ich związek z nim, a ich relacje w ostatnim czasie nie były zbyt dobre, ale pomimo że zdawała sobie sprawę, co Taylor nie wpieprzała się w ich życie ponownie. Tak była na nich obojgu wściekła, na nią, że rozwaliła jej związek, a na niego była zła, że próbował zataić swoją zdradę z nią, ale uznawała potem, że po co ma sobie głowę zawracać tym kolejnym nieudanym związkiem? Owszem przez pierwsze dni trudno było się z tym pogodzić, ale gdy pojęła, że to nie jej wina, kompletnie odrzuciła od siebie całe poczucie winy o rozpad tego związku i zaczęła cieszyć się życiem, a on nadal pomimo nowego związku próbuje o sobie przypomnieć, mimo że ma żonę to, po co się nią interesuje. Spotkali się dwukrotnie, a ona miała wrażenie, że bezcelowo ją atakuje za coś, czego nie zrobiła.
    Poirytowana zacisnęła, dłoń w pieść, gdzie trzymała kartkę, zmięła ją. Chwytając bukiet, nieco prędkim krokiem, podeszła do kuchni. Podeszła do kosza, otwierając jego wieko, wrzuciła roślinki jak i pomięty papier do środka. Zatrzasnęła go z lekkim hukiem, a ona mruknęła gniewnie pod nosem:
    — Nie będziesz mnie gnojku straszył — wyrzuciła z siebie.
    Naprawdę nie rozumiała i chyba raczej nie chciała pojąć zachowania tego faceta. Wystarczyło jedno spotkanie, po kilku miesiącach od ich rozstania a ten uparcie zaczął o sobie przypominać i tak naprawdę po co? Co on myśli, że osiągnie tym zachowaniem? Skoro tak bardzo jej nienawidzi teraz, to po co się trudzi i wręcz na ironie losu wydaje pieniądze na bukiet, który i tak wylądował w koszu.
    — A niby pogodził się z naszym rozstaniem — powiedziała z przekąsem, a jej kącik ust uniósł się w nieco ironicznym uśmieszku.
    Nie zamierzając sobie nim zaprzątać głowy. Odwróciła się ponownie na pięcie i wróciła do salonu, gdzie zobaczyła, że ich futrzaki doskonale się ze sobą bawią. Ona sama marzyła teraz jedynie by się wykąpać i zmyć z siebie farbę. Wspinając się do góry, weszła na korytarz, po czym przeszła przez uchylone drzwi jej sypialni i nawet nie wiele się zastanawiając, weszła do łazienki. Przymknęła ją i zrzucając z siebie brudne ubrania, rzuciła je do kosza.
    Naga weszła pod prysznic, włączając strumień lekko ciepłej wody, niemal poczuła, jak krople wody zmywają z niej brud oraz stres, który owładnął jej ciałem po odebraniu tej nieoczekiwanej niespodziewanej. Nie miała krztyny wyrzutów sumienia, że to zrobiła, że te roślinki wylądowały w śmieciach i tak zdawała sobie sprawę, że kolor żółty w kolorystyce kwiatów oznaczał nienawiść, jednak ona nie wierzyła w takie durne rzeczy, po prostu nie pojmowała, po co wydał kilka dolarów na bukiet i kuriera, by przekazać jej wiadomość.
    Co za ironiczny dupek z niego.
    Miała go nie wyklinać, ale widząc jego ostatnie zachowanie względem niej, trudno było jej to określić w jakiś naturalny sposób, by nie obrazić go, sam się o to prosił. Naprawdę chciała, by ich rozstanie przebiegło w normalny sposób, żeby oboje rozeszli się w naturalny sposób i nie brudzili sobie wzajemnie, zwłaszcza że mieli wspólnych znajomych i zdarza się, że będą się widywać z nimi, ale nie Michael musiał jej udowodnić, że nie potrafi na spokojnie przejść tego, że go zostawiła i stara się coś osiągnąć tym zachowaniem, lecz ona nie miała pojęcia co takiego i jeśli miała być szczera, wcale nie chciała się nawet domyśleć. To wiedział tylko on, co mu siedzi w głowie i jaki ma cel.
    Po dwudziestu minutach wyszła spod prysznica, zawinęła sobie ręcznik na włosach, a sama okryła się większym puchowym materiałem, który zaczął wsiąkać wodę z jej ciała, stanęła przed lustrem, lecz niespodziewanie po całym mieszkaniu ponownie rozniosło się echo dzwonka do drzwi.
    — Kogo znowu niesie, ludzie jest sobota wieczór! — powiedziała nieco poirytowana.
    W pośpiechu chwyciła szlafrok, który wisiał na uchwycie, zrzucając z siebie ręcznik, okryła się nim. Wychodząc w nim z turbanem na głowie, przeszła ponownie tę samą drogę. Po kilku sekundach ponownie przekręcała klucz w zamku i otworzyła drzwi.
    I natychmiast tego pożałowała:
    — Co tu robisz? — spytała, zaplatając dłonie na piersiach i nawet nie kwapiąc się, by zaprosić gościa do środka.
    — Nie zaprosisz mnie? — dobiegł ją uroczy kobiecy głos.
    — Skąd masz mój adres? — wręcz z naciskiem zapytała, mierząc swoim bladoniebieskim spojrzeniem stojącą na progu kobietę.
    A kim była ta nieznajoma?
    Odpowiedź była wręcz banalna. Była to nie kto inny jak Taylor Shinoda, która stała jak gdyby nigdy nic na korytarzu przed jej mieszkaniem ubrana w letnią sukienkę, a do tego na stopy wsunęła pantofelki. Swoje brązowe włosy puściła luzem, mogła dostrzec dość delikatny makijaż, jaki zrobiła, a ona sama trzymała swoje dłonie splecione przed sobą. Można by pomyśleć, że patrzy się na zwyczajną kobietę, jednak ona gdy patrzyła w jej twarz, widziała, ją owszem, ale jak zabawiała się z jej narzeczonym i nie potrafiła dostrzec tej naturalności, w niej skoro wyraźnie nasuwały się jej obrazy, jak oboje uprawiają seks u niego w łóżku.
    Momentalnie otrzepała się z obrzydzenia, na myśl, że bawił się z nią w tym samym łóżku co z nią.
    — Pytam po raz ostatni... — odezwała się gniewnie — Czego chcesz Smith!
    — Shinoda
    — Daruj sobie tę skromną uprzejmość, gadaj, czego chcesz i wynoś się z mojego mieszkania. Albo sama cię odprowadzę do windy, ale uprzedzam, twój mąż powita cię z podbitym okiem. Gadaj, czego chcesz i spływać!
    — Chciałam z tobą wyjaśnić tylko co....
    — Co takiego — wpadła jej w słowo z gniewem — To, że przeleciał cię mój były, że mu rozłożyłaś nogi, w chwili gdy ten złamas przed miesiącami się mi oświadczył. Czy może o tym jak kłamiesz w prasie o waszym kilkumiesięcznym związku gdy się wręcz wpierdoliłaś nam w życie? A może o tym, że zniszczyłaś komuś związek, a potem gdyby nigdy nic dowiaduje się po trzech miesiącach od własnego brata, że mój były wziął ślub ze szmatą, którą mnie zdradził!
    Widziała, jak pojedyncze łzy zaczęły spływać po policzkach tej kobiety. I dlaczego uważała, że wręcz to sztuczny udawany płacz. Cholera grała tak doskonale swoją grę, że ktoś z boku mógłby jej uwierzyć, że nic nie zrobiła, ale jej nie jest w stanie oszukać.
    — Przestać ryczeć wręcz zgrywać tę szopkę i spierdalać. Masz czego, chciałaś, Mike, jego pieniądze, dom i jego nazwisko. Spływam z mojego życia, oboje jesteście siebie warci!
    — Traktujesz mnie bardzo niesprawiedliwe, chciałam z tobą pogadać i się pogodzić a ty na mnie naskakujesz! — powiedziała z urażona, lecz przepełniona smutkiem.
    — Słucham! — wykrzyknęła oburzona — Pieprzyłaś się z moim facetem, okłamywaliście mnie i śmiesz mówić, że chcesz żyć ze mną w dobrych stosunkach? Jesteście z Shinoda tacy sami, fałszywi i obłudni. On nie potrafi się pogodzić z rozstaniem, a ty grasz jakieś pieprzone przedstawienie! Wynoś się! Nigdy nie będziemy znajomymi, koleżankami czy przyjaciółkami! Jesteś dla mnie nikim!
    Z furą zatrzasnęła drzwi swojego mieszkania.
    Nie wiedziała jednak, że to dopiero początek ich batalii.